Kiedy trafiłaś do fundacji?
W 2014 roku. Jestem osobą skrzywdzoną przez świeckiego pedofila, mam za sobą wygrany proces. Od 2005 roku jestem wolontariuszką w kilku fundacjach pomocowych dla ofiar pedofilii, pracowałam jako interwent w realnej pomocy osobom pokrzywdzonym, moderowałam internetowe grupy wsparcia, wspierałam ofiary w poszukiwaniu terapii, w wizytach u ginekologów po dokonanych przestępstwach gwałtu, asystowałam jako osoba wspierająca w sądach. W 2011 roku udało mi się zorganizować ogólnopolską konferencję „Dotyk, który boli”, z pomocą sądu w Opolu udało się w ramach tej kampanii przeszkolić sędziów, prokuratorów i stworzyć sieć pomocową dla ofiar w województwie opolskim. Dzięki tej kampanii powstała realna grupa wsparcia dla osób doświadczonych przestępstwem seksualnym, która działa do dziś . Uznałam, że mogę pomóc ofiarom, bo wiem, co to znaczy, być osobą skrzywdzoną. Przeszłam terapię, miałam doświadczenie. Przez artykuły prasowe dowiedziałam się o Marku Lisińskim, dotarłam do niego, wysłałam swoje dokumenty, listy referencyjne. I tak zostałam wolontariuszką.
Miałaś z nim kiedyś osobisty kontakt?
Nigdy go nie poznałam osobiście. Kontaktowaliśmy się głównie przez internet. Mieszkam na Śląsku, tu pomagałam ofiarom, organizowałam grupy wsparcia w internecie, moderowałam je, szukałam psychologów, psychiatrów. Rozmawiałam z pokrzywdzonymi. Takie osoby tego bardzo potrzebują, kogoś, kto je zrozumie, nie potępi, nie podważy historii, wesprze w momentach kryzysu. Marek rozwijał fundację,coraz więcej udzielał się w mediach. My, wolontariusze robiliśmy swoją robotę.
Opiekowaliśmy się innymi pokrzywdzonymi. Odbyło się kilka spotkań integracyjnych- wyjazdowych, ale mnie nie było stać na takie pobyty w gospodarstwach agroturystycznych. Poza tym wielokrotnie prosiłam Marka o pomoc zarówno dla siebie, jak i dla ofiar, nigdy jej nie otrzymałam. Ani ja, ani inne ofiary. Byliśmy zdani na siebie. Fundacja za nic nie płaciła.
Podopiecznymi w 95 procentach są ofiary księży, Marek nie chciał rozszerzać działalności na osoby skrzywdzone przez osoby nieduchowne, choć o to wraz z innymi wolontariuszami zabiegaliśmy. Tak naprawdę z perspektywy czasu widzę, że najważniejsza była promocja i otrzymywanie odszkodowań, część z nich szłaby na fundację. Realna pomoc była mniej istotna. Dlatego dziś w fundacji nikt nie wie, ilu jest wolontariuszy, kto miał do czego dostęp, ilu jest podopiecznych, czy dostali jakąś pomoc.
I to cię zaczęło niepokoić?
