Podobne artykuły:
Była dość antypatyczną, egocentryczną osobą, skupioną wyłącznie na sobie i swojej urodzie. Czy właśnie stąd to powszechne uwielbienie?
24 kwietnia 1854 roku odbywa się wspaniały ślub. Sissi ma 17 lat, a nie 15, jak podają to niektórzy. Franciszek jest od niej tylko siedem lat starszy. Czeka na nią na progu cesarskiego pałacu, otoczony arcyksiążętami i arcyksiężniczkami. A Sissi przemierza w drodze do niego wypełnione wiwatującym tłumem wiedeńskie ulice. Jedzie w oszklonej karecie, ubrana w różowosrebrną, haftowaną w kwiaty suknię, z diamentową koroną w misternie upiętych włosach. Zgrzyt w czasie ślubu jest tylko jeden, choć wywołuje u Franciszka przyspieszone bicie serca. Kiedy Sisssi wychodzi z karety, jej diamentowy diadem zaczepia o drzwi i niemal zsuwa się z włosów. Zły znak, myśli w panice Franciszek, przesądny, jak większość władców. Ale Sissi zręcznie przytrzymuje tiarę i wszystko dalej przebiega idealnie, jak w bajce.
"A potem żyją długo i szczęśliwie" - chciałoby się powiedzieć na koniec. Ale wiemy przecież, że bajkowego zakończenia nie będzie. Nie wiemy tylko ciągle, dlaczego. Możemy się jedynie domyślać, jaka była przyczyna rozpadu związku, który zaczął się jak spełnienie dziewczęcych marzeń. Bo dwadzieścia lat później Sissi nie ma w sobie nic z radosnej dziewczyny, kierującej się porywami serca. Jest zimną, posągową pięknością, unikającą bliskich spotkań z ludźmi, także z mężem i własnymi dziećmi, za to chętnie przyjmującą portrecistów i fotografów, którzy wystudiowane wizerunki "najpiękniejszej kobiety świata", publikują we wszystkich jego zakątkach.
Biografowie Sissi główną winowajczynię tej przemiany widzą w arcyksiężnej Zofii. To ona, twierdzą, żywiołową dziewczynę z wiejskiego dworku zamknęła w rygorze cesarskiego pałacu, pilnując każdego jej kroku, mierząc długość rękawiczek i głębokość dekoltów, kontrolując każdy krok, a przede wszystkim przejmując opiekę nad trójką jej dzieci. Ale przecież Sissi nie zajmowała się swoimi dziećmi także po śmierci arcyksiężnej Zofii, a przeżyła ją o z górą dwadzieścia lat. I nawet jeśli Zofia wchodziła jej w drogę, to przecież Sissi była w uprzywilejowanej pozycji. To ona była cesarzową, ona miała wsparcie zakochanego Franciszka Józefa, mogła przeobrazić dwór i urządzić go po swojemu, gdyby starczyło jej pasji i inteligencji. Nie miała ani jednego, ani drugiego, choć jej biografowie wolą nazywać to chorobliwą nieśmiałością.
O smutne życie cesarzowej trudno też obwiniać Franciszka Józefa. Kochał żonę gorąco do końca jej dni i godził się na wszystkie jej kaprysy - z długimi samotnymi podróżami włącznie. Być może, spekulują niektórzy, przyczyną była oziębłość seksualna Sissi i to, że nie czerpała ona żadnej przyjemności z małżeńskiego życia. Nie potrafiła zbliżyć się z Franciszkiem i sama podsunęła mu kochankę, wiedeńską aktorkę Katharinę Schratt, do której cesarz bardzo się przywiązał - miał w niej powierniczkę i przyjaciółkę do końca życia. Taką, jakiej nigdy nie znalazł w Sissi. Jego śliczna żona nie potrafiła i nie chciała przekuć romantycznego związku w przyjaźń, nigdy nie była dla męża partnerem.
