Mój znajomy był człowiekiem sukcesu i pewnie nawet wybierając sie na rower myślal o planach zawodowych czy prywatnych. Rowerem pojechał prosto do innego świata, zostawiając to wszystko, co zdobywał z trudem, przez lata, pracując ciężko.
Im dłużej żyję, tym więcej pojawia mi się pytań. Niestety, ani wiek, ani wiedza czy doświadczenie odpowiedzi na nie nie dają, a nawet, im dalej w las, tym bardziej jest mi trudno. Patrzę na ludzi i zastanawiam się, za czym tak gonią, dokąd biegną?
Nie jest to pierwsza śmierć wśród osób znajomych, którą przeżyłam. Ba, znajomy ów nie był mi nawet jakoś bardzo bliski. A jednak to jego nagłe odejście, a nie żadne inne, skłoniło mnie do wielu rozmyślań. O tym, że planujemy, jakbyśmy mieli żyć wiecznie. Że wchodzimy w spory, w walki, stwarzamy sobie wzajemnie problemy zupełnie bezsensowne, czasami wręcz niedorzeczne.
Swój czas spędzamy w walce o pieniądz, by zapewnić potrzeby najważniejsze. To co zostanie wydajemy praktycznie wyłącznie na rzeczy czy sprawy, które mają pozwolić nam zapomnieć o naszej śmierci. Gadżety, kino, wyjazdy, wypady do znajomych, chodzenie po galeriach. Boimy się zostać sami ze sobą, bo może wtedy nadejdzie natrętna myśl o sensie życia i o jego nieuchronnym końcu.
Średniowieczne memento mori uznaliśmy dawno za przeżytek. Ucieczka od umierania stała sie takim celem samym w sobie, że nawet nie chcemy w domach żegnać swoich bliskich. Wolimy gdy odejdą w szpitalach, w domach pomocy czy hospicjach. Horacjańskie carpe diem zamienilismy w wieczną konsumpcyjną orgię. Zachłannie chcemy coraz więcej, bo stale jesteśmy bardzo głodni. Głodni ze strachu przed myślą o życiu.
Myślę, że warto o tym pamiętać. Korzystać z dnia, korzystać z chwili, ale nie w taki konsumpcyjny sposób. Rozmawiać z ludźmi o sprawach ważnych, zdobyć się na bezinteresowną życzliwość, przestać samoumartwiać się głupotami. Mieć w tyle głowy memnto mori, bo daje ono świetny dystans zarówno do świata jak i do życia.
Magdalena Gorostiza