Pani życie mogłoby być kanwą scenariusza dobrego filmu.
To prawda, przeżyłam wiele rzeczy, urodziłam się w ciekawej rodzinie, spotykały nas dobre i złe historie. Nasze życie związane było z Lublinem, tu się wychowałam, przeszłam okupację. Moi przodkowie walczyli za Polskę, moja babcia ze strony mamy urodziła trzech bohaterów. Miała trzech synów i trzy córki. Synowie walczyli z Niemcami. Jeden zginął nad Danią, kiedy wracali z bombardowania Drezna. Był nawigatorem RAF -u. Przed wojną pracował w Lubelskiej Wytwórni Samolotów. Dziś mało kto wie, że w Lublinie była taka fabryka. Drugi syn walczył pod Monte Casino, nie wrócił do Polski, zmarł w Londynie. Najmłodszy Julek najpierw walczył u boku Kleeberga. W czasie okupacji uratował życie żydowi, którego w domu trzymał i zatrudnił w niemieckiej firmie, w której sam pracował. Chciałabym, żeby udało się kiedyś odnowić grobowiec mojej dzielnej babci na cmentarzu przy ul. Unickiej. Sama nie dam rady. Ja w czasie wojny byłam małą dziewczynką. Byłam w Szarych Szeregach, chodziłam na tajne nauczanie. Organizowała je nasza nauczycielka Bronisława Jastrzębska. Profesor Aleksandra Gieysztor, dyrektorka w mojej szkole, robiła nam wykłady. Baliśmy się wszyscy, to jasne. Ale tak pojmowaliśmy nasz patriotyczny obowiązek, że musimy się uczyć języka, historii. Widziałam straszne rzeczy. Widziałam jak gestapowcy wyprowadzają żydowskie dzieci z sierocińca w gettcie, jak gestapowiec rozbija dziecięcą główkę o ścianę. Nie da się tego zapomnieć. I takie sceny powinny być przestrogą dla wszystkich - do czego potrafi zaprowadzić fanatyzm.
Po wojnie skończyła pani szkołę w Lublinie. Jak się dalej potoczyło pani życie?
W 1949 roku zdałam maturę. Zostałam technologiem, technikiem chemikiem. Znalazłam pracę w Społem, w laboratorium badającym żywność. I jako bardzo młoda dziewczyna zakochałam się w swoim mężu. Zakochałam się bez pamięci. Wyjechałam za nim do Ostrowca Świętokrzyskiego. Niestety, nie były to dobre dla mnie lata. Okazało się, że wiele nas nie łączy, nie mieliśmy wspólnych zainteresowań, nie miałam o czym z mężem rozmawiać. On lubił brydża i nie wlewał za kołnierz. Nie był złym człowiekiem, nigdy mnie też źle nie traktował. Ale dusiłam się w tym związku. Miałam zaledwie 20 lat jak wychodziłam za mąż. W wieku 36 lat rozwiodłam się i wróciłam z córkami do Lublina. Uważam że to była dobra decyzja. Nie ma sensu na siłę niczego ciągnąć. A młodym kobietom dam radę – nie wychodźcie za szybko za mąż, pomieszkajcie na „kocią łapę” ze swoim partnerem. Poznajcie się dobrze. Bo wielkie zakochanie szybko mija, potem zostaje proza życia.
Były czasy komunizmu, jak pani wspomina ten okres?
Ja pracowałam cały czas w Społem, nie miałam kłopotu z kupowaniem żywności. Chodziłam do teatru, maiłam abonament do filharmonii. Chodziłam na cudowne koncerty orkiestry pana Natanka. Już wtedy pasjonowała mnie polityka, kultura, czytałam więc namiętnie Politykę, Przekrój. Czytałam dużo książek, historycznych, filozoficznych. Spotykaliśmy się ze znajomymi, prowadziliśmy ciekawe dyskusje. Żyło się biednej, nie było tyle dobra wkoło. Ale to było bogatsze życie, dużo czytaliśmy, rozmawialiśmy ze sobą. Nie tak jak teraz, każdy z nosem w swoim telefonie. Dla mnie to jest okropne.
Miłość do polityki pani została. Popiera pani Wiosnę Biedronia. Dlaczego?
Po pierwsze Biedroń jest wspaniałym człowiekiem, młodym, rzutkim. Po drugie, odpowiadają mi poglądy Wiosny. Jestem za prawami kobiet, w tym prawem do aborcji. To kobieta musi sama decydować o swoim brzuchu, a nie ksiądz. Jestem za świeckim państwem. Konkordat powinien być zniesiony. Nie chodzę do kościoła i uważam, że to anachroniczna instytucja. Oglądałam film Sekielskiego, zrobił na mnie ogromne wrażenia, jest przytłaczający. Ja uważam, że takim zachowaniom jest winny celibat. Nie można tak ograniczać młodych mężczyzn. Ja w ogóle nie znoszę obłudy, a tej jest w Polsce nie brak. Boli mnie też brak tolerancji, na przykład w stosunku do gejów. Pracowałam kiedyś z takim panem, bardzo miłym, kulturalnym. Po latach kazało się, że był gejem, jak on straszne się bał, żeby to na jaw nie wyszło, żył całe lata w potwornym strachu. Dlatego wybieram Wiosnę. Mam kontakt z młodymi ludźmi, którzy działają w jej strukturach. Widzę ich zapał, zaangażowanie. Trzymam mocno kciuki. Popieram też mocno kobiety w polityce.
Pani Maria z koordynatorką Wiosny w województwie lubelskim, Moniką Pawłowską.
Skończyła pani w kwietniu 90 lat, ale energii, orientacji w świecie, w polityce, tylko pozazdrościć. Zna pani sekret długowieczności?
Nie znam, sądzę że to dobre geny. Nie wierzę też w lansowane teraz trendy. Bo ja na przykład jadałam wedle dzisiejszej mody fatalnie. Zawsze dobrze gotowałam i lubiłam dobrze zjeść, tak po polsku, pierożki ze skwarkami, golonkę, boczek. Nie uznawałam żadnego zdrowego żywienia. Nigdy też nie uprawiałam sportu. Ale zawsze o siebie dbałam, chodziłam do fryzjera, do kosmetyczki. Kobieta powinna mieć czas na takie rzeczy, choćby dla czystej przyjemności. Pomaga na pewno optymizm i pogoda ducha. Wiara w to, że będzie dobrze, że nie wolno się załamywać. Kocham zwierzęta. Łatek to mój 13 pies w życiu, przybłęda. Najlepsze lekarstwo na samotność. Od 8 lat mieszkam w Nałęczowie, rozstałam się z Lublinem, zakochałam się tym miejscu, które jest piękne o każdej porze roku. Cisza i spokój to też są dobra, które cenię. Ot i cały sekret.
Czego pani najbardziej żałuje w życiu?
Swojego małżeństwa. Gdybym wybrała innego partnera, inaczej by się mój los potoczył. To była zbyt szybka decyzja, zbyt emocjonalna. Dlatego raz jeszcze przestrzegam kobiety – nie decydujcie się pochopnie na związki.
A co jest w życiu najważniejsze?
Przyjaźń i wzajemne zaufanie. Nie ma dobrego życia bez przyjaciół.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza