Napisałeś książkę o sobie i o swoim związku, choć ukrywasz się za pseudonimem literackim. Co cię skłoniło, żeby opisać swoją historię?
To długa historia… Dlatego postanowiłem ją nanieść na kartki. Kiedy czasami ją przytaczam przy jakichś różnych okazjach – rozmówcy opada szczęka, oczy wychodzą z orbit i po chwili złapania oddechu słyszę tylko jedno: „Musisz to napisać… Będzie bestseller…” Jak spojrzę z dystansu, w moim życiu wydarzyło się wiele cudów. Jest wielkie prawdopodobieństwo, że gdyby nie ingerencja Niebios, by mnie tu nie było. Mając pięć lat pojechałem z rodzicami na objazdowe letnie wakacje. Będąc w Wiśle, porwała mnie rzeka. Mało nie utonąłem. Uratowała mnie przypadkowa osoba. Mając dwanaście lat, wyjeżdżałem z podwórka na ulicę pożyczonym rowerem i zderzyłem się czołowo z wartburgiem. Świadkowie myśleli że nie żyję. Zszokowany kierowca, mieszkający dwa domy dalej, zaniósł mnie zakrwawionego do domu. Matka – lekarz udzieliła mi pierwszej pomocy. Przeżyłem. Wstrząs mózgu. Tydzień w szpitalu. Tydzień w domu na czworakach… W życiu dorosłym miało miejsce wiele innych cudów mniejszego lub większego kalibru. Do tych drugich niewątpliwie zaliczę dzień, w którym poznałem moją pierwszą żonę… Gdyby nie moja świętej pamięci mama, na pewno bym jej nie poznał… Potem, gdy byliśmy już małżeństwem przydarzył się kolejny cud, spadł „prosto z nieba”. Pozwolił mi widzieć jak dorasta nasza córka. Dzięki temu zrezygnowałem na dłuższy okres z pracy na morzu i związanych z tym wyjazdów. No a taki wręcz niewyobrażalny cud sprawił iż moja ex, ponieważ byliśmy już rozwiedzeni, miała przebłysk myślowy. Albowiem znajdowała się na drugim końcu świata w pewnym miejscu i czasie gdy dostała ode mnie SMS-a wysłanego z innego kontynentu. I wtedy zaniemówiła. Szczęka jej opadła, jak wspomina, oczy również wyszły z orbit… Nie mogła uwierzyć w to co zobaczyła…
Ponieważ po trzech latach od rozwodu wróciliśmy do siebie, okres rozłąki uświadomił nam obojgu, iż nie możemy bez siebie żyć. Wyciągnęliśmy wnioski, zmieniliśmy nastawienie. Ja byłem najgorszym pacjentem gabinetu psychoterapeutycznego. Owszem, przeczytałem wszystkie wskazane mi lektury. Ale moja psychika, moje serce za nic nie mogło dokonać wyparcia. Adwokatka próbowała mnie wspierać i twierdziła iż mam jednoznaczne dowody, aby puścić moją żonę „z torbami”. W obydwu przypadkach – nie dałem się zmanipulować. Pomimo że wówczas nienawidziłem byłej żony z całych sił, dalej ją kochałem. No właśnie... Można??? Jak widać – można… Moje serce mówiło mi, iż z pewnością wina leży pośrodku. Nie chciałem jej ranić ani pogrążać. Zatem rozwiedliśmy się bez orzekania o winie. Nasze dobra zostały skrupulatnie zliczone i sąd na osobnym posiedzeniu uznał podział za sprawiedliwy. Poranna rozprawa trwała niespełna 30 minut. Po wyjściu z sądu poszliśmy to uczcić naszą pierwszą randką. Zaprosiłem moją ex do najbliższej restauracji na śniadanie singli. Natomiast wieczorem, poszliśmy do naszych sąsiadów i zarazem najbliższych przyjaciół poinformować, że jesteśmy już po i zdać relację jak było w sądzie. Dzwoniliśmy do wszystkich wtajemniczonych znajomych i zrobiła się ad hoc najlepsza impreza rozwodowa w historii. Wszyscy przyjechali dodać nam otuchy. Podobno już wtedy oświadczałem się mojej ex. Niestety – po rozwodzie wyprowadziła się na inny kontynent, gdzie zamieszkała ze swoim wybrankiem.
