Podobne artykuły:
A jakie były naprawdę adresatki tych poetyckich hołdów? Zwłaszcza, gdy już wyrosły z poezji i dopadła je proza życia? Ani takie piękne, ani takie mądre, ani takie dobre. Oto trzy panie o nazwiskach znanych z lekcji polskiego: pierwsza przeputała fortunę, druga się roztyła, trzecia dorobiła się opinii damy lekkich obyczajów. Gdyby w ich czasach istniały tabloidy, zapewne właśnie tak zostałyby przedstawione. Poznajcie historię trzech romantycznych aniołów w wersji bez romantycznej egzaltacji.
Anioł rozrzutny: Henrietta Ewa Ankwiczówna
Słynny "cziczerone" Mickiewicza, jego młodziutka przewodniczka w czasie pobytu w Rzymie. On miał wtedy lat 31, ona 19. Zauroczony niebieskooką blondynką, raczej świeżą niż piękną, nawet się jej oświadczył. To o niej pisał: "Mój cziczerone! dziecinne masz lice, / Lecz mądrość stara nad twym świeci czołem; / Przez rzymskie bramy groby i świątnice / Tyś przewodniczym był dla mnie aniołem".
Ewidentnie trochę przesadził z tą mądrością, co pokazują dalsze losy panny. Miłość do poety szybko wybił jej z głowy arystokratyczny tatuś, który pragnął dla córki lepszej partii. I szukał jej na tyle długo, że wpędził dziewczynę w staropanieństwo. W mocno zaawansowanym jak na ówczesne czasy wieku 26 lat Henrietta wyszła za mąż za odpowiedniego i równego jej urodzeniem pana Sołtyka z Kurozwęk (niezależnie od tego jak zabawnie to dziś brzmi, Sołtyk był dziedzicem starego nazwiska i dużej fortuny, a piękny pałac w Kurozwękach wciąż stoi, możecie nawet w nim zamieszkać, bo mieści też hotelowe pokoje).
Ułożone małżeństwo jak można się spodziewać, nie ułożyło się dobrze i panna często umykała z owych Kurozwęk do rodziców. Męczyła się tak cztery lata, po których Sołtyk pożegnał się z tym światem, a razem z nim ojciec Henrietty. Wreszcie mogła sama decydować o swoim losie! Ale czy wykazała się ową mądrością wysławianą przez Mickiewicza? Nic z tych rzeczy!
Odczekawszy kilka lat w stosownej żałobie, wybrała sobie drugiego męża. Teoretycznie wybrała dobrze - był nim nieco od niej młodszy zamożny ziemianin Kazimierz hrabia Kuczkowski. Zamieszkali w sławnej willi Decjusza, pięknym renesansowym pałacyku na Woli Justowskiej w Krakowie. I zaczęło się słodkie życie! Państwo Kuczkowscy dopieszczali swoją sławną siedzibę, co i rusz inwestując w kosztowne remonty, a przy tym używali życia. Wydawane przez nich przyjęcia, wieczorki, pikniki były najbardziej pożądanymi imprezami w okolicy, puszczono nawet omnibus, który co niedzielę dowodził wszystkich chętnych z Krakowa na Wolę. Ale im lepiej hrabiostwo się bawiło, tym ich szybciej rosły ich długi. Wszystko skończyło się niepięknie - licytacją majątku Ankwiczów i Kuczkowskich, a po drodze była jeszcze niechlubna wycinka lasów na Woli Justowskiej, co miało trochę pomóc niefrasobliwej parze w spłacie gigantycznych zobowiązań.
Największą cenę za tę lekkomyślność zapłaciła Henrietta. Mąż zmarł w 1863 r., zostawiając jej na głowie cały ambaras. Biedowała. Pomieszkiwała kątem u krewnych, w jakichś oficynach, wysyłając stamtąd do przyjaciół listy, czasem naprawdę rozpaczliwe: "Jestem bez chleba, bez mięsa, bez ognia i bez nadziei".