Trzeba przyznać, że raz spróbowała. Czując się bezradnie w świecie wiedeńskiej polityki, zwróciła się ku Węgrom, sprzyjając ich dążeniom do suwerenności. Niektórzy twierdzą, że właśnie osobiste zaangażowanie Sissi doprowadziło do koronacji cesarza w Budapeszcie i narodzin Austro-Węgier. Ale to wszystko, na co było stać cesarzową. Polityka na dłuższą metę ją nudziła, zaloty męża także, od jednego i drugiego chciała mieć święty spokój. W Wiedniu nazywano ją "piękną głuptaską", więc uciekła z Wiednia. Spędzała w domu góra dwa miesiące w roku, przez resztę czasu podróżując po Europie albo zaszywając się na Korfu, skalistej greckiej wyspie, gdzie zbudowała sobie willę.
Zostawiona sama sobie zajęła się tym, w czym była naprawdę dobra - swoją urodą. Zadziwiające, jak wiele mamy informacji na temat jej toalet, futer, klejnotów, fryzur, figury, menu i zabiegów, pomagających zachować urodę. Zastanawiające też, że ta uroda rozkwitła dopiero po narodzinach dzieci. Tak jakby Sissi zakończyła swoje życie matki, żony i kochanki, a zaczęła następne - ikony stylu końca dziewiętnastego wieku. I na ten temat szczegółów mamy w bród. Wiemy, że wstawała o piątej, bo poranna toaleta zajmowała jej kilka godzin: wymyślne kąpiele w kozim mleku, miodzie i gorącej oliwie, maseczki z cielęciny, no i upinanie włosów, z których była szczególnie dumna, sięgających do pupy albo i do pięt (wedle różnych przekazów). Mycie tych splotów - w koniaku i żółtkach - zajmowało cały dzień. Obsesyjnie dbała, by nie przytyć i udawało jej się - przy swoich 172 cm wzrostu ważyła od 46 do 50 kilogramów. I szczyciła się 47-centymetrową talią osy, którą eksponowała na portretach. Tę figurę modelki osiągała stosując regularne głodówki i drastyczną dietę. Jej całodzienne menu stanowiło kilka szklanek mleka, wywar z mięsa i garść owoców. Codziennością była też kilkugodzinna gimnastyka i - w młodości - ośmiogodzinne konne galopady, które pod koniec życia zastąpiła długimi spacerami.
Tylko uśmiech miała nieładny. Zęby brzydkie i żółte były ponoć przedmiotem docinków ze strony arcyksiężnej Zofii. Sissi bardzo ten defekt ukrywała, pozując do fotografii - na wszystkich ma poważny wyraz twarzy i starannie zaciśnięte usta. Czyżby to właśnie z powodu tego uśmiechu, nie nadającego się do publicznej prezentacji, przeszła do historii jako smutna cesarzowa? Skłonna jestem sądzić, że tak właśnie było...
Sissi w balowej sukni na obrazie Winterhalteara. Diamentowe gwiazdy we włosach należały do jej najsłynniejszych klejnotów |
Francuski film "Sissi, zbuntowana cesarzowa" z 2004 roku świetnie pokazuje, jak jesteśmy skłonni czytać jej życie. Prawdy historycznej i psychologicznej nie ma tam za grosz, są za to wszystkie łatwe diagnozy współczesności, stosujące najprostsze wytrychy do otwierania tajemnic losów zapisanych w historii.
W dniu ślubu Sissi jest tam niewinnym dzieckiem, piętnastolatką, wmanewrowaną przez przypadek w małżeństwo z cesarzem - kompletnie niewinną i w najmniejszym stopniu nieświadomą tego, co ją czeka. Porażająca jest scena nocy poślubnej, gdzie rozebrana do naga dziewczyna, dziewczynka właściwie, zostaje wypchnięta prosto przed nos swego uśmiechniętego głupawo małżonka, który w żaden sposób nie potrafi jej skłonić do miłości. Udaje mu się dopiero trzeciej nocy, co obwieszcza z idiotycznym uśmiechem zebranym pod sypialnią damom dworu z jego władczą matką arcyksiężną Zofią na czele (tutaj znajdziecie tę scenę). Po latach Sissi wyzna swemu lekarzowi, że był to zwyczajny gwałt. No bo czym innym, z dzisiejszego punktu widzenia, mógł być?