Czego ja nie próbowałem, żeby o niej zapomnieć. Przyjaciele wspierali mnie na każdym kroku. Nawiązywałem znajomości i romanse z różnymi dziewczynami. Były młodsze ode mnie. Były dużo bogatsze. Praca na statku pozwoliła mi skupić się na obowiązkach zawodowych. Ale po pracy – siedziałem w internecie na „Sympatii”. Czasami w portach nawiązywałem krótkie lub ultrakrótkie znajomości. Głównie dla zdrowej psychiki. Z pewnością również dla zdrowej fizjologii. Po pięciu tygodniach wracałem do pustego domu i znów: internet, „Sympatia”, telefon, bliższe lub dalsze randki. Masakra. Rozwód tak daje człowiekowi do wiwatu, głównie w sferze psychiczno-emocjonalnej, że trudno się ogarnąć. Ale mi również dał solidnego kopa. Aby nie zwariować, postanowiłem podnieść swoje kwalifikacje zawodowe do najwyższego możliwego poziomu. Oprócz zdobycia dyplomu Senior Managera na statku, postanowiłem dokształcić się na najbardziej prestiżowej na świecie uczelni dla morskich profesjonalistów i ukończyłem z wyróżnieniem dwa kierunki. Na egzamin wyznaczony w Londynie na 11.11.2011 na godzinę 11:00 (czyż nie jest to niebiańska data) przyleciałem prosto z Rio de Janeiro. Moja podmiana w Brazylii była zaplanowana na 9 Listopada. Do UK przyleciałam dnia następnego wieczorem. Zdążyłem. Wszystko powyższe miał tylko jeden cel. Odzyskać moją ex. Wierzyłem, iż mi się uda. Istniała niewielka szansa. A do takiego wniosku doszedłem analizując moment konfrontacji gdy nagle moja ówczesna żona wyszła z pewnego pubu z innym. To był najbardziej szokujący moment w moim życiu…
Pisanie pod literackim pseudonimem nie jest niczym szczególnym. Różne przesłanki przemawiają za chęcią ukrycia swojego prawdziwego nazwiska. W moim przypadku najprawdopodobniej związane to było z tym iż nigdy nie myślałem że napiszę i wydam książkę ani tym bardziej ebooka. Nie jestem polonistą ani literatem. Tym bardziej nie jestem pisarzem, chociaż moje wypracowania z języka polskiego były zawsze oceniane dość wysoko. Mój styl na pewno nie jest mickiewiczowski. Nie porównuję się do nikogo. Nie jestem godzien. Od bardzo wielu lat jestem związany z morzem i na co dzień posługuję się językiem angielskim. Zatem konstrukcje moich zdań są wyraźnie „zangielszczone” i charakteryzują się pisaniem „od tyłu”. Zobaczymy, jak świat zareaguje na moje wypociny…
Rozstałeś się ze swoją żoną, tak naprawdę to ona od ciebie odeszła. Jak się czułeś w tamtym czasie, dlaczego doszło do rozwodu?
Za główną przyczynę uważam brak komunikacji. Brak zrozumienia. Ona uważała iż jej nie rozumiem, nie szanuję i nie doceniam. Uważała, że wolałbym aby zamiast tego, co robi i czym się zajmuje, znalazła sobie prostszą i spokojniejszą pracę. Nawet w jakimś biurze, instytucji budżetowej, czy nawet w sklepie na kasie. Oczywiście – tego ostatniego nigdy jej nie proponowałem. To ona przytacza taki przykład ironizując ponad miarę. Na co dzień prowadzi swój własny biznes, którego korzenie wywodzą się z naszej pierwszej wspólnej firmy założonej jeszcze za czasów studenckich. Muszę w tym miejscu podkreślić iż był to efekt jednego z cudów o którym wspomniałem wcześniej.