Niespodziewanie pod koniec życia (a umarła w roku 1879) przyszedł jej w sukurs... Adam Mickiewicz. Nie, nie osobiście, nie żył już od dawna, ale jego sława Narodowego Wieszcza dopiero nabierała rozpędu. Antoni Odyniec, przyjaciel poety, który towarzyszył mu w podróży przez Europę i był świadkiem jego rzymskiego romansu, zaczął drukować w gazetach swoje wspomnienia. Henrietta obudziła ciekawość, zaczęli do niej zaglądać pisarze, reporterzy, a co najważniejsze - zaczęły też napływać datki pieniężne i zaproszenia od ludzi, których poruszyła smutna starość anielskiej muzy Mickiewicza. Ostatni rok życia spędziła pod troskliwą opieką ludzi, którzy patrzyli na nią jego oczami:. "...ujrzałem Ewę, / Jaką widziałem na Albańskiej górze, / W białej sukience i ubraną w róże; / Motyle wkoło, ona między niemi / Zdała się wznosić i nie tykać ziemi".
Młodziutka Henrietta Ankwiczówna
|
Ułożone małżeństwo jak można się spodziewać, nie ułożyło się dobrze i panna często umykała z owych Kurozwęk do rodziców. Męczyła się tak cztery lata, po których Sołtyk pożegnał się z tym światem, a razem z nim ojciec Henrietty. Wreszcie mogła sama decydować o swoim losie! Ale czy wykazała się ową mądrością wysławianą przez Mickiewicza? Nic z tych rzeczy!
Odczekawszy kilka lat w stosownej żałobie, wybrała sobie drugiego męża. Teoretycznie wybrała dobrze - był nim nieco od niej młodszy zamożny ziemianin Kazimierz hrabia Kuczkowski. Zamieszkali w sławnej willi Decjusza, pięknym renesansowym pałacyku na Woli Justowskiej w Krakowie. I zaczęło się słodkie życie! Państwo Kuczkowscy dopieszczali swoją sławną siedzibę, co i rusz inwestując w kosztowne remonty, a przy tym używali życia. Wydawane przez nich przyjęcia, wieczorki, pikniki były najbardziej pożądanymi imprezami w okolicy, puszczono nawet omnibus, który co niedzielę dowodził wszystkich chętnych z Krakowa na Wolę. Ale im lepiej hrabiostwo się bawiło, tym ich szybciej rosły ich długi. Wszystko skończyło się niepięknie - licytacją majątku Ankwiczów i Kuczkowskich, a po drodze była jeszcze niechlubna wycinka lasów na Woli Justowskiej, co miało trochę pomóc niefrasobliwej parze w spłacie gigantycznych zobowiązań.
Największą cenę za tę lekkomyślność zapłaciła Henrietta. Mąż zmarł w 1863 r., zostawiając jej na głowie cały ambaras. Biedowała. Pomieszkiwała kątem u krewnych, w jakichś oficynach, wysyłając stamtąd do przyjaciół listy, czasem naprawdę rozpaczliwe: "Jestem bez chleba, bez mięsa, bez ognia i bez nadziei".
Niespodziewanie pod koniec życia (a umarła w roku 1879) przyszedł jej w sukurs... Adam Mickiewicz. Nie, nie osobiście, nie żył już od dawna, ale jego sława Narodowego Wieszcza dopiero nabierała rozpędu. Antoni Odyniec, przyjaciel poety, który towarzyszył mu w podróży przez Europę i był świadkiem jego rzymskiego romansu, zaczął drukować w gazetach swoje wspomnienia. Henrietta obudziła ciekawość, zaczęli do niej zaglądać pisarze, reporterzy, a co najważniejsze - zaczęły też napływać datki pieniężne i zaproszenia od ludzi, których poruszyła smutna starość anielskiej muzy Mickiewicza. Ostatni rok życia spędziła pod troskliwą opieką ludzi, którzy patrzyli na nią jego oczami:. "...ujrzałem Ewę, / Jaką widziałem na Albańskiej górze, / W białej sukience i ubraną w róże; / Motyle wkoło, ona między niemi / Zdała się wznosić i nie tykać ziemi".