Dość antypatyczna bohaterka tego filmu, grana - w jego drugiej części - przez aktorkę chudą jak deska, z twarzą ulepszoną przez chirurgów plastycznych, dobrze oddaje to, co myślę o Sissi. Jest dla mnie skrajnie narcystyczną, pozbawioną inteligencji i empatii osobą, która przeszła do historii wyłącznie z powodu ładnej buzi i maksymalnej koncentracji na sobie. Podobnie jak sto pięćdziesiąt lat później lady Diana, która też stała się symbolem swojej epoki, choć jedyną rzeczą, jaką ta epoka jej zawdzięcza, jest fakt, że brytyjska rodzina królewska zagościła na stałe w tabloidach.
Dość antypatyczna bohaterka tego filmu, grana - w jego drugiej części - przez aktorkę chudą jak deska, z twarzą ulepszoną przez chirurgów plastycznych, dobrze oddaje to, co myślę o Sissi. Jest dla mnie skrajnie narcystyczną, pozbawioną inteligencji i empatii osobą, która przeszła do historii wyłącznie z powodu ładnej buzi i maksymalnej koncentracji na sobie. Podobnie jak sto pięćdziesiąt lat później lady Diana, która też stała się symbolem swojej epoki, choć jedyną rzeczą, jaką ta epoka jej zawdzięcza, jest fakt, że brytyjska rodzina królewska zagościła na stałe w tabloidach.
Sissi była Dianą swoich czasów. Zadziwiające, jak podobne życie miały obie. Nieszczęśliwe w małżeństwie, niedopasowane do królewskich dworów, niepotrafiące nikogo uszczęśliwić ani znaleźć w tym fascynującym scenariuszu, jaki podsunęło im życie, żadnej pasji, poza dbaniem o siebie. Nawet zginęły podobnie. Diana podczas ucieczki przed tłumem paparazzi, w rozpędzonym aucie na paryskiej szosie; Sissi - zasztyletowana w Genewie przez szalonego anarchistę, który po prostu chciał przejść do historii mordując jakiegoś władcę, nieważne jakiego. I podobnie jak w przypadku Diany, źródeł nieszczęść Sissi szuka się w surowych regułach cesarskiego dworu, które nie pozwoliły młodej kobiecie żyć zwyczajnie z ukochanym, tylko zmusiły do ucieczki od męża w niezliczone wojaże po Europie. Życie Sissi i Diany nawet opowiadane jest w podobnym porządku. Najpierw jest bajkowa miłość i ślub stulecia, a potem wszystko rozpada się jak domek z kart, aż do tragicznego końca.
Rzeczywiście, początek historii Sissi jest jak z bajki o Kopciuszku. Oto mamy bawarską księżniczkę, żyjącą na skraju wielkiego świata, w sielskim zameczku w Possenhofen. Ona i jej młodsze siostry wychowywane są niezbyt starannie, bo jak się przypuszcza żadnej - poza najstarszą i uznawaną za najpiękniejszą Heleną - raczej nie przytrafi się wielka partia. Rodzice dbają więc o Helenę, pozostała dziewiątka rodzeństwa robi to, co im się żywnie podoba, uganiając się konno po lasach, spędzając czas na zabawach i polowaniach.
Ale w końcu nadchodzi przełomowy moment. Siostrą matki Sissi jest arcyksiężna Zofia, jedna z najznamienitszych dam Europy. I ona to właśnie zawiadamia siostrę, że upatrzyła sobie jej najstarszą córkę na żonę dla swego syna, który został właśnie cesarzem Austrii. Trzeba pamiętać, że młody i przystojny Franciszek Józef (cioteczny brat Sissi - ciekawe, że bulwersuje nas to mniej niż jej młody wiek w chwili zamążpójścia!) był dla ówczesnych księżniczek Europy takim samym obiektem westchnień, jak z górą sto lat później będzie książę Karol czy całkiem niedawno William. One też trzymały portrety młodego władcy w szufladach nocnych stolików i wyobrażały sobie baśniowe scenariusze ze złotowłosym Franzem w roli głównej. Szczęściarą miała się okazać bawarska księżniczka.