Tutaj świadomie nie chcę wchodzić w szczegóły i treść książki. Rita (imię żony zmieniam) ma przeogromne osiągnięcia w swojej działalności modelingowej i w wyborach najpiękniejszej Polki. Bez względu na organizację. Sam byłem na jednym z finałów w PKiN w Warszawie, gdzie jej podopieczna zdobyła główną koronę. To były niewyobrażalne emocje. Nikt się tego nie spodziewał. Ma niewątpliwie talent na tej płaszczyźnie. Powieliła ten sukces kilkukrotnie. W pewnym momencie stała się osobą publiczną znaną z ekranów lokalnej telewizji. Regularnie występuje w radiu na żywo. Jak w każdym związku, czasami bywają kryzysy. No i nam się też przytrafił. Negatywna energia się skumulowała. Znalazł się pewien jegomość, który postanowił ją zdobyć. Trafił na moment, gdy między nami było kiepsko i stało się. W najbardziej nieoczekiwany sposób zobaczyłem, jak z klubowej imprezy na którą przyszliśmy razem, wychodzi z kimś innym. Nie mogłem uwierzyć. Z miejsca wytrzeźwiałem. To był kolosalny szok. To, co wówczas się wydarzyło, jest we mnie zadrą psychiczną nawet po dzień dzisiejszy. Rozstanie po latach z kimś kogo wybrałem sobie na żonę i matkę mojego dziecka jest obciążeniem niewyobrażalnym. To przebicie serca włócznią. Rozwód, jak uznają specjaliści, jest przeżyciem czasami większym niż śmierć kogoś bliskiego. Bo to też jest utrata. Ale nie tylko. Te wyrzuty sumienia… Dlaczego ja??? Dlaczego mnie się to przytrafiło? Dlaczego nie podołałem?
Dlaczego nie starałem się bardziej ? Jak się to odbije na naszym dziecku? Na jej edukacji. Na jej przyszłych relacjach. Na jej małżeństwie, o ile w ogóle będzie chciała wyjść za mąż. Jeśli nie – nie będzie szansy na wnuki… Jak będę postrzegany ja sam… Rozwiódł się, więc coś musiało być przyczyną… Czy nadaje się na partnera życiowego? Czyjegokolwiek? I sama świadomość, iż wieloletnia żona nieoczekiwanie odchodzi i wybiera kogoś innego nasuwa pytanie, jak to możliwe, że znalazł się ktoś lepszy ode mnie… W czym jest kur*a lepszy?
W tym najbardziej krytycznym momencie mojego życia, myślałem że jestem w ukrytej kamerze… Ale zauważyłem iż nasze wspólne przyjaciółki, które były w tym klubie z nami, też były w szoku. Nic nie wiedziały. Niczego się takiego nie spodziewały. Podobno mieli romans od dwóch lat… Nie wierzyłem, w to co widzę i słyszę. Wywiązał się mój wewnętrzny dialog. Diabeł mówił mi do jednego ucha „A”, a serce ripostowało mu „B” do mojego drugiego ucha. Ten dialog był niesamowity. W niezbyt długim czasie usłyszałem wszystkie argumenty za i przeciw. Jakaż to była intensywna wymiana poglądów. Błyskawiczna retrospekcja przez nasz cały związek… Nieprawdopodobne… Jednak to do serca należało ostatnie zdanie. Do dzisiaj nie wiem, jak się na taką wypowiedź zdobyło… Ale ewidentnie było górą. Nastąpiła puenta dreszczowca. Nawet nie chcę ujawnić co mi podpowiadał Diabeł. Raczej tego nigdy nikomu nie ujawnię. Serce spuentowało zamieszanie tysiąclecia i poszedłem piechotą do domu. Musiałem przewietrzyć głowę a najbardziej umysł. Było widno gdy dotarłem do domu. Wyprowadziłem się z naszej sypialni. Dzięki Bogu, to co serce powiedziało na odchodne, przyniosło skutek. Rita przyjechała. Próbowałem zasnąć, ale na nic się to zdało. Rano, zapukałem do jej sypialni. Również nie spała. Zapytałem, czy możemy porozmawiać. I wówczas po raz pierwszy zacząłem słyszeć i rozumieć, co do mnie mówi. Łzy lały się nam obojgu strumieniami….
Postanowiłeś więc żonę odzyskać i podkreślasz, że doszło do boskiej interwencji. Opowiedz nam o tym.
