Wpis dotyczył sześciolatków i ja odczytałam go jako ironię. „Dlaczego polskie sześciolatki są głupsze od rówieśników z Włoch, Francji i Niemiec? A może tylko państwu Elbanowskim rodzą się takie nierozgarnięte dzieci?” - napisała dziennikarka. Elabnowscy to wielodzietne małżeństwo, które walczy o to, by nie posyłać sześciolatkow do szkól. Ze swojego społecznictwa – jak podają media – zrobili już biznes. Założyli fundację, z której Elbanowski bierze niezłą pensję. Natomiast histeria, którą wytworzyli wokół „prześladowanych, polskich sześciolatków” przestała już być zabawna, a stała się żenująca.
Ale nie w tym rzecz. Może i wpis był dość dosadny. Ale przecież zrobiony na prywatnym Facebooku, nawet nie wygłoszony podczas pracy w radio. Czy dziennikarze nie mają prawa do prywatnych poglądów? Do oceny, czasem może złośliwej, ale przecież adekwatnej do sytuacji? Szczególnie w Polsce, gdzie linia demarkacyjna pomiędzy mediami za PO i tymi za PiS jest z kolczastego drutu i widać wyraźnie, które medium komu sprzyja? Nawet publiczne media nie są wolne od wpływów poszczególnych opcji. Pokaż mi naczelnego, a powiem ci, o kim źle nie będziesz pisał, a kogo musisz wychwalać pod niebiosa.
Pamiętam, jak pracując w TVP musiałam wracać z drogi, bo temat nie był dyrekcji miły. Ówczesny dyrektor związany był z konkretną partią. A że reportaż miał dotyczyć krytyki lokalnego działacza, nie zdążyliśmy nawet do niego dojechać, nie wspominając o zadaniu choćby kilku pytań... I nie miało to miejsca za tak zwanej komuny, tylko w czasach odzyskanej już sporo lat wcześniej „wolności”.
I problem nie tyczy wyłącznie naczelnych. Pokaż mi dziennikarza, a powiem ci komu sprzyja i jakie ma poglądy. Wszak każdy z nas ma prawo do myślenia, nie da się w pracy uciec zupełnie do swojego światopoglądu.
Rozumiem więc, że można było poprosić Ewę, żeby może pisała bardziej delikatnie, zwrócić uwagę, że wpis nie do końca jest zgodny z linią programową redakcji. Ale dyscyplinarka? Za co? Za może złośliwy, ale prawdziwy komentarz?
Magdalena Gorostiza