Anioł domowy: Maria Wodzińska
O, ta to musiała być prawdziwą łamaczką serc! Zaliczyła jednego po drugim z naszej romantycznej załogi, najpierw Słowackiego, potem Chopina. Co takiego widzieli w tej dziewczynie, że po kolei padali jej do stóp? Oto jest pytanie, na które strasznie trudno znaleźć dobrą odpowiedź.
Słowacki zadurzył się podczas pobytu w Szwajcarii: "Tam ją ujrzałem! i wnet rozkochany, / Że z tęczy wyszła i z potoku piany, / Wierzyć zacząłem i wierzę do końca: / Tak jasną była od promieni słońca! / Tak pełna w sobie anielskiego świtu! / Tak rozwidniona źrenicą z błękitu!" Łał, co za opis! Toż to jak narodziny Wenus, wyłaniającej się z morskiej piany i przyprawiającej o dreszcz urzeczonych jej... urodą? Ech, no cóż, może urodą niekoniecznie.
O, ta to musiała być prawdziwą łamaczką serc! Zaliczyła jednego po drugim z naszej romantycznej załogi, najpierw Słowackiego, potem Chopina. Co takiego widzieli w tej dziewczynie, że po kolei padali jej do stóp? Oto jest pytanie, na które strasznie trudno znaleźć dobrą odpowiedź.
Słowacki zadurzył się podczas pobytu w Szwajcarii: "Tam ją ujrzałem! i wnet rozkochany, / Że z tęczy wyszła i z potoku piany, / Wierzyć zacząłem i wierzę do końca: / Tak jasną była od promieni słońca! / Tak pełna w sobie anielskiego świtu! / Tak rozwidniona źrenicą z błękitu!" Łał, co za opis! Toż to jak narodziny Wenus, wyłaniającej się z morskiej piany i przyprawiającej o dreszcz urzeczonych jej... urodą? Ech, no cóż, może urodą niekoniecznie.
Marynia Wodzińska
|
Chopin na akwarelce
|
Nic nam nie wiadomo, czy Maria cierpiała z powodu zerwania, ale chyba niespecjalnie, bo w jej listach nie ma większego śladu jakichś głębszych duchowych zawirowań. Być może uczucia Słowackiego i Chopina były nieodwzajemnione, a może Maria nie miała siły, by sprzeciwić się rodzicom? Była posłuszną córką i gdy kilka lat później znaleźli jej odpowiedniego ich zdaniem kandydata - hrabiego Skarbka - bez szemrania poszła za mąż. W tym małżeństwie spędziła kilka nudnych lat, a potem spadło na nią coś, co pokazuje, że o prawdziwej romantycznej miłości nie miała dotąd pojęcia. Bo kiedy w końcu ją dopadła, w łagodnej Marii obudziła się lwica!
Maria pod koniec życia
|
Przekroczywszy trzydziestkę w niczym nie przypominała eterycznej dziewczyny, jaką była kiedyś. Mocno się zaokrągliła, wyglądała jak typowa matrona z dworu na skraju wioski. Jej było z tym dobrze, taką się przecież czuła. Ale ludzie, którzy ją wówczas spotykali, nie mogli uwierzyć, że to w tej twarzy mają szukać rysów promiennego anioła ze sławnego miłosnego poematu „W Szwajcarii”. Nie przejmowała się nimi, raczej im współczuła. Wiedziała, że niektórym trudno zrozumieć jej życie, ale może dlatego, że nie poznali prawdziwej miłości? Wieczorami grywała im Chopina...