Można przyjąć iż Bóg zainterweniował dwuetapowo. Po raz pierwszy, nazwijmy to interwencją emocjonalną, gdy z moją kumpelą wyjechaliśmy w góry na narty. Bardzo chciałem, abyśmy zostali parą, Były zimowe ferie. Skrzyknęliśmy się większą grupą i zorganizowawszy wszystko od A do Z – udaliśmy się do Włoch aby szusować w blasku słońca. Tam zawsze niebo jest błękitne, słońce oświetla Alpy od południa, a Lambrusco i Peroni w stacjach narciarskich dodają sił witalnych. Byłem po rozwodzie. Zatem cieszyłem się chwilą jako singiel. Niestety, psychika zawiodła mnie na maksa. Jakimś cudem po obowiązkowej porannej rozgrzewce wskoczyłem w narty i dojechałem do pierwszego wyciągu. Kolejnym cudem – znalazłem się sam na czteroosobowej kanapie. Jakąś minutę później, gdy promienie słoneczne opalały wystawioną do słońca twarz, zamknąłem oczy i przypomniały mi się nasze letnie wakacje, piaszczyste plaże i… Pękłem. I to nieprawdopodobnie. Zawyłem ze smutku i goryczy totalnej życiowej porażki. Łzy po policzkach spływały jak z kranu. Wyjąłem telefon i napisałem jednozdaniowego SMS-a do mojej ex. Nie miałem pojęcia, gdzie jest i co robi. Nie myślałem o tym w ogóle. I w tym konkretnym momencie jestem pewien iż to właśnie Bóg był tym posłańcem i reżyserem chwili, ponieważ Rita odebrała tę wiadomość na zupełnie innym kontynencie, mając zupełnie inny czas od mojego. Ale najważniejsze było to, gdzie się znajdowała dokładnie wtedy, gdy otrzymała tą wiadomość… I to był moim zdaniem przełom. Punkt zwrotny w tej całej historii. Ten właśnie moment był inspirację do okładki. Jej grafika nie jest przypadkowa. Odwzorowuje dokładnie tę chwilę. Rita po otrzymaniu tej wiadomości była w szoku… Wyjrzała przez przeszkloną windę którą wracała z basenu i oniemiała z wrażenia.
Druga ingerencja byłą już bardziej stanowcza, Nawet do pewnego stopnia brutalna… Byłem zaproszony przez tę samą przyjaciółkę na bal lekarski. Mieliśmy naprawdę nadzieję na zostanie parą. Była byłą żoną mojego najlepszego przyjaciela, który niestety zmarł kilka lat wcześniej. Miałem raczej wielkiego doła, gdyż większość czasu tego wieczora spędziłem przy barze. Nie bardzo barmanom szło z moją ulubioną caipirinhą więc musiałem doceniać mojito. Jedno, drugie, kolejne… Około godziny drugiej padło hasło: „kończymy imprezę”… Wyszliśmy całą grupą. Każdy taksówką w swoją stronę. Ja w drodze do domu zmieniłem zdanie. Po znacznej dawce mojito mój żołądek wył z głodu. Poprosiłem kierowcę o zmianę trasy. Najpierw szaszłyk. Nie oponował. Dojechaliśmy. Zapłaciłem. Poprosiłem, żeby zaczekał. Zgodził się. Najedzony i szczęśliwy wychodzę z baru, rozglądam się za moim taksówkarzem gdy nagle dostaję od kogoś lufę w twarz. Od drugiego – w splot. I słyszę konkret: „Wyskakuj ze skóry”. Gdybym był trzeźwy – pewnie by do tego nie doszło. Gdybym był lekko wstawiony – oddałbym im tą starą kurtkę z podziękowaniem. Ale byłem nawalony jak po weselu, więc odpowiedziałem bardzo niecenzuralnie i jeszcze bardziej stanowczym tonem. No i się zaczęło. Wzajemne mordobicie. Kapturowcy w trekkingowych butach mieli olbrzymi handicap. Byli świetnie przygotowani. Mimo to, nie dawałem się. Nie byłem im zupełnie dłużny. Dobrze, że jestem wysportowany. Alkohol dodał elastyczności i w połączeniu z adrenaliną uśmierzał ból. Bijatykę zakończył wóz policyjny, który pojawił się na sygnale nie wiadomo skąd i jak. „Rozejść się!” padło hasło przez megafon. Gdy odwróciłem na chwilę wzrok, ci w tym czasie wykorzystali sytuację i zrolowali ze mnie dosłownie tę nieszczęsną kurtkę po czym uciekli Zaproszono mnie do radiowozu. Szybciutko zdałem relację i opisałem sprawców których jeszcze było widać, jak przeskakują kolejny płot pobliskiego bazaru. Dostałem papierowy ręcznik do wytarcia twarzy. Zaproponowano mi zawiezienie do szpitala. Wolałem jednak podwiezienie do domu. Wysadzili mnie na sąsiedniej uliczce. ( „Nie możemy pod adres, nie jesteśmy taksówką…”). Wszedłem do domu. I prosto do łazienki aby umyć ręce. Spojrzałem w lustro i… nie mogłem rozpoznać własnej twarzy... Zmasakrowana do granic. Policjanci powiedzieli, że miałem szczęście. Tydzień wcześniej zabito tu studenta na tle rabunkowym I również było dwóch sprawców, których jeszcze nie odnaleziono. Moja ex jakimś cudem okazało się że jest w domu, w swojej sypialni.. Zapukałem delikatnie. Powiedziałem jednym zdaniem, co mnie spotkało. I dodałem, że nie mogę samemu zdjąć marynarki. Poprosiła o zapalenie światła. Aż jęknęła z przerażenia. I dostałem od razu opieprz za debilizm. Bić się o starą kurtkę z dziurawą kieszenią i rozerwaną podszewką. Pamiętała szczegóły. Udzielała mi pierwszej pomocy w mojej łazience, gdy na chwilę straciłem przytomność. I kolejny opieprz: „Nie odjeżdżaj mi tu jak cię ogarniam!!!”
