Mówisz, że zaczęłaś swoje życie po 60 -tce. Co takiego się stało, że dopiero teraz czujesz, że żyjesz?
To dość długa historia, wielowątkowa. Mówiąc w skrócie – wcześniej raczej spełniałam cudze wymagania, żyłam dla innych, ale nie dla siebie. Trochę czasu zajęło mi to, aby dojść do takich wniosków i trzeba było jeszcze zdobyć się na odwagę, by zacząć realizować swoje marzenia. W sumie proces niełatwy, często bardzo bolesny. Ale warto było. Już jako mała dziewczynka marzyłam o tym, aby zostać artystką. Pamiętam jedno zdanie usłyszane od babci, które podcięło mi skrzydła – Dziecko, ale to taki ciężki kawałek chleba. No i ojciec, który marzył o synu. Ja byłam drugą córką, musiałam te jego marzenia unieść. Skończyłam techniczną uczelnię, zostałam inżynierem, pracowałam całe życie wśród mężczyzn. Oderwana od kobiecości, żyłam w obcym mi świecie. Realizowałam cudzy scenariusz, nie poszłam za głosem serca. W dodatku byłam tą córką, która została w rodzinnym domu, miała się zająć na starość rodzicami. Kilka miesięcy temu zmarła moja matka, z która nie miałam zbyt dobrych relacji. Przeżyłam też śmierć siostry, z którą nie utrzymywałam w ostatnich latach jej życia kontaktów. To były traumatyczne przeżycia. Musiałam się z nimi uporać. Ale też otworzyły mi oczy na to, co chcę przez resztę mojego życia robić.
Linia życia
Już wiele lat temu zajęłaś się malowaniem intuicyjnym. Skąd pomysł na takie wyrażanie siebie przez sztukę?
Zawsze lubiłam rysować, kiedy bawiłam się z wnuczkami i zabierałyśmy się do kolorowanek, czułam jak budzi się moje wewnętrzne dziecko. Potem poczytałam na temat vedic artu, osiem lat temu pojechałam na warsztaty do Krakowa. Przez cztery dni byłam jak w transie. Namalowałam wiele obrazów, do dziś są dla mnie ważne i do dziś czuję tamte emocje, kiedy na nie patrzę. Malowanie intuicyjne to swoisty rodzaj medytacji. Wylewamy na płótno swoje uczucia. Nie chodzi o technikę, o artyzm, obrazów nie ocenia się pod kątem ich wartości artystycznej. Każdy z nich jet dobry, bo każdy wyraża nasze emocje. Vedic art rozpoczął u mnie proces wyzwolenia. Zaczęłam mierzyć się ze swoimi pragnieniami, robić swoisty „rachunek sumienia”. Każdy kolejny obraz był krokiem naprzód. Pamiętam, jak wróciłam z pogrzebu siostry i nie wiedziałam, co ze sobą począć. Wyjęłam podobrazie i zaczęłam malować. Kiedy skończyłam, byłam już spokojna. Sam proces malowania to swoiste odłączenie się od problemu, rozmowa ze swoją duszą. Im więcej malujesz, tym bardziej zaczynasz czuć sama siebie. Ja dopiero teraz tak naprawdę rozumiem, co we mnie grało przez całe życie i o czym marzyłam. Rozumiem też, dlaczego bałam się tych marzeń spełniać.
I wreszcie wyszłaś spod łóżka, jak to ładnie określiłaś na spotkaniu w bibliotece, podczas którego pokazywałaś swoje obrazy. Obawiałaś się tego wyjścia?
Owszem. Spod łóżka wyszłam dosłownie i w przenośni, bo obrazy trzymam pod łóżkiem właśnie. Ale to było coś więcej. Po raz pierwszy pokazałam je publicznie i mówiłam głośno o swoich uczuciach, które towarzyszyły mi podczas malowania. To nie było łatwe, natomiast życzliwość i zrozumienie ze strony kobiet, które przyszły na spotkanie były moją nagrodą – było warto! To kolejny krok na mojej drodze ku innemu życiu. Trzeba się pozbywać irracjonalnych lęków i wychodzić do ludzi, zamiast siedzieć pod łóżkiem.
Marzenia
Wszystkie lęki już za tobą? Czy jest jeszcze coś do załatwienia?
Jeszcze trochę zostało. Niedawna śmierć mojej mamy zakończyła nasze trudne relacje. Moja matka należała do tych narcystycznych. A dla kobiety ważna jest energia, którą dostaje w swojej żeńskiej linii. Mam wrażenie, że w mojej rodzinie ta energia szła do tyłu, czyli mówiąc umownie to matki „żywiły się” energią córek, choć powinno być na odwrót. Nie jest to odosobniony przypadek, ale raczej dość częsty. I niestety, dla kobiet fatalny, bo determinuje ich życie, dosłownie podcina skrzydła. Żeby jednak więcej o tym wiedzieć, muszę jeszcze zgłębić tajemnicę mojej babki, mamy matki, której nie poznałam. Ona była Żydówką przysposobioną przez hrabiego Rostworowskiego. Miała się kształcić, ale zaszła w ciążę i wydano ją za mąż. To rozczarowało bardzo hrabiego i jego rodzinę. O babce nikt nigdy nie chciał za wiele mówić, liczne kuzynki milczą na jej temat. Nazywała się Rubinstein i podobno Artur Rubinstein to jej daleka rodzina. Ale tego nie wiem tak na pewno. Staram się dowiedzieć jak najwięcej na jej temat, bo czuję z babką jakąś wielką duchową więź. Został po niej jedynie obraz Marii Magdaleny, bo babkę ochrzczono jak trafiła do katolickiego domu. Dlaczego wybrała jednak Magdalenę? Tego się już pewnie nigdy nie dowiem, a bardzo bym chciała. Byłam nawet na ustawieniach hellingerowskich, żeby poznać prawdę. Niestety, niewiele udało mi się na razie jeszcze odkryć. Niewątpliwie jednak jest to temat, który będę jeszcze drążyć. Wiem intuicyjnie, że babka ma dla mnie jakiś ważny przekaz.
A inne plany na przyszłość?
Rzucam męski biznes, przepisuję firmę na męża, idę na emeryturę. Za rok kończę szkołę, będę terapeutką zajęciową. Marzy mi się prowadzenie zajęć plastycznych z seniorami, wydobywanie ze starszych ludzi ich kreatywności. Żyję inaczej, mam świadomość, że idę dobrą drogą. Że będę robić to, co naprawdę kocham.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza