Już kiedy zaczynała studia w Lublinie, wiedziała, że musi być chirurgiem. To dość rzadka wśród kobiet specjalizacja, bo ze słowem chirurg kojarzy się raczej mężczyzna. A ona, choć drobna i niewielkiej postury, zwyczajnie się zaparła. Bo jak podkreśla, upór w dążeniu do celu, to jedna z jej podstawowych cech charakteru.
Szczęście do nauczycieli
Pierwsze kroki jako chirurg stawiała w lubelskiej klinice PSK4 przy ul. Jaczewskiego
- Kierownikiem był wówczas prof. Mieczysław Jesipowicz, który nie uznawał co prawda kobiet - chirurgów, ale jakoś się do mnie potem przekonał – wspomina dr Elżbieta Radzikowska. - Ale chirurgii od podstaw uczył mnie dr Andrzej Pożarowski, jemu zawdzięczam najwięcej.
Dr Pożarowski do dziś mówi o swojej uczennicy z dużym sentymentem.
- Wytrwała, zdolna, pracowita, lepsza i bardziej wytrzymała od niejednego chłopa – wspomina. - Świetna organizatorka, odpowiedzialna. Jeśli cokolwiek jej zleciłem, nie musiałem o tym pamiętać.
Później przeszła do kliniki chirurgii przy ul. Staszica. Jej szefem został profesor Grzegorz Walner, przy którym zrobiła drugi stopień specjalizacji.
- Ale niestety stwierdziłam, że to męski świat i raczej bardzo daleko w nim nie zajdę – wzdycha. - Bo mało kto ma zaufanie do kobiety – chirurga, choć niesłusznie. Zdecydowałam się nieco zmienić „branżę”
Nieszczęście dla kobiety?
Nestor lubelskiej chirurgii prof. Paweł Misiuna zwykł mawiać, że „kobieta chirurg to nieszczęście dla chirurgii i nieszczęście dla kobiety". Elżbieta Radzikowska nie podziela tej opinii. Uważa, że kobieta też może zostać bardzo dobrym chirurgiem, choć jest jej na pewno z powodu właśnie takich stereotypów trudniej.
- Kobietom w chirurgii może przeszkadzać jedynie to, że bardziej działają na emocjach – mówi. - A tu często nie ma na to czasu, trzeba natychmiast podejmować decyzje, być przygotowanym na przykre niespodzianki, działać z zimną krwią.
Ale akurat ona nie ma z tym żadnego problemu. Umie zachować spokój nawet w krytycznej sytuacji i nie ma potrzeby wiecznych konsultacji.
- Kobiety często radzą się męża, przyjaciółek, zanim podejmą decyzję – dodaje. - Ja nigdy tego nie robiłam, co czasami przeszkadza w życiu prywatnym. Bo bliscy mają pretensje, że się z nimi nie liczę. Ale to nie jest prawda, ja mam taki charakter.
Trzeba zmienić branżę
Zawsze lubiła chirurgię plastyczną i postanowiła pójść w tym kierunku.
- I proszę dodać, że nie z powodu pieniędzy – mówi. - Jak szłam na studia, miałam misję pomagania innym. Nigdy nie miałam problemów finansowych. A w chirurgii plastycznej pociągały mnie właśnie rekonstrukcje po nowotworach, wypadkach. Aby ludzie mieli bardziej komfortowe życie.
Bo w ogóle lubi ładne rzeczy, estetyczne wnętrza. Kiedyś nawet malowała obrazy. Jej talent artystyczny odziedziczyła po niej 10 letnia córka Edyta, którą wychowuje sama. Dlatego decyzja o ewentualnej wyprowadzce do Warszawy wcale nie była łatwa.
Postanowiła jednak zdawać na specjalizację z chirurgii plastycznej do prof. Józefa Jethona, jednego z najwybitniejszych polskich chirurgów plastycznych. Było jedno miejsce, dwanaście chętnych osób z całej Polski.
- Już miałam wycofać papiery, ale pani, która przyjmowała zgłoszenia o tym samym co ja nazwisku, namówiła mnie, żeby spróbować – wspomina. - Powiedziałam sobie, raz kozie śmierć. I wygrałam! Jakie to było szczęście!
Kilka lat pracowała bardzo ciężko. Lubelska szkoła chirurgii bardzo pomogła. Zdała egzaminy, wyrabiała markę. Zrobiła się na tyle znana, że to właśnie w sierpniu zeszłego roku ją mianowano na stanowisko ordynatora Oddziału Chirurgii Plastycznej szpitala MSW.
Zapraszam na zabiegi!
Oddział słynie głównie z operacji rekonstrukcyjnych – zniekształcenia twarzy, rekonstrukcje piersi po mastektomiach. Niestety, mimo walki z NFZ wciąż jest więcej chętnych, niż można obsłużyć, dlatego kolejka sięga czasami roku.
- Ale ponieważ mamy dobra markę, otworzyliśmy pododdział komercyjny, robimy szybko i praktycznie wszystko wedle życzeń pacjenta – dodaje. - Pieniądze trafiają oczywiście do szpitalnej kasy.
Dodatkowym atutem jest możliwość operowania pacjentów obciążonych innymi chorobami, którym odmawiają w prywatnych klinikach, gdzie nie ma aż takich zabezpieczeń. No i sprzęt, najnowocześniejszy w Polsce. Tu jest jedyny aparat Citori, który oddziela z tłuszczu po liposukcji komórki macierzyste.
- Robimy to na przykład dla ortopedów, którzy komórkami macierzystymi leczą np. zwyrodnienia – tłumaczy dr Elżbieta Radzikowska. - Ale jest to też świetny wypełniacz zmarszczek po liposukcji estetycznej. Bo jak wiadomo, odessany tłuszcz jest najlepszym wypełniaczem. Komórki macierzyste daję lepsze efekty, bo więcej z nich przeżywa. Więc jeśli komuś robimy liposukcje np. brzucha, proponujemy dodatkowy zabieg. Po co ma się tłuszcz zmarnować?
Zatrzymać starość
Oczywiście nie da się zatrzymać wieku, nie da się w nieskończoność poprawiać urody.
- Ale jeśli komuś coś bardzo przeszkadza, to dlaczego ma się męczyć z ogromnym nosem, grubymi udami? - retorycznie pyta dr Radzikowska. - Skoro współczesna medycyna daje takie możliwości, trzeba z nich korzystać.
I choć jej samej najwięcej satysfakcji dają udane operacje poprawiające wygląd ludzi poszkodowanych przez los, równie chętnie lubi poprawiać dla polepszenia samopoczucia pacjenta. Na topie jest nadal liposukcja i operacje biustów, zmniejszanie i powiększanie, choć jakby te ostatnie zrobiły się już mniej modne.
- Jeśli wszystko robi się w granicach zdrowego rozsądku i w odpowiednim czasie, to nie widzę w tym nic nagannego – kończy dr Radzikowska. - Ale jak przychodzi siedemdziesięciolatka, która widziała w telewizji aktorkę w swoim wieku i teraz chce wyglądać jak ona, to może być to zadanie nie do wykonania. Nawet dla najlepszego chirurga.
Magdalena Gorostiza
Foto archiwum prywatne E.Radzikowskiej
Czytaj także Uroda to władza