Kiedy moja przyjaciółka poprosiła, żeby napisać tekst o kobiecie we współczesnym świecie, bo jest jej potrzebny do książki, zaprotestowałam. Po pierwsze, mam już swoje lata i nie do końca może moje poglądy odpowiadają tym, które wyznają dziś młode kobiety, a po drugie, nie mam akurat na temat równouprawnienia, które determinuje współczesny świat, zbyt dobrego zdania. Właściwie nie tyle na temat równouprawnienia, a tego pozoru, w którym wiele kobiet żyje.
Bo równouprawnienia zwyczajnie nie ma. Na kobietach nadal spoczywa większość domowych obowiązków i moja młodsza o wiele lat koleżanka właśnie w tym mnie utwierdziła. Kiedy na świat przychodzi dziecko, jego wychowaniem, a właściwszym słowem jest tu obsługa, zajmuje się głównie matka.
To ona niańczy, wozi do lekarza, pamięta o szczepieniach, angielskim, wizycie kontrolnej u alergologa, o wywiadówce. W większości przypadków. To kobieta też obsługuje logistycznie dom – to ona wręcza listę z zakupami, nawet jeśli to facet pojedzie je zrobić.
Co więc z pieniędzmi?
Możliwość rozwoju i robienia kariery jest wspaniała dla kobiet, które chcą być singielkami albo nie mieć dzieci. Wtedy rzeczywiście mogą próbować korzystać z równouprawnienia w marszu po stanowiska, wyższe pensje. Wiadomo, że jest szklany sufit, płace sporo niższe, ale mimo to wiele z nas ma szansę na całkowitą niezależność. Robienie kariery komplikuje się jednak jeśli kobieta postanawia mieć dzieci. A postanawia to ze swoim życiowym partnerem, czyli z ich ojcem. Nieważne, czy jest mężem. Czy wtedy zawiera układ, czy ma świadomość, że jej życie się diametralnie zmieni? Czy wie, że jeśli chce mieć dziecko, powinna wymagać? Przede wszystkim zabezpieczenia bytu i odpowiedzialności?
Wątpię.
Moja młoda przyjaciółka oświadczyła, że mając lat dwadzieścia kilka o tym się nie myśli. Nie myśli się, bo nie wynosi się takiego przekonania z domu, ani nie ma takiego wzoru ojca – przynajmniej w większości przypadków, bo są jednak nadal rodziny, gdzie to facet musi byt zapewnić.
Gdyby w każdym rodzinnym domu tak było, każda młoda kobieta oczekiwałaby podobnej sytuacji. A tak wchodzi w role swojej matki – ma pracować, zarabiać i obsługiwać. Uważa to za normę.
Tak więc praca zawodowa, która miała być przywilejem często staje się dodatkowym jarzmem. Bo tylko nieliczna grupa kobiet ma szczęście do tego, by się realizować, mieć twórcze, kreatywne zajęcie. Większość prac które wykonują kobiety jest raczej nieciekawa i najczęściej służy wyłącznie przynoszeniu do domu pensji.
Kobiety jednak uznały, że jest to ich obowiązek wpisany w równouprawnienie. Co gorsza, do tej myśli przyzwyczaiły mężczyzn. Niestety, nie udało im się ich przekonać, że skoro oboje pracujemy, to na pół dzielimy domowe obowiązki.
Amerykańskie badania mówią, że właśnie ten nierówny podział prac domowych jest zarzewiem największych konfliktów w małżeństwach i co gorsza, większość facetów nie rozumie, o co kobietom chodzi. Ich zdaniem wszystko jest w jak najlepszym porządku. To przekonanie zyskują również od kobiet – z reguły swoich matek, które jak za dawnych czasów nadal obsługują wszystkich domowników.
Co więc ma kobieta żyjąca we współczesnym świecie?
Z jednej strony niezaprzeczalne prawo do robienia kariery, możliwość rozwoju zawodowego – w bardzo nielicznych przypadkach statystycznie rzecz ujmując. Z drugiej, konieczność wnoszenia finansowego wkładu w dom, nawet jeśli ma pracę, która nie daje satysfakcji. Co gorsza, robienie kariery stało się dla kobiet swoistą presją. Te które wspinają się na szczyt, nawołują do niej inne – udzielają wywiadów, piszą poradniki, uważają się za lepsze, mądrzejsze. Wpędzają więc w kompleksy te pozostałe, które kariery zrobić nie mogą albo zwyczajnie nawet nie chcą. Stają się niedościgłym wzorcem.
