Towarzyszenie ludziom podczas umierania nie jet łatwe. Zawsze chciała pani wykonywać taką pracę? Skąd pomysł a stworzenie hospicjum?
To długa historia. Nie sądziłam, że do tego dojdzie. W 2006 roku byłam radną w gminie Gowarczów. W mojej miejscowości Ruda Białczowska został pusty budynek po szkole. Był stawiany w 80 procentach społecznie. Warto więc było, żeby dalej ludziom służył. Zrobiłam rozeznanie wśród mieszkańców, były propozycje, żeby powstał dom pomocy. Ale ostatecznie stanęło na hospicjum. Jak miałam wtedy o hospicjach dość mgliste pojęcie. Ale z zawodu jetem pielęgniarką, kończyłam studia z pedagogii społecznej, uznałam, że dam radę. 22 października 208 roku powstało nasze stowarzyszenie i tak się to zaczęło. Najpierw świadczyliśmy jedynie usługi w ramach opieki domowej, bo nie było stacjonarnego hospicjum. W zeszłym roku otworzyliśmy wreszcie hospicjum, bo to wszystko trwało. Przejęcie budynku od gminy i remont, który robiliśmy wyłącznie ze zbiórek społecznych i sami pracując na budowie. Ale się udało. I jest spora satysfakcja.
I codzienne patrzenie na śmierć… Nie przygnębia?
Wcześniej przekładała się ta moja praca na moje życie prywatne. Ale sama przeszłam swoją drogę w cierpieniu. Jednego dnia straciłam oboje rodziców – ojciec miał 56 lat, mama 58. Zatruli się czadem. Mam 3 siostry, wszyscy byliśmy zawsze bardzo ze sobą związani. Nie mogłam dać sobie rady. Jestem wierząca, ale mało wtedy praktykowałam. Miałam żal do Boga za to, co mnie spotkało. Zamykałam się w sobie, byłam trochę jak zombi. Siostry bardzo mi pomogły. Zaczęły wspierać duchowo. Brałam udział w mszach charyzmatycznych. Zaczęłam się modlić. Potem zrozumiałam, że rodzice zginęli, żebym ja weszła na odpowiednią drogę, że to miał być dla mnie czas duchowej przemiany. Trudno to wytłumaczyć, ale ja tak to czuję. Wiara bardzo mi pomogła. Teraz już nie boję się śmierci.
A dziś śmierć to temat tabu. Nie umiemy o niej rozmawiać.
Ja się tego nauczyłam i nie mam problemu, by rozmawiać o niej z pacjentami, jeśli oczywiście chcą na ten temat mówić. Ale pracuję w szpitalu i wiem, jak to wygląda – mało kto chce na temat umierania, odchodzenia rozmawiać. Ucieka się od tego tematu, choć każdego z nas to czeka. A szkoda, bo wielu umierających ma potrzebę takiej rozmowy. Są też przecież i rodziny żegnające bliskich. One też potrzebują wsparcia. Sama przeżyłam podwójną żałobę, wszystkie jej etapy – żalu, buntu, załamania, wiem, jak to jest. I wiem, że to długi i niełatwy proces. Że wymaga czasu, przyjaznego towarzyszenia. Dlatego chyba jestem na właściwym miejscu, bo umiem być w tym momencie z ludźmi.
A pacjenci? Chcą o umieraniu rozmawiać?
Wielu tak. Są świadomi odchodzenia. Wiedzą, że ich życie się kończy. Różnie do tego podchodzą. My unikamy w hospicjum podawania leków w nadmiarze, chcemy, aby nie bolało, ale żeby podopieczni mieli kontakt z rodziną do ostatnich chwil. Najłatwiej jest nafaszerować chorego lekami. A przecież nie o to chodzi. Chodzi, aby był czas na rozmowę, na pożegnanie. Większość chorych to osoby wierzące, razem się modlimy, wierzącym umiera się łatwiej. Modlitwa wzmacnia, a świadomość, że to tylko przejście na drugą stronę dodaje sił. Szczególnie, że przychodzą po nich ich bliscy, którzy zmarli. Oni ich widzą, rozmawiają z nimi i wiedzą, że śmierć jest tuż, tuż. Można w to nie wierzyć, ale ja to wiem, że naprawdę tak jest. Ale nasze hospicjum jest świeckie i nikogo nie zmuszamy do modlitw. Ja sama przez te 6 lat od śmierci rodziców przeszłam tak dużą przemianę duchową, że już jestem gotowa na odejście. Bo zrozumiałam, że naprawdę nikt z nas nie zna dnia ani godziny, że nasz czas tutaj nie jet nieograniczony. I że trzeba go wykorzystać jak najlepiej. Niekoniecznie wcale na rożne uciechy, więcej satysfakcji może dawać pomaganie innym w najtrudniejszych momentach. Dlatego chciałam, aby nasze hospicjum było takie „rodzinne”. Atmosfera jak w domu, żadnych sztywnych reguł. Żeby wszyscy czuli się tu u siebie. Mam nadzieję, że to się udało, a przynajmniej wszyscy staramy się, aby tak było.
Mówi pani – pomagać innym… Dzisiejszy świat jet dla młodych, pięknych i bogatych. Komu chce się zajmować umierającymi…
Cóż, doświadczam tego, bo stale jest problem z wolontariuszami, ciężko znaleźć kogoś do pomocy. Ja w hospicjum jestem zatrudniona jako pielęgniarka, ale funkcję prezesa od początku sprawuję społecznie. Muszę zadbać o to, aby na nic nie zabrakło, bo choć mamy kontrakt z NFZ nie jest łatwo utrzymać personel, zapewnić chorym jedzenie, leki. Jako wolontariuszka jeżdżę do chorych, bo nie mamy już kontraktu na opiekę domową. Przy hospicjum pomaga mąż, pomagają synowie. Jest grupa sprawdzonych ludzi, którzy działają, wspierają.
Chciałoby się jednak widzieć więcej młodych, którzy widzą sens w takiej pracy. Jest co robić, zapraszam. No i proszę pamiętać, że przede wszystkim zapraszamy chorych w stanach terminalnych. Z reguły dysponujemy jakimś wolnym łóżkiem, możemy przyjmować osoby z całej Polski, jeśli ktoś na swoim terenie ma problem ze znalezieniem godnego miejsca dla umierającej osoby. Zawsze można do na zadzwonić, przyjechać.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza
Zainteresowanych kontaktem z hospicjum zapraszamy na Facebooka