Krystyna Wolińska od zawsze marzyła, żeby na emeryturze zamieszkać na wsi. Całe życie spędziła w Lublinie, najpierw pracowała w MPK, potem miała swoje firmy – prowadzone z rożnym szczęściem, jak mówi. Kiedy już dojrzała do decyzji o przeprowadzce, zamiast jednego małego domku, zaczęła stawiać domki dla gości.
- Pomyślałam sobie, że szkoda, abym tylko ja mogła z uroków tego miejsca korzystać. Tu jest jak w bajce i chcę, aby inni też mogli tej magii doświadczać – mówi.
Najpierw kupiła dwa hektary w Starym Gaju, potem dokupiła kolejne dwa. Podmokłe grunty, chaszcze, miejscowi zrobili sobie wysypisko. Zaczęło się karczowanie, czyszczenie, wyjechało stąd kilka potężnych ciężarówek wywożąc stare kuchenki, lodówki, połamane krzesła. A że teren był bagienny, Krystyna uznała, że zrobi stawy. I okazało się, że ma właśnie źródła.
- Woda jest bardzo czysta, w jednym ze stawów można się kąpać, w planie mam nawet prawdziwe kąpielisko z plażą i złotym piaskiem – mówi.
Wstaje codziennie o 5. rano, pracuje do wieczora. Sama kosi, podlewa kwiaty, sprząta domki dla gości, robi dosłownie wszystko. Pomaga jej życiowy partner, to on praktycznie sam wykopał stawy, zarybia je, zajmuje się cięższymi pracami. I choć wcale nie jest lekko, Krystyna nie żałuje swojej decyzji.
- Daję tu całe swoje serce, a przyroda mi się odwdzięcza. Kiedy robiliśmy stawy, myślałam, czym je obsadzę, skąd wezmę na to pieniądze? Okazało się, że niczego nie musiałam kupować, same wyrosły i trzciny i kwiaty i trawy. Pamiętam jak któregoś dnia wstałam rano, było rześkie powietrze, kwiaty zakwitły nad wodą na różowo. Popłakałam się ze szczęścia, że jest jak w raju. To moje miejsce na ziemi, dlatego pracuję każdego dnia z radością – mówi.
Od Perły Gaju jest zaledwie dwa kilometry przez las do Nałęczowa. Krystyna uważa, że jej wody też mają właściwości zdrowotne. Bolały ją stawy, brodziła w rzeczce, ból szybko ustąpił. W Lublinie miała kłopoty z ciśnieniem, tu jak ręką odjął. Świetnie jej się oddycha, śpi bez żadnych tabletek.
- Kiedy jadę na chwilę do Lubina, czuję ten zaduch, smród spalin. Tu jest kompletnie inne powietrze - mówi.
Gości przyjmuje dopiero trzeci sezon, to dopiero początki działalności. Są domki holenderskie bez ogrzewania, teraz stawia nowe, które już będą całoroczne.
- Worek bez dna można powiedzieć, zainwestowałam tu wszystkie oszczędności, sprzedałam dom w Lublinie, udziały w kamienicy. I nie ma szans, aby inwestycja się zwróciła jeszcze za mojego życia. Ale ja nie robiłam tego dla zarobku. Zrobiłam to dla siebie, dla innych, zostawię dzieciom. Mam satysfakcję, że tworzę piękne miejsce, dbam o przyrodę, to jest dla mnie w tej chwili najważniejsze – mówi.
Bo szara czapla przychodzi na obiady, bociany chciały na parasolu uwić gniazdo. Bo na herbatę berze się wodę z własnego źródła, a psy mają się gdzie wyhasać. Zaprasza gości ze zwierzętami, bo wie, jak często ciężko z ukochanym pupilem się rozstać.
- Mam rożne wizje związane z dalszym rozwojem. Jest duża stodoła jeszcze do zagospodarowania. Chciałabym, aby odwiedzali nas ciekawi ludzie, żeby to miejsce żyło. Na czterech hektarach każdy znajdzie kąt dla siebie, można tu znaleźć intymność. Nie mamy sąsiadów, można siedzieć przy ognisku do rana, grać na gitarze i śpiewać pieśni. – mówi Krystyna.
Magdalena Gorostiza