Główna rola w Traviacie to wyróżnienie?
Występ w Traviacie to jest taki moment w życiu artystki, w którym posiada umiejętności i dojrzałości na tyle, aby wykreować na scenie tę najbardziej znaną bohaterkę z postaci Verdiowskich – Violettę Valery. Wiąże się to i z dużą radością, ale i z odpowiedzialnością, własnie dlatego, że jest to dzieło powszechnie znane i często grane. Takie wyzwanie i sprostanie jemu staje się ogromną satysfakcją zawodową dla artysty.
Każde spotkanie z realizatorami, z wizją reżyserską, a później publicznością jest wyzwaniem dla artysty. Przede wszystkim teatr - zarówno operowy jak i dramatyczny - służy pokazaniu pewnych treści, a dla aktora jest miejscem ukazywania swojej emocjonalności i przekraczania własnych granic - odszukania prawdy w sobie – prawdy, która jest spójna z postacią graną na scenie. Każdy artysta czeka na reakcje publiczności, chce zaskarbić sobie jej serca– pod tym względem każde wystąpienie na scenie jest tajemnicą…Bez odbiorcy nasza praca staje się bezużyteczna.
Na ile może utożsamiać sie pani z Violettą?
Emocje i treści, które z „Damy Kameliowej” zaczerpnął Verdi są absolutnie ponadczasowe. Violetta żyła w świecie blichtru i ówczesnych celebrytów i był to świat ułudy, bo przecież kolejne perły, kolejne salony, pieniądze czy mężczyźni nie są w stanie wypełnić pustki wewnętrznej – niby wszyscy o tym wiemy, ale cały czas powtarzamy, że szukamy szczęścia...
Główna bohaterka w momencie kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że jej życie dobiega końca, decyduje się na zmianę, idzie za głosem serca, pomimo tego, że uważa to za szaleństwo. To jest ten moment połączenia ze swoją duchowością. Ona poddaje się temu uczuciu i zaznaje innych, jakże pięknych doswiadczeń.
I dzięki temu jest pani bliska?
Ile razy my w życiu miewamy wątpliwości, zastanawiamy się czy podjąć jakąś decyzję, czy zaufać, czy podjąć walkę z wewnętrznym strachem, że możemy zostać odrzuceni, skrzywdzeni, zranieni? Moim zdaniem warto ryzykować nawet kosztem tego strachu, bo w momencie kiedy nastepuje równowaga miedzy umysłem a sercem, to naszej duszy gosci radość i szczęście, które wypełniają nas ciepłem od środka, dają nam zakorzenienie. Dla mnie to jest piękne! Trzeba opowiadać ludziom takie historie, które mówią, że nie warto inwestować w powierzchowność tylko szukać prawdziwych emocji.
Dziś wyznajemy bardzo konsumpcyjny styl życia – tytułowa Traviata też takie życie prowadziła – bale, suknie, biżuteria, mężczyźni – to było jej życie powszednie, a jednak przyszedł mężczyzna i powiedział „Ja panią kocham, ja chcę z panią być” i ona nagle rezygnuje dla tej miłości z dotychczasowego życia... I to jest wartość.
Violetta przechodzi przemianę i chciałabym, aby widz mógł odnieść jej przeżycia do własnych doświadczeń, aby zachęciło go to do przemyśleń i refleksji.
Myślę że właśnie taka jest rola teatru – pomagać w odszukiwaniu połączenia ze swoją emocjonalnością.
Ale chyba każda kobieta bywa troszkę próżna, chce byc podziwiana?
Dlatego wcale nie tak trudno odnaleźć w sobie coś z Violetty Valery z I aktu opery – poczuć się piękną i adorowaną. Późniejsza Traviata - wrażliwa, krucha, ta delikatna jest mi zdecydowanie bliższa, bo i bardziej naturalna. Zdając sobie sprawę, ze musi zrezygnować z ukochanego Alfreda, przystając na prośbę jego ojca – zdobywa się na największe poświęcenie w imię tej miłości. Rezygnuje ze swoich pragnień i marzeń, przestaje być egoistką, taką egotyczną, zmanierowaną lalką i staje się prawdziwie dojrzałą kobietą zdolna do wyrzeczeń w imię miłości. Podobne emocje towarzyszą kobiecie kiedy zostaje matką. Następuje wówczas moment przejścia na drugi plan – „ja nie jestem już najważniejsza” –bohaterem mojego życia jest moje dziecko, które oczekuje bezwarunkowej miłości i troski. W historii Traviaty ( tł. Zagubiona) tą najwaznieszą rolę odegrał Alfred.