Wiele kobiet uważa też, że jeśli mąż zarabia mniej albo pracę traci, to ich zadaniem jest dom utrzymać w całości. Bez taryfy ulgowej dla innych obowiązków. Współczesna kobieta żyje więc w wiecznym lęku – czy podoła, czy udźwignie, czy w razie katastrofy uratuje domową sytuację? Nie wydaje się, by podobne obawy dręczyły ich mężów. Bo oni wiedzą, kto jest koniem pociągowym w rodzinie, a koń ów żeby odmówić posłuszeństwa musi zapaść na bardzo ciężką chorobę. Nie ma innego wyjścia.
Ale to nie jest jedyna presja.
Kobiety poddawane są nieustającej presji przemijającego czasu, co ma związek z ich wyglądem. Nie powinny się starzeć, nie powinny być grube, powinny wyglądać jak modelki z fotoszopa. To kolejny powód do frustracji i kolejny powód do lęku. Bo mąż może zechce mieć młodszą i ładniejszą. Są więc godziny spędzane na siłowniach, u fryzjerek, kosmetyczek, specjalistów medycyny estetycznej. Godziny zmarnowane, jeśli mają służyć wyłącznie prezentowaniu się na zewnątrz i utrzymaniu małżeństwa. Jak on zechce i tak znajdzie młodszą. Nie zmarnowane, jeśli wynikają wyłącznie z potrzeb samej kobiety, a nie presji środowiska, co jest jednak zjawiskiem dość rzadkim. Oczywiście te zabiegi zarezerwowane są dla tych lepiej zarabiających. Kobiety z najniższa krajowa nie mają co marzyć o podobnych wynalazkach. I nie przychodzi im do głowy, żeby wymagać, aby to mąż im podobne zabiegi zapewnił.
Jest więc kobietom ciężko.
I nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Ten stan trwa już od lat i wpędza kobiety w permanentny stres a często i depresję. Kilka lat temu rozmawiałam o tym ze znajomym psychiatrą. Mówił dokładnie to samo – zbyt wiele obowiązków i zbyt duża presja. Na robienie kariery, na zachowanie młodości, na perfekcyjne wypełnianie wszelkich obowiązków. Czy jest szansa by to zmienić?
Nie wiem. To zależy od samych kobiet. Jeśli wybierają życie singielki, jak najbardziej niech będą niezależne i samowystarczalne. Ale wtedy mają do obsługi tylko siebie i nie muszą nikomu świadczyć usług ani kuchennych, ani opiekuńczych. Jeśli wybierają model rodzinny – niech stawiają wymagania i konsekwentnie je egzekwują. Wszak problem nie polega na tym, kto zarabia, ale kto pieniądze wydaje. W małżeństwie wszystko powinno być wspólne, a praca należycie doceniana. Jeśli on przynosi dobrą pensję, a ona zajmuje się swoją pracą, dziećmi i domem, to dzięki temu on może mieć lepszą pensję, poświecić więcej czasu na swoją karierę. I za to powinien być kobiecie wdzięczny, a nie zachowywać się jak udzielny książę. Ale tego należy go nauczyć, pokazać, że domowe usługi są nudną i niewdzięczną harówką wykonywaną dla dobra całej rodziny. Że on jest od tego odciążany, bo należycie wykonuje swoje obowiązki. Że kobieta też pracuje zawodowo, choć w mniejszym wymiarze, bo ktoś musi mieć czas dla domu. Ale w rezultacie konto powinno być wspólne, wspólne decyzje finansowe oparte na pełnym równouprawnieniu. Kobiety mają niepotrzebne kompleksy dotyczące swoich niższych wynagrodzeń, uważając, że praca w domu powinna być za darmo. A niby dlaczego? To logistyka na najwyższym poziomie i kierowanie firmą bez zwolnień lekarskich i urlopu. W praktyce – prawie czyste niewolnictwo. Może być też układ, że oboje robią karierę, albo robi ją tylko kobieta. Wtedy jednak należy zadbać o to, by faktycznie podział domowych obowiązków był adekwatny do czasu spędzanego w pracy. Czy to się kobietom udaje? Raczej rzadko, a często dodatkowo zyskują opinię wyrodnej żony i matki.
Po co więc nam było to równouprawnienie, skoro większość z nas nie umie z niego sensownie skorzystać?
Magdalena Gorostiza