3 lata bezwzględnej kary więzienia i 10 lat zakazu pełnienia funkcji publicznych - tyle dostał Mariusz Kamiński za aferę gruntową. Chciałoby się rzec, wreszcie, bo podczas głosowania w Sejmie przy głosach PO też od odpowiedzialności wywinął w sprawie domu Kwaśniewskich w Kazimierzu.
Wreszcie niezawisły Sąd RP orzekł, że nie można bezkarnie prowokować obywateli do popełniania przestępstw, podrabiając przy tym dokumenty. Wraz z Kamińskim skazani zostali również surowo jego zastępcy. Upiekło się niestety Ziobrze, który dziś grzmi w obronie kolegi. W swoich zeznaniach w prokuraturze nie był już ponoć tak solidarny z Kamińskim i podobno wręcz mu się przysłużył, o czym poinformowal Janusz Kaczmarek w Kropce nad i.
Opozycja jednym głosem woła, że wyrok ma charakter polityczny. Nie sądzę, ale nawet gdyby, Kamińskiemu jak przysłowiowa psu zupa się należał. Za metody, które stosował, za agenta Tomka, którego wypromował na Bonda, a który skończył jak tani playboy. Za Blidę, Sawicką, za Marczuk. Za strach, który były szf CBA zafundował społeczeństwu, bo nie wiadomo było kiedy i po kogo przyjdą.
Pan Bóg nierychliwy, ale sprawiedliwy - mawia inne przysłowie. I chociaż sędzia Łączewski żadnym bogiem na pewno nie jest, wykonał kawał solidnej roboty. Pozdrowienia.
Magdalena Gorostiza