Niewątpliwie pomyłka, do której doszło w Szczecinie stała się powodem podwójnej tragedii. I rodzina, która koniecznie chciała mieć dziecko, jest w sytuacji nie do pozazdroszczenia. Ale błędy i pomyłki mogą się zdarzyć wszędzie. Nie powinno to jednak przekreślać tej metody poczęcia, która wielu parom dała zdrowe dzieci i pewnie poprawiła im jakość rodzinnego życia.
Osobiście nic przeciwko tej metodzie nie mam. Uważam, że każdy powinien sam decydować. Jestem jednak zagorzałą przeciwniczką refundowania in vitro przez państwo.
Powodów jest kilka. Po pierwsze, zapłodnienie in vitro nie leczy bezpłodności. Jest to więc zaspokojenie jednorazowe czyjegoś kaprysu. Nie wszyscy przecież MUSZĄ mieć biologiczne dzieci. Często nie mogą ich mieć, bo decydują się zbyt późno, bo woleli wygodne życie. Jeśli chcą próbować za wszelką cenę – proszę bardzo, ale za własne pieniądze. Wiem, wiem, powiecie teraz, że bezpłodność wpędza kobiety w depresję, że rozpadają się związki, że dzieci są w życiu najważniejsze..
Zależy dla kogo a powodów do niezadowolenia z życia może być wiele. Dla niektórych kobiet będą to za grube uda albo zbyt małe piersi. Nie można tego porównywać do pragnienia dziecka? A niby dlaczego? Znam kobiety, które marzą o operacjach plastycznych, czują się zniechęcone do życia i też je na to nie stać. Może i im należałoby z powodu depresji zrefundować takie zabiegi?
Po drugie, wydawane na ten cel środki w żaden sposób nie przekładają się na ilość rodzonych dzieci. Miliony wędrują do prywatnych klinik, w zamian przychodzi na świat kilkadziesiąt noworodków. Wolałabym, aby te pieniądze przeznaczyć na poprawę bytu dzieci już żyjących albo na programy zachęcające do adopcji. Można pokochać jak własne również cudze dzieci, czego mam wśród swoich znajomych dowody.
Poza tym dodatkowo oburza mnie hipokryzja związana z in vitro i to zarówno u ustawodawców jak i biorców owej usługi. Do dziś nie ma regulacji i procedur związanych z in vitro, bo Kościół nie akceptuje powyższej metody. Ministerstwo Zdrowia, jak zwykle w podobnych przypadkach (vide pigułka po) nabrało wody w usta. Kościól oczywiście ma swoje święte prawo by negować in vitro i ja akurat doskonale rozumiem jego stanowisko ( co wcale nie oznacza, że popieram), zważywszy na uznawanie zarodka za dziecko.. Tyle tylko, że duża część kobiet korzystających z in vitro, deklaruje się jako... katoliczki właśnie. I tego to ja już w ogóle zrozumieć nie mogę. Skoro ktoś deklaruje przynależność do Kościoła to jednak powinien jego przykazań przestrzegać, czy mu się to podoba czy też nie podoba. Jeśli więc kobieta decyduje się na in vitro to przynajmniej w moim prostym rozumowaniu, sprzeciwia się naukom swojego Kościoła, czyli tak naprawdę nie uznaje zasad katolicyzmu. Ba, nawet nie uznaje woli Boga, który z jakiś jemu tylko znanych powodów obdarzyć jej dzieckiem nie chciał. I ja myślę, że o tym powinni kapłani dyskutować przede wszystkim ze swoimi wiernymi, gdy mówią na temat in vitro.
Magdalena Gorostiza