Kiedy dyżur na dworcu ma dobra pani, pozwala spać dzieciom do godziny 8. Kiedy ta zła, już o 5 nad ranem dzieci budzą gwałtowne szarpnięcia.
- Wstawaj, wstawaj bystro – krzyczy kobieta, a maluchy niechętnie przecierają oczy.
Śpią na ławkach, przykryte kocem, czasem ubraniem, a czasem dywanikiem do modlitwy. A dworzec w Brześciu jest monumentalny, socjalistyczny. Ogromny, chłodny, mało przytulny.
- Jak się dowiedziałam o tych dzieciach, pojechałam zaraz do Brześcia – mówi Marina. - Kiedy je zobaczyłam, takie smutne, wyciszone, zagubione, stwierdziłam, że coś muszę dla nich zrobić. Założyłam „szkołę demokratyczną”.
Na dworcu w Brześciu mieszka 32 dzieci. Ta liczba jest ruchoma, bo jednym udaje się z Białorusi wydostać, na ich miejsce trafiają inni. Są to głównie dzieci samotnych matek, ale też i pełne rodziny. Czekaja na cud, że uda im się wjechać do Polski.
Musieli uciekać z Czeczenii
Marina podkreśla, że czeczeńscy uchodźcy, którzy są w Brześciu, to nie emigranci zarobkowi.
- Może jeden czy dwóch się zdarzyć, ale reszta ucieka, bo żyć się tam nie daje, tortury bicie, prześladowania – wylicza Marina. - Korupcja na każdym kroku. Nie jest im łatwo i nie uciekają, bo nie chcieliby zostać u siebie. Taki los uchodźców.
Mają paszporty Federacji Rosyjskiej. Na Białorusi mogą przebywać 90 dni. Potem przedłużają pobyt. Kiedy są pieniądze, wynajmują jakiś kąt i liczą, że wreszcie przekroczą granicę. Kiedy pieniądze się kończą, lądują na dworcu.
Rano wsiadają do pociągu jadącego do Polski. Modlą się, żeby pogranicznicy wpuścili. Bo zawsze jedna albo dwie czy trzy rodziny jakoś przechodzą. Resztę pogranicznicy odsyłają z powrotem do Brześcia.
- To niezgodne z prawem, ani polskim, ani międzynarodowym – mówi Marina. - Urząd ds. Cudzoziemców powinien decydować o ich losie. Ale teraz taka polityka.
Kryteria wjazdu nie są znane nikomu. Jedna rodzina próbowała 41 razy, 41 razy wydali na bilet i zawsze była odmowa. Za 42 razem zostali wpuszczeni. Dlaczego wtedy? Nikt tego nie wie.
Razem śpiewamy i razem tańczymy
Marina zajmuje się dziećmi, co nie znaczy, że dorosłych kompletnie omija. Sama jest Rosjanką, od 20 lat mieszka w Polsce, zawsze zajmowała się uchodźcami. Mówi biegle po czeczeńsku, więc wiadomo, że pomaga tłumaczyć, organizuje ubrania, leki.
- Ale dzieci są dla mnie najważniejsze – podkreśla. - Dla nich tam jeżdżę. Rano idziemy do baru, kupujemy wrzątek, bo za darmo siąść nie pozwolą i jemy przyniesione przeze mnie śniadanie. Potem wspólne zajęcia – uczę ich po rosyjsku, po polsku. Śpiewamy, tańczymy, rozmawiamy.
Są dzieci, która na dworcu koczują z rodzicami już dwa miesiące. Patrzą na matki, które ciągle płaczą i na bezradnych, bezsilnych ojców, których zabija bezczynność.
- Czy tak ma wyglądać dzieciństwo? - pyta retorycznie Marina.- Czy takie te dzieci maja mieć wspomnienia? Więc robię dla nich co mogę. To też rodzaj terapii.
Zabierz nas do Polski!
Marina, jak tylko może, zabiera dzieci do miasta. Do ZOO, do kina, na spacer do parku. Chce dac im choć namiastkę dzieciństwa.
Na dworcu organizuje przeróżne zajęcia. Dzieci malują, rysują, śpiewają.
- Chcę, żeby oderwały się od codzienności – wzdycha. - No i żeby choćby czegokolwiek się uczyły. Przecież one nie chodzą do żadnej szkoły!
Stale kursuje między Polską a Brześciem. Kiedy wyjeżdża, widzi w dziecięcych oczach smutek.
- Weź nas ze sobą, jesteśmy już zmęczeni, tak to mnie mówią – wzdycha Marina. - I co ja mam im na to powiedzieć..
Uchodźców stale przybywa
W Brześciu jest już około 2 tysięcy uchodźców z Czeczenii. Około 50 osób koczuje na dworcu. Reszta ma jeszcze środki, by mieszkać w mieście. Wszyscy chcą dostać się do Polski. Codziennie około 500 osób próbuje przejechać przez granicę. Polska przyjmuje po 2- 3 rodziny.
- Ale pieniądze szybko się kończą – dodaje Marina. - Nie wszyscy mają zimowe ubrania,brakuje im często na podstawowe potrzeby. Na leki, na jedzenie, na ciepłe buty dla dzieci. Bo większość z nich to wielodzietne rodziny – mają po 5 – 7 dzieci.
Są wśród nich ciężarne kobiety, kobiety chore na raka.
- Każda rodzina to oddzielny dramat, oddzielna ludzka historia – mówi Marina. - Czekają na to, że wreszcie się uda. Niestety pogranicznicy wbrew ustawie o cudzoziemcach i Konwencji Genewskiej stosują metody, których nikt nie rozumie.
Co można zrobić?
Marina podkreśla, że mało kto wie o dramacie Czeczenóww w Brześciu. A prawie nikt nie wie o dzieciach, które muszą mieszkać na dworcu. Dlatego ona, jak tylko jest w Polsce, jeździ na spotkania, opowiada, wyjaśnia.
- Prawny aspekt dotyczący wpuszczania uchodźców może rozwiązać tylko rząd, na to wpływu nie mamy – mówi Marina. - Można apelować, pokazywać problem, ale to władze muszą podjąć stosowne decyzje. To co można zrobić, to pomoc dzieciakom. Głownie wpłacając dla nich pieniądze. Żeby miały co jeść, miały lekarstwa, pomoce szkolne.
Marina wszystko kupuje w Brześciu. Jednorazowo wolno jej wwieźć 20 kilo bagażu. Rzecz jasna przywozi tyle, ile może. Ale to kropla w morzu potrzeb.
Teraz znów z pełnymi torbami pojechała do Brześcia, do swojej szkoły, do swoich dzieci.
- Dla nich ważne jest, nawet to, że ktoś o nich myśli – mówi. - Mają nadzieję, że w Polsce też będą mile widziane, że ktoś tu na nich czeka…
Magdalena Gorostiza
foto Facebook
Jeśli chcesz pomóc dzieciom z Dworca Brześć, wszystkie informacje na ten temat znajdziesz na Facebooku.