Rzeczywiście, początek historii Sissi jest jak z bajki o Kopciuszku. Oto mamy bawarską księżniczkę, żyjącą na skraju wielkiego świata, w sielskim zameczku w Possenhofen. Ona i jej młodsze siostry wychowywane są niezbyt starannie, bo jak się przypuszcza żadnej - poza najstarszą i uznawaną za najpiękniejszą Heleną - raczej nie przytrafi się wielka partia. Rodzice dbają więc o Helenę, pozostała dziewiątka rodzeństwa robi to, co im się żywnie podoba, uganiając się konno po lasach, spędzając czas na zabawach i polowaniach.
Ale w końcu nadchodzi przełomowy moment. Siostrą matki Sissi jest arcyksiężna Zofia, jedna z najznamienitszych dam Europy. I ona to właśnie zawiadamia siostrę, że upatrzyła sobie jej najstarszą córkę na żonę dla swego syna, który został właśnie cesarzem Austrii. Trzeba pamiętać, że młody i przystojny Franciszek Józef (cioteczny brat Sissi - ciekawe, że bulwersuje nas to mniej niż jej młody wiek w chwili zamążpójścia!) był dla ówczesnych księżniczek Europy takim samym obiektem westchnień, jak z górą sto lat później będzie książę Karol czy całkiem niedawno William. One też trzymały portrety młodego władcy w szufladach nocnych stolików i wyobrażały sobie baśniowe scenariusze ze złotowłosym Franzem w roli głównej. Szczęściarą miała się okazać bawarska księżniczka.
Uszczęśliwiona Helena udaje się więc z matką i młodszą siostrą Sissi na wiedeński dwór. I tu przydarza się bajkowe zapętlenie, które pozostaje punktem kulminacyjnym wszystkich filmów o Sisssi. Bo Franz ledwie rzuca okiem na Helenę, prawdziwie zachwyca się jej młodszą, niespełna szesnastoletnią siostrą. Z miejsca jest pewien, że to Sissi chce za żonę. Ona chce go również, jak wszystkie księżniczki świata. "Oczywiście, że go kocham, jak mogłabym go nie kochać?" - mówi, gdy dowiaduje się o oświadczynach. Choć dziś jej biografowie skrupulatnie notują, że po tym wyznaniu wybucha szlochem i wzdycha: "Gdybyż tylko nie był cesarzem!". Tylko czy wtedy tak bezwarunkowo by go kochała?
Sissi jako królowa Węgier
|
"A potem żyją długo i szczęśliwie" - chciałoby się powiedzieć na koniec. Ale wiemy przecież, że bajkowego zakończenia nie będzie. Nie wiemy tylko ciągle, dlaczego. Możemy się jedynie domyślać, jaka była przyczyna rozpadu związku, który zaczął się jak spełnienie dziewczęcych marzeń. Bo dwadzieścia lat później Sissi nie ma w sobie nic z radosnej dziewczyny, kierującej się porywami serca. Jest zimną, posągową pięknością, unikającą bliskich spotkań z ludźmi, także z mężem i własnymi dziećmi, za to chętnie przyjmującą portrecistów i fotografów, którzy wystudiowane wizerunki "najpiękniejszej kobiety świata", publikują we wszystkich jego zakątkach.
Biografowie Sissi główną winowajczynię tej przemiany widzą w arcyksiężnej Zofii. To ona, twierdzą, żywiołową dziewczynę z wiejskiego dworku zamknęła w rygorze cesarskiego pałacu, pilnując każdego jej kroku, mierząc długość rękawiczek i głębokość dekoltów, kontrolując każdy krok, a przede wszystkim przejmując opiekę nad trójką jej dzieci. Ale przecież Sissi nie zajmowała się swoimi dziećmi także po śmierci arcyksiężnej Zofii, a przeżyła ją o z górą dwadzieścia lat. I nawet jeśli Zofia wchodziła jej w drogę, to przecież Sissi była w uprzywilejowanej pozycji. To ona była cesarzową, ona miała wsparcie zakochanego Franciszka Józefa, mogła przeobrazić dwór i urządzić go po swojemu, gdyby starczyło jej pasji i inteligencji. Nie miała ani jednego, ani drugiego, choć jej biografowie wolą nazywać to chorobliwą nieśmiałością.
