Elka
Najpierw ona straciła pracę, zaraz po niej mąż. On wyjechał zagranicę na saksy. Ona została sama. Dom bez ogrzewania, bo zepsuł się piec i nie było pieniędzy na naprawę i przeciekający dach. Siedziała okutana w kożuchu, paliła papierosy, które donosił sąsiad. Nie jadła praktycznie nic. Tylko kotom wyciągała mięso z zamrażarki, bo jakoś dziwnie nie chciała, żeby zdechły. Choć wszystko inne straciło sens.
- Czas mija, tobie jest wszystko jedno – mówi. - Jesteś zombi, siedzisz, patrzysz, niczego nie widzisz. Papieros za papierosem. Nie obchodzi cię nic. Jest ci źle. Zastanawiasz się, czy ze sobą nie skończyć.
Po raz pierwszy wyszła z domu, jak kotom skończyło się mięso. Brudna, potargana, obojętna na świat. Sąsiedzi nie poznawali jej na ulicy, bo schudła kilkanaście kilo. Może to ją otrzeźwiło? Zadzwoniła do znajomego lekarza, zaczęła szukać pomocy.
- Brałam leki, ale na nogi postawił mnie dopiero wnuk – mówi. - Kiedy przyszedł na świat, znowu poczułam jakiś sens. Przy nim na dobre wyzdrowiałam. Nikomu jednak nie życzę.
Od tamtej pory nie chorowała. Ale boi się depresji i wie, że do końca życia będzie w sobie nosić ten strach.
Barbara
Kilka miesięcy leżała w łóżku. Zwyczajnie leżała i patrzyła w sufit. Przychodziła do niej matka. Nie miała siły i chęci mówić. Porozumiewały się wyłącznie na migi.
- Nie byłam w stanie powiedzieć słowa – rozkłada ręce Barbara. - To dla ludzi nie do pojęcia, ja wiem, ale to jest właśnie depresja.
W końcu wylądowała w szpitalu. Kiedy skończyło się leczenie, wyszła w pustkę.
- Straciłam pracę, straciłam rodzinę – mówi. - Dzieci się ode mnie odwróciły. Niby wszystkie wykształcone, a nie potrafiły zrozumieć choroby...
Zastanawiała się więc, czy jest po co dalej żyć. Teraz chodzi na dzienną terapię. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale funkcjonuje. Poprawiły się relacje z dziećmi. Potrzebowała jednak na to całych miesięcy, nie było i nie jest łatwo.
- Dziś wiem, że za długo zwlekałam, że trzeba było wcześniej zacząć leczenie – mówi. Ale nie miałam wsparcia rodziny, nikt nie zawiózł mnie do psychiatry. Ludzie wstydzą się takich chorób, a depresja może do każdego przecież przyjść.
Ola
To kolejny rzut choroby. Podnosi się, upada, podnosi się, upada. Ale chce zdrowieć. Dla siebie, dla dziecka.
- Budzisz się i nagle jest biała kartka w kalendarzu – mówi. - Nic cię nie obchodzi, nie cieszy, nie chce ci się żyć.
Podkreśla, że jak choruje żona i matka, choruje cały dom. Dziecko nie odebrane ze szkoły, nie ma obiadu, brudne rzeczy walają się po łazience. Nawet jeśli to widzisz, nie masz siły ich podnieść. Bo nie masz siły żyć.
- Pochłania cię czarna dziura, coraz większa, coraz większa – wyjaśnia - musisz się ocknąć, iść leczyć, zanim pochłonie cię w całości. Potem może być za późno.
Mówi cicho, z trudem, ale pięknie. Mówi o tym, jak ważne jest wsparcie bliskich, kochających ludzi. Żeby nie opuszczali, podtrzymali na duchu, pomogli.
- Rola rodziny jest w leczeniu ogromna – podkreśla. - Dlatego chcę podziękować mężowi.
Jacek
Choruje od 24 lat. Najgorszy jest strach, bo Jacek wszystkiego się boi. Żyje w nieustającym lęku, który paraliżuje i przytłacza. Już nie pamięta, ile razy chciał popełnić samobójstwo. Nie pracuje, żyje z renty. Te 24 lata to pasmo pobytów w szpitalach, wizyt u lekarzy, terapeutów, tony zjedzonych leków. Każdy kolejny raz jest trudniejszy. Ale próbuje, chciałby jeszcze cieszyć się zyciem.
- Wchodzisz w tunel, jest coraz gorzej – opowiada o chorobie. - Potem napotykasz ścianę. Nie ma gdzie już iść. Chcesz wyłącznie umrzeć.
Magdalena Gorostiza
Rozmawiałam z pacjentami Centrum Medycznego Przyjaźń w Lublinie.