Na pełnym etacie – naczelniczka wydziału edukacji, promocji i spraw społecznych Starostwa Powiatowego w Lublinie. Polonistka z wykształcenia, pracowała kilka lat jako nauczycielka.
Pasję nauczycielską realizuje w Narodowym Czytaniu. Zawsze wtedy organizuje inscenizacje. No i kocha pracę z dziećmi, dla nich wraz z mężem przygotowuje imprezy edukacyjne.
- Żyć z czegoś trzeba, a cudownie jest wtedy, gdy kochamy to, co robimy – mówi Beata. - Mąż prowadzi firmę, która zajmuje się przygotowywaniem pikników dla dzieci. Ja tworzę wszystkie scenariusze.
Imprezy odbywają się w ogrodzie państwa Janiszewskich, terminy zamawiać trzeba nawet na 2 – 3 lata na przód. Przyjeżdżają przedszkola, wiele wraca co roku, w lecie odwiedzają ich dzieci z półkolonii.
- Ja lubię kiedy oprócz zabawy jest też element nauki -podkreśla Beata. - Mamy animatorów, wypełniona jest każda minuta. Chodzi o to, by dzieci brały udział we wspólnej zabawie, bo biegać bez sensu mogą przecież za darmo.
Jest też obowiązkowa wizyta w grocie solnej, która jest częścią firmy męża.
- Grota powstała, bo córka chorowała na alergię i pomagały jej wizyty w grocie solnej w Busku – mówi Beata. - To rzecz jasna duża inwestycja, więc potraktowaliśmy ją od początku jako część biznesu. Ale chcieliśmy, żeby była naprawdę dobra.
Na ścianach jest więc sól z Kłodawy, na podłodze z Morza Martwego. W grocie jest stała temperatura, można zrelaksować się w samotności lub z całą rodziną.
- Nie robimy wspólnych seansów dla obcych sobie ludzi – podkreśla Beata. - Chodzi o prawdziwy komfort pobytu w grocie. A tak dorosłym może przeszkadzać choćby cudze, bawiące się dziecko.
Szkliwem malowane
Jakby tego było mało, Beata robi też piękne misy i inne naczynia.
- Organizowaliśmy u nas różne targi, był kowal, były festiwale sztuk różnych – dodaje. - Spodobało mi się robienie glinianych naczyń. To nie tylko frajda, ale jest wartość dodana – własnoręcznie zrobiony kubek czy miska może do czegoś służyć.
Beata doszła już do perfekcji i z dumą prezentuje swoje wyroby. Organizuje warsztaty robienia naczyń z gliny i nie brak na nie chętnych.
- Wraca moda na to, by zrobić coś samemu, żeby było niepowtarzalne – mówi. - Mnie to bardzo cieszy, bo zawsze miałam zdolności plastyczne, lubiłam robić różne ładne rzeczy. Mało co było przecież w sklepach. A dziś wszystko można kupić. Ale to nie to samo.
Największa miłość – balony
Ale najwięcej frajdy daje Beacie szybowanie w powietrzu.
- Już jako nastolatka chciałam skakać na spadochronie – mówi. - Trzeba byłoby jednak jeździć na kurs do Radawca, a któż by mnie wówczas z Wólki tam woził.
Marzenia poszły na półkę, ale wróciły gdy dzieci zdawały maturę. Beata chciała znaleźć lekarstwo na stres. Zapisała się na kurs skoczków i wykonała cztery samodzielne skoki – niestety, ostatni zakończył się kontuzją kolana. Znowu marzenia o szybowaniu spaliły na panewce.
Bożena jednak się nie poddała. Oczarowały ją balony. Najpierw tylko je oglądała. Potem w dwa lata zdobyła licencję pilota.
Dziś mają swoją własną załogę i swój własny balon.
- Zgraliśmy się we czwórkę, jeszcze jeden pilot i dwóch kolegów, którzy kiedyś okazyjnie kupili balon, ale żaden nie ma uprawnień, aby latać – śmieje się Beata. - I tak powstał nasz zespół.
Balon leżał kilka lat nieużywany, doprowadzili go do prządku. W zawodach nie startują, ale latają dla przyjemności, biorą udział w różnych balonowych fiestach.
- Dech zapiera ten widok z góry i nie ma niczego piękniejszego – mówi Beata. - Przestworza zawsze były wyzwaniem dla człowieka, latanie największym marzeniem.
A latem lata się o świcie albo późnym wieczorem, zimą cały dzień. Nie może być zbyt dużego wiatru, trzeba znać jego kierunek i prognozę pogody.
- Balonem nie da się sterować – mówi Beata. - Wykorzystuje się tylko naturalny ruch powietrza.
A kiedy jest tam, na górze, czuje, że warto żyć. Że warto mieć w sobie pasje, dążyć do ich realizacji. Bo przecież jaki inaczej życie miałoby sens?
Magdalena Gorostiza
część zdjęć archiwum prywatne Beaty Janiszewskiej,