Publiczność wysoko oceniła pani występ w Lublinie.
Sukcesem jest posiadanie warsztatu, który pozwoli stworzyć na scenie wiarygodną postać. A to, że każda kobieta jest inna – to wspaniale dla opery. Bo każda Violetta będzie posiadała cechy swojej odtwórczyni – nie bedzie lepsza czy gorsza – będzie po prostu inna. Do oceny publiczności pozostawiamy to, która bardziej przypadnie im do gustu. Moim zdaniem trzeba podążać za prawdą, naturalnością i jak mawiał mój Profesor, – trzeba mieć ogień w sercu a lód w głowie. To jest metoda na sukces w obu sferach: wokalnej i aktorskiej.
Moja osobowość sceniczna nie odbiega bardzo od tego jaką osobą jestem w życiu. Na co dzień pełna sprzeczności, ekstrawertyczna, taki typ południowy, raczej słoneczny, ruchliwy, ale też mam w sobie dużo nostalgii i romantyzmu. Mieszają się we mnie smaki południa, greckie morze, słońce, z polską tradycją, przyrodą. Staram się to pokazać, nie tworzyć niczego na siłę żeby nie „przegadać treści”, bo nie o to chodzi. Warto tchnąć kawałek siebie, odnaleźć cechy, które pasowałyby do kreowanej przez siebie postaci. I ważne aby mieć też w sobie ciszę. Ona również gra istotna role w teatrze.
W teatrze czasami musimy coś przerysować, ale to że płaczę na scenie, nie znaczy, że rzeczywiście płaczę, bo gdybym naprawdę się popłakała to moje mięśnie byłyby tak ściśnięte, że nie mogłabym śpiewać. Trzeba posiadać warsztat aktorski, dzięki któremu łatwiej udaje się uwiarygodnić graną przez siebie postać. Ważne by do publiczności trafiała duża dawka emocji, bo oni nie przychodzą tylko po to, aby zobaczyć piękne sukienki i ładne buzie, ale też po to, aby coś wynieść w sercu, żeby siebie do czegoś sprowokować, o czymś pomyśleć i czasami zrobić jakiś mały gest zainspirowany obejrzaną sztuką. Zdarza się, że nagle uwalnia się w nich coś, co było od dawna zablokowane. I to dobrze. Taka jest przecież misja sztuki.
Lubi pani wszystkie swoje role?
W każdej mojej roli starałam się odnaleźć coś dla siebie.. Lubię bohaterki, które ulegają przeobrażeniu i są takie partie operowe, po które sięgnę za jakiś czas. Werystyczne bohaterki z oper Verdiego czy Pucciniego wymagają mocnego zakorzenienia w swojej emocjonalności, tak aby nam służyła na scenie a nie przeszkadzała. Nie jest łatwo osiągnąć dystans i równowagę.
Kiedy debiutowałam w Cyganerii jako Musetta to koledzy, którzy mnie pamiętają z tamtego czasu (będę nawet z jednym tutaj występować - z Kamilem Pękalą spotykamy się po latach znowu na scenie) widzieli mnie zapłakaną po próbach. To wzruszenie jakie mi towarzyszyło słuchając mojej koleżanki z Łodzi Danusi Dudzińskiej , która śpiewała partię Mimi, rozdzierało mi serce – byłam jeszcze niegotowa na świat emocji muzycznych, po każdej próbie siadałam w garderobie roztrzęsiona, rozedrgana interpretacją muzyki Pucciniego.
Praca na scenie rządzi się swoimi prawami. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, nabrać dystansu do siebie i do swojej pracy, nauczyć się z własnych doświadczeń radzić sobie z emocjami aby nie wypalić się wewnętrznie.