Nie, zaczęło się od dołączenia do fundacji osób związanych z polityką. Mieliśmy wątpliwości, czy realnie chcą pomóc, czy raczej siebie promować na krzywdzie ofiar. Wątpliwości przerodziły się w pewność kiedy kilkukrotnie prosiłam jedną z pań o pomoc, a ona powiedziała, że nie ma czasu, bo właśnie się”umedialnia”, poza tym nie wie jak pomóc i potrzebuje naszego wsparcia. To już było po aferze z Markiem, która szczerze mówiąc była w tym wszystkim najważniejsza. Jej ofiarą jest Kasia, osoba tak strasznie poharatana, wielokrotnie skrzywdzona. Pierwsza, która wygrała od kościoła milionowe odszkodowanie, fundacja na niej przecież wypłynęła, promowała się na tej sprawie, Zarówno Marek Lisiński jak i panie Wielgus, Frankowska i Diduszko wielokrotnie wypowiadały się w mediach powołując się na jej i nasze historie. Kasia, tak jak ja była podopieczną fundacji. Wymagała szczególnej opieki. Fundacja miała bezwzględny obowiązek zapewnić i Jej i wszystkim innym ofiarom bezpieczeństwo, wsparcie i miejsce, w którym będą mogły uczyć się zaufania na nowo. Z Kasią znam się już kilka lat. Dowiedziałam się, że Marek wyłudził od niej pieniądze na rzekome leczenie raka. Ona dotarła przez osoby trzecie do posłanki Scheuring – Wielgus, ale ta niczego nie zrobiła. Spotkała się osobiście pod sejmem z osobą wyznaczoną, upoważnioną w tej sprawie. Jej reakcja polegała na zapytaniu prezesa czy wyłudził pieniądze. On zaprzeczył, a pani polityk postanowiła, ze z informacją nie zrobi nic. Mówi o tym nawet w radiu TOK FM. Nie uwierzyła Kasi, bo nie pokazała dowodów! Nikt się z nią nie skontaktował w tej sprawie, nikt o żadne dowody nie poprosił, pozostawiono ją samą sobie. Kasia po raz kolejny została potraktowana przemocowo. Powielono wobec niej mechanizm sprawcy-czyli "nikt Ci nie uwierzy, nikt niczego nie sprawdzi, sprawca się nie przyznał,więc nie musimy robić nic" To mechanizm, który stosuje kościół wobec ofiar. Pyta się księdza czy skrzywdził dziecko, on odpowiada , ze nie i sprawa zostaje zamieciona pod dywan. Fundacja miała zapobiegać takim działaniom.
O Kasię się martwię i boję. Musi się ukrywać, po ujawnieniu wyłudzenia pieniędzy przez Marka Lisińskiego przez dziennikarzy, zlinczowało ją tysiące osób, wylał się na nią ogromny hejt, zarzucano jej , ze nie wyjaśniła sprawy w fundacji tylko poszła od razu do mediów. To nie była prawda, Kasia szukała pomocy w fundacji, u osób władnych, odpowiedzialnych za fundację i ofiary - nie uzyskała tam ani wsparcia, ani pomocy. Jej zaufanie zostało po raz kolejny zawiedzione . Nikt z fundacji jej nie wspierał, nikt nie próbował się kontaktować, mimo, że jej telefon miało kilka osób w fundacji, między innymi pan adwokat, który prowadził jej sprawę . Zaczęto naciskać na nią i na nas,by niczego nikomu nie mówić, zwłaszcza złego, bo to kładzie cień na fundację i stawia ją w złym w świetle. A chyba to nie o to powinno chodzić? My, ofiary potrzebujemy miejsca i osób, którym można bezwzględnie ufać, które nie boją się prawdy, nawet tej niewygodnej, którzy są szczerzy i uczciwi.
Ale Lisiński odszedł, ma być audyt?
Audyt się rozpoczął, nie rozumiem jak może być rzetelny, skoro Marek Lisiński odchodząc z fundacji zabrał wszystkie dokumenty? Finansowe, kontakty z ofiarami, umowy, kontakty do mediów. Część oddał kilka dni przed konferencją prasową w Wałbrzychu.
Poświęciłam fundacji swój czas i energię, nagle poczułam się jak piąte koło u wozu. Nie tylko ja, inni również. Osoby, które realnie pracowały z ofiarami i które same są ofiarami zaczęły rezygnować z wolontariaty w fundacji. Mariusz Milewski, jeden z najbardziej aktywnych wolontariuszy wydał oświadczenie o rezygnacji kilka dni temu.
Na fanpagu Fundacji Nie Lękajcie Się zaczęto usuwać niewygodne komentarze, a osoby, które domagały się wyjaśnień zarówno w sprawie działań fundacji jak i konsekwencji jakie zostały wyciągnięte wobec pani Wielgus - blokowane.