Anioł rozpustny: Maria Kalergis
"Oh! Pani, Błękitno-oka, z równym profilem Minerwy..." - roztkliwiał się nad nią Norwid. To głównie dzięki niemu nazwisko Marii Kalergis nie przepadło w mrokach historii. Młody poeta ciężko się w niej zakochał, co przywiodło go do ruiny, ponieważ pani była luksusowa, a on biedny jak mysz kościelna. Zadłużył się i ruszył za nią w rajd po Europie, co skończyło się wielkim rozczarowaniem, bo dla pani Kalergis gorącogłowy poeta był zaledwie epizodem. Odtrącony, uciekł na drugi koniec świata, do Ameryki, a potem się zemścił, portretując ukochaną jako zmanierowaną arystokratkę w "Pierścieniu wielkiej damy".
Maria Kalergis,
|
Listy i pamiętniki z tamtych czasów pełne są zachwytów nad jej anielską urodą: złoty odcień włosów przypominał płótna mistrzów szkoły weneckiej (cokolwiek miało to znaczyć), oczy były jak fiołki parmeńskie, skóra olśniewająco biała, a szyja obowiązkowo łabędzia. Jeden Wiktor Hugo trzymał się ziemi: "Pani Kalergis jest to piękna Rosjanka, które są teraz u nas w modzie, biała i wesoła, wielka jak dragon, z dołeczkami jak pani Pompadour".
Była piękna, dowcipna, uwodzicielska, bogata, znała kilka języków i pięknie grała na fortepianie - czegóż trzeba więcej, żeby rosła legenda romantycznej heroiny? W dodatku stała za nią dość burzliwa przeszłość. Jej ojciec, szef warszawskiej żandarmerii, zmusił ją jako siedemnastolatkę do małżeństwa z Grekiem, Janem Kalergisem, bogatym jak krezus i odrażającym jak grzech śmiertelny. Uciekła od niego już parę miesięcy po ślubie, nie zapomniawszy jednakowoż zadbać wcześniej o zasobną sakiewką. I tak zaczęła się jej wędrówka po salonach Europy, z wianuszkiem wielbicieli w tle. Nowego męża wziąć sobie nie mogła, bo pokraczny pan Kalergis za nic nie godził się na rozwód. A skoro męża mieć nie mogła, brała sobie kochanków.
Dopiero gdy Kalergis umarł, a ona przekroczyła czterdziestkę, spróbowała wreszcie ułożyć sobie życie na nowo. Z tłumu adoratorów wybrała... zaskakująco, całkiem jak panna Wodzińska, która zamiast w Chopinie zakochała się we własnym dzierżawcy. A Maria Kalergis - ta muza artystów - związała się z warszawskim policmajstrem Sergiejem Muchanowem, młodszym od niej o ponad jedenaście lat. Znowu skandal, jak u Wodzińskich! Na szczęście zaraz przycichł, bo Muchanowa szybko awansowano na dyrektora teatrów Warszawy.
Zaskakujące, bo obie na tym nieźle wyszły - i Maria, i Warszawa. Okres ten w dziejach polskiej sceny nazwano potem "epoką gwiazd". Moniuszko otworzył wtedy Instytut Muzyczny, w teatrach występowała Modrzejewska, wystawiano Słowackiego, Schillera, Fredrę. Dla wszystkich było jasne, że architektką tej wspaniałej polityki nowego dyrektora jest jego piękna, inteligentna żona, muza artystów.
Muchanow nie opuścił jej aż do śmierci. A potrzebowała jego opieki, bo długo chorowała, zanim umarła na raka w wieku 52 lat. Ferenc Liszt, jeden z byłych kochanków, napisał wtedy elegię na jej cześć, a życie Marii nazwał "nieprzerwanym i nieustannym poszukiwaniem ideału piękna i dobra".
Romantyczne anioły jak widać kończą w wielkim stylu. Nawet, jeśli po drodze za często przyszło im stykać się z ziemią...
Źródła m.in: Jerzy Jankowski, Nieromantyczni romantycy; Maria Dernałowicz, Słowacki; Ferdynand Hoesick, Chopin; Przewodniki (liczne!) po Krakowie. Zdjęcia: Wikimedia
Jako główną ilustrację wykorzystałam obraz Edwarda Burne-Jonesa "Złote schody" (1876-80)