Do tego dążę w swoim życiu i cieszę się, że wciąż jestem w drodze, bo droga jest dla mnie najpiękniejszą kwintesencją życia.
Póki idę, cel mam ciągle przed sobą - nadal jeszcze coś do zrobienia, jeszcze coś do zaśpiewania i ta świadomość pozwala mi z radością kroczyć przez życie…
Rozmawiała Katarzyna Krupka
zdjęcia Grzegorz Winnicki/ Teatr Muzyczny
KARINA SKRZESZEWSKA -
Artystka urodzona we Wrocławiu, w rodzinie polsko-greckiej. W 2001 roku ukończyła z wynikiem celującym Wydział Wokalno-Aktorski (specjalizacja: śpiew operowy) na Akademii Muzycznej im. K. Lipińskiego w klasie Felicji Jagodzińskiej-Langer. Zadebiutowała w przedstawieniu dyplomowym realizowanym przy współpracy z Operą Dolnośląską, w roli Pierwszej Damy w „Czarodziejskim flecie” W. A. Mozarta, a następnie w operetce C. Zellera „Ptasznik z Tyrolu” na deskach Operetki Wrocławskiej. Swoje umiejętności wokalne doskonaliła pod kierunkiem między innymi Krystyny Szostek-Radkowej, Ryszarda Karczykowskiego, Paulosa Raptisa, Renaty Scotto, Ingrid Kremling-Domańskiej, Rusko Ruskova. Występowała w Polsce m. in. w ramach festiwalu Wratislavia Cantans we Wrocławiu, w Polskim Radiu w Krakowie, w krakowskich Sukiennicach, w Łazienkach Warszawskich, jak również za granicą: w Grecji, Szwajcarii, Słowacji, Belgii, Holandii, Niemczech, Szwecji. W 2002 roku uczestniczyła w cyklu koncertów „Pieśni polskich”, które uświetniły wizytę Profesora Jana Miodka w USA i Kanadzie. W grudniu 2003 roku miała okazję zaprezentować się w Instytucie Polskim w Sztokholmie. We wrześniu 2006 roku wystąpiła w ramach Festiwalu Wratislavia Cantans, wykonując dzieło G. F. Haendla „Salve Regina”. Dwa miesiące później została półfinalistką międzynarodowego konkursu wokalnego w Bilbao. W lutym 2007 roku zadebiutowała w Państwowej Operze Bałtyckiej, kreując partię Musetty w „Cyganerii” G. Pucciniego. W czerwcu tego samego roku, w ramach Festiwalu Operosa w Warnie, zadebiutowała partią Donny Anny w operze „Don Giovanni” W. A. Mozarta pod kierownictwem muzycznym Eraldo Salmieriego. Pod koniec 2007 roku podjęła współpracę z Mazowieckim Teatrem Muzycznym w Warszawie i zaprezentowała się warszawskiej publiczności w partii Rosalindy w operetce J. Straussa „Zemsta nietoperza” w reżyserii Wiesława Ochmana. W jej repertuarze znajdują się partie z oper: „Łucja z Lammermoor”, „Lukrecja Borgia”, „Maria Stuarda” G. Donizettiego, „Don Giovanni”, „Czarodziejski flet” W. A. Mozarta, „Cyganeria” Pucciniego, „Rigoletto” i ”Traviata” G. Verdiego, a także operetek: „W krainie uśmiechu”, „Ptasznik z Tyrolu”, „Zemsta nietoperza”, „Baron cygański”. Ze względu na swoje pochodzenie, od wielu lat jest ambasadorem kultury greckiej, prezentując publiczności podczas swoich koncertów klasyczne pieśni greckie Manosa Chadzidakisa, Apostolisa Kaldarasa i Mikisa Teodorakisa. W roku 2008 została uhonorowana prestiżową nagrodą Marszałka Województwa Śląskiego „Złota Maska” w kategorii „Najlepsza rola wokalno-aktorska”, za tytułową partię w operze G. Donizettiego „Łucja z Lammermoor” i rolę Dziewczyny w kantacie scenicznej C. Orffa „Carmina burana”, zrealizowanych na scenie Opery Śląskiej w Bytomiu w 2008 r.