– Problemem jest bardzo mała liczba zdiagnozowanych. 95 proc. osób nie wie o chorobie i umiera na powikłania spowodowane niewydolnością nerek – mówi w rozmowie z agencją Newseria Biznes Iwona Mazur, prezes Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Osób Dializowanych.
Szacuje się, że na choroby nerek cierpi 4,5 mln Polaków, co najmniej 1,5 mln jest z tego powodu zagrożonych przedwczesną śmiercią. Bezpośrednią przyczyną zgonów będą zawały, udary, infekcje i nowotwory. Schorzenia nefrologiczne mogą przez lata nie dawać żadnych objawów. Choć chorobę łatwo wykryć, w Polsce rzadko wykonuje się konieczne badania, tym samym większość chorych o schorzeniu dowiaduje się zbyt późno. Tymczasem progresję choroby nerek można skutecznie zatrzymać na wiele lat i opóźnić leczenie nerkozastępcze.
– Nie można cofnąć choroby, ale można opóźnić jej rozwój nawet o kilkanaście lat. Jeżeli pacjent stosuje się do zaleceń, to w zależności od momentu wykrycia choroby ma możliwość zyskania kilkunastu lat normalnego życia, bez dializy i bez terapii nerkozastępczej – wskazuje Mazur.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu miejsc dializacyjnych było za mało, chorzy byli kwalifikowani przez specjalne komisje i możliwość leczenia ratującego życie mieli nieliczni, reszta umierała. To były dramatyczne wybory powodowane brakiem wystarczającej liczby miejsc w stacjach dializ. Od ponad 20 lat w Polsce chorzy nie mają problemu z dostępem do miejsc dializacyjnych. Dzięki współistnieniu publicznych i prywatnych ośrodków dializ wszyscy zdiagnozowani pacjenci mają szansę na przeszczep i ewentualne leczenie dializami. Ośrodki publiczne i niepubliczne leczą po około 50% pacjentów.
Najlepsza dla pacjenta pod względem fizjologicznym i społecznym jest dializa otrzewnowa. Przy tej dializie pacjent leczy się w swoim domu. W dzień lub, jeśli chce, w nocy. Lepiej się czuje i przeważnie szybciej jest przeszczepiany. Pacjent hemodializowany ma zabiegi 3 razy w tygodniu w stacji dializ. Wydaje się zasadnym nie ograniczanie dostępu pacjentów do dializy otrzewnowej poprzez limitowanie kontraktów z NFZ lub też stawianie zawyżonych kryteriów przed ośrodkami dializ.
Eksperci podkreślają, że w Polsce powinien powstać zintegrowany system opieki nad chorymi na nerki promujący opiekę koordynowaną. Obecnie na wizytę u nefrologa trzeba czekać średnio 7 miesięcy. Lepszy dostęp do specjalistów w przychodni i w oddziale szpitalnym pozwoli ograniczyć rozmiary epidemii chorób nerek, zwiększyć liczbę przeszczepów i przedłużyć pacjentom życie dzięki optymalnemu procesowi leczenia.
– Niemniej jednak kierowanie pacjenta do nefrologa tylko dlatego, że jego nerki z powodu wieku działają gorzej niż u 20-latka nie ma sensu. Taki pacjent skierowany do lekarza nefrologa zajmuje komuś miejsce – przekonuje prof. dr hab. Ryszard Gellert, kierownik Kliniki Nefrologii i Chorób Wewnętrznych Centrum Medycznego Kształcenia Podyplomowego.
Do poradni nefrologicznej powinni się dostawać ci pacjenci, którzy spełniają kryteria ściśle określone przez specjalistów. Osoba z przewlekłą progresywną chorobą nerek potrzebuje zespołu lekarzy. Tylko taki model może zapewnić efektywną współpracę z pacjentem w zapobieganiu postępowi choroby.
Co roku ok. 4 tys. Polaków, aby ratować życie, musi rozpocząć stałe leczenie dializami. Bez właściwego systemu opieki ich liczba będzie stale wzrastać.
– Chcemy zatrzymać sytuację schyłkowej terapii, dializoterapii, przeszczepienia nerek na tym etapie i nie dopuścić do dalszej progresji – podkreśla Ryszard Gellert.
Transplantolodzy przekonują, że w Polsce potrzebne są zmiany w systemie transplantacji, które zwiększą liczbę przeszczepień.
– W 2014 roku było 55 transplantacji nerki od dawcy żywego, w 2015 – 60. Łącznie przeszczepień w Polsce wykonuje się ok. tysiąca. Niestety, większość dializowanych chorych trwale i nieodwracalnie nie kwalifikuje się do transplantacji. Wedle statystyk w 2015 rok było 43 proc. chorych powyżej 65 roku życia i 37 proc. powyżej 75 lat – wyjaśnia prof. dr hab. Magdalena Durlik, prezes Polskiego Towarzystwa Nefrologicznego.
Nielimitowana finansowo i czasowo dostępność do koniecznych badań i konsultacji mogłaby usprawnić cały proces. Obecnie oczekiwanie na badania i konsultacje wydłuża czas kwalifikacji nawet do 12 miesięcy. Reformy wymaga też tzw. system alokacji.
– W Polsce to pacjent jedzie do nerki, wyrwany od rodziny i otoczenia do nieznanego sobie ośrodka transplantacyjnego. Natomiast w wielu krajach to nerkę przysyła się w pudełku do pacjenta i przeszczepienie wykonywane jest w tym ośrodku, gdzie chory został zakwalifikowany i gdzie znają go lekarze – tłumaczy prezes PTN.
źródło newseria