Zarówno mnie jak i innym wolontariuszom zależało na ofiarach. Ci ludzie nie chcą być wykorzystywani do autopromocji innych, nie chcą by sprzedawać ich historie, epatować nimi i robić wokół siebie rozgłos. Tak, jak bez mojej zgody wykorzystano na zbiórkę pieniędzy moje zdjęcie z dzieciństwa.
To zdjęcie obiegło nie tylko całą Polskę. Z tym banerem w postaci mojego zdjęcia zebrano około 100 tysięcy złotych. Gdy zażądałam usunięcia tego zdjęcia po aferze z Markiem Lisińskim, ponieważ nie chciałam by moim zdjęciem firmowano kogoś, kto finansowo oszukał podopieczną, otrzymałam informację, że chcę chyba teraz na tym zarobić.
Osoby, które teraz zarządzają fundacją, nie mają pojęcia o tym, co to znaczy być skrzywdzonym przez pedofila. Nie mają pojęcia i nie chcą rozumieć. Nie chcą by w skład Zarządu i Rady wchodziły ofiary.
I wtedy zdecydowałaś się odejść?
Tak, nie ja jedna. Bo poszłam tam pomagać ludziom,realnie pomagać. Organizować grupy wsparcia, pomoc psychologiczną, bezpieczne miejsca wśród bezpiecznych i zaufanych ludzi. Na tę chwilę fundacja ma się zajmować odszkodowaniami i pieniędzmi z nich dla fundacji. Da ofiar skazujące wyroki i odszkodowania są również ważne, ale nie zawsze najważniejsze. Wiele spraw się przecież przedawniło. Moim zdaniem fundacja w tym składzie nie spełnia swojej roli, a jest bardzo potrzebna.
Ta historia z Kasią jest przecież straszna. Wszyscy na niej skorzystali, a kiedy dziewczyna poprosiła o pomoc, uznano ją za niewygodną. Uznano, że kłamie, że zmyśla...bo nie przyszła z dowodami.
Tego typu przestępstwo, jak wyłudzenie pieniędzy od podopiecznej przez prezesa fundacji powinno być sprawdzone od razu, na wszystkie możliwe sposoby, nawet, gdyby ktoś wykonał zupełnie anonimowy telefon i nie wskazał osoby, której to dotyczy. Te wszystkie sytuacje pokazują stosunek do ofiar. Kasia prowadzi publicznego bloga, pisze o tym, mówi... I dlatego zdecydowała się na rozmowę z dziennikarzami, bo nie dostała pomocy od nikogo z fundacji. A przecież nie tak powinno być.
Co z osobami, które masz pod opieką?
Nikogo to nie obchodzi. Nigdy nie miałam żadnego wsparcia, tym bardziej teraz. wielokrotnie prosiłam Panią Frankowską o pomoc, o wsparcie w tych działaniach - nawet nie zapytała kim są te ofiary, gdzie one są...
Przecież ich nie zostawię, a nie mam komu przekazać. Nie wiem, co z innymi ofiarami. A to wręcz kuriozalna sytuacja. Bo pokazuje, jak to wszystko działało i na czym się fundacja skupiała. Powtarzam, taka organizacja jest bardzo potrzebna, ale obawiam się, że ta fundacja swojej roli już nie spełni. Dla ofiar jest najważniejsze zrozumienie, wzbudzenie w nich chęci do dalszego życia i do walki, zaufanie! I muszą usłyszeć – "to nie wasza wina, zrobimy wszystko by was ochronić, od teraz będziecie bezpieczni"! To jest priorytet - nie media, nie spektakularne procesy. Bo albo chce się komuś pomagać, albo samemu na nieszczęściach innych wypłynąć. A przecież ludzie to widzą. I szczerze mówiąc, załamało mnie to. Też jestem w terapii, jestem ofiarą pedofila, jestem ofiarą przemocy i gwałtu przez byłego męża, toczy się proces. A tu dostaję nieprzyjemne wiadomości, jakbym to ja coś złego zrobiła. I zwyczajnie zaczęłam się bać…
Rozmawiała Magdalena Gorostiza