Cesarska rodzina: Franciszek Józef i Sissi z dziećmi pierwsi z lewej; w środku arcyksiężna Zofia |
Trzeba przyznać, że raz spróbowała. Czując się bezradnie w świecie wiedeńskiej polityki, zwróciła się ku Węgrom, sprzyjając ich dążeniom do suwerenności. Niektórzy twierdzą, że właśnie osobiste zaangażowanie Sissi doprowadziło do koronacji cesarza w Budapeszcie i narodzin Austro-Węgier. Ale to wszystko, na co było stać cesarzową. Polityka na dłuższą metę ją nudziła, zaloty męża także, od jednego i drugiego chciała mieć święty spokój. W Wiedniu nazywano ją "piękną głuptaską", więc uciekła z Wiednia. Spędzała w domu góra dwa miesiące w roku, przez resztę czasu podróżując po Europie albo zaszywając się na Korfu, skalistej greckiej wyspie, gdzie zbudowała sobie willę.
Zostawiona sama sobie zajęła się tym, w czym była naprawdę dobra - swoją urodą. Zadziwiające, jak wiele mamy informacji na temat jej toalet, futer, klejnotów, fryzur, figury, menu i zabiegów, pomagających zachować urodę. Zastanawiające też, że ta uroda rozkwitła dopiero po narodzinach dzieci. Tak jakby Sissi zakończyła swoje życie matki, żony i kochanki, a zaczęła następne - ikony stylu końca dziewiętnastego wieku. I na ten temat szczegółów mamy w bród. Wiemy, że wstawała o piątej, bo poranna toaleta zajmowała jej kilka godzin: wymyślne kąpiele w kozim mleku, miodzie i gorącej oliwie, maseczki z cielęciny, no i upinanie włosów, z których była szczególnie dumna, sięgających do pupy albo i do pięt (wedle różnych przekazów). Mycie tych splotów - w koniaku i żółtkach - zajmowało cały dzień. Obsesyjnie dbała, by nie przytyć i udawało jej się - przy swoich 172 cm wzrostu ważyła od 46 do 50 kilogramów. I szczyciła się 47-centymetrową talią osy, którą eksponowała na portretach. Tę figurę modelki osiągała stosując regularne głodówki i drastyczną dietę. Jej całodzienne menu stanowiło kilka szklanek mleka, wywar z mięsa i garść owoców. Codziennością była też kilkugodzinna gimnastyka i - w młodości - ośmiogodzinne konne galopady, które pod koniec życia zastąpiła długimi spacerami.
Tylko uśmiech miała nieładny. Zęby brzydkie i żółte były ponoć przedmiotem docinków ze strony arcyksiężnej Zofii. Sissi bardzo ten defekt ukrywała, pozując do fotografii - na wszystkich ma poważny wyraz twarzy i starannie zaciśnięte usta. Czyżby to właśnie z powodu tego uśmiechu, nie nadającego się do publicznej prezentacji, przeszła do historii jako smutna cesarzowa? Skłonna jestem sądzić, że tak właśnie było...
Sissi dumna ze swojej 47-centymetrowej talii
|
Bo prawda jest taka, że Sissi nie sprostała roli, jaką przygotował jej los - ani pod względem intelektualnym, ani emocjonalnym. Była zwyczajną, pozbawioną talentów, dość egoistyczną kobietą, z jednym atutem - ładną buzią. Miała ambicje intelektualne, ale wiersze, które pisała i uznawała za swój najcenniejszy skarb, przeczytane po jej śmierci, okazały się nic niewartym, patetycznym banałem. Wnętrze Sissi było o niebo mniej atrakcyjne niż jej powierzchowność. Ale być może właśnie to zapewniło jej sławę, tak jak wiele lat później księżnej Dianie? Bo przecież większość z nas bardzo łatwo może odnaleźć siebie w każdej z tych przeciętnych księżniczek...