Okazało się, iż miałem wiele szczęścia. Moje obrażenia okazały się być ciężkie. Zawiozła mnie następnego dnia do szpitala skąd mnie już nie wypuszczono. Przeżyłem najprawdopodobniej dzięki interwencji policji. Ale skąd się tam wzięła? O tak późnej porze i w tym miejscu? Cud…Ewidentny cud…
Doszedłeś jednak szczęśliwie do siebie i postanowiliście pobrać się ponownie. Jak wyglądał ten drugi ślub?
To nie było tak hop-siup. Gdy okazało się że z tamtego jej związku nic nie wyszło, był ocean łez itp. Dzięki Bogu – byłem wówczas w domu, bo nie wiem, co by sobie mogła zrobić. Krzyczała, że jej marzenia znowu legły w gruzach. Że nie ma siły już dalej żyć… Nie opuszczałem jej na krok. Rozumiałem, co czuje. Tego dnia zawiozłem ją więc do pracy, przywiozłem z powrotem do domu Tytułem pocieszenia zaproponowałem wyjazd na Ibizę.
Pierwszy pierścionek zaręczynowy kupiłem jej na Walentynki. Była znów singielką. Chodził mi po głowie od wielu lat. Można go było kupić tylko w samolocie KLM. W powietrzu od stewardes obsługujących wózek Duty Free. Był przecudny z trzykolorowego złota z kilkoma diamentami. Był już pieruńsko drogi, jak go zobaczyłem po raz pierwszy – kilka lat wcześniej. Potem tylko drożał i drożał. No ale okazja była wyjątkowa, więc poprosiłem firmę o przelot do domu właśnie KLM. Przyleciałem 13 lutego. Nazajutrz, raniutko zaniosłem jej do sypialni walentynkowe śniadanie. Pierścionek zakamuflowałem w miseczce truskawek podanych na tacy do łóżka wraz z kwiatami i szampanem. Walczyłem. Zauważyła, że na dnie jest coś czerwonego, co nie za bardzo ma kształt truskawki. Gdy go wyjąłem, pytając o rozważenie poślubienia mnie ponownie, chciałem jej go wsunąć na palec, jednak niespodziewanie w tym momencie wybuchła płaczem jak wulkan. I to tak strasznie i tak głośno, że łzy z jej oczu wylatywały prawie prosto na mnie. Cofnęła momentalnie dłoń i płacząc wycedziła, że jest jeszcze nie gotowa. Że jak na nią to jest jeszcze za wcześnie. Niestety, niedługo potem, w drodze do Rio na swoje okrągłe urodziny, zdjęła biżuterię w lotniskowej łazience aby umyć ręce i pierścionka już więcej nie zobaczyła. Ułamek sekundy. Policja nie pomogła. W Rio de Janeiro postanowiłem ponowić oświadczyny. Tym razem zostały przyjęte w najbardziej romantyczny sposób jaki w owym momencie był możliwy.
Drugi ślub jest nieporównywalny z pierwszym. Mieliśmy na wszystko wpływ. Datą była nasza szczęśliwa liczba. Rita w sukni ślubnej pojawiła się w swoim studio telewizyjnym na „lajwie”. Wszyscy jej gratulowali. Po przyjęciu weselnym i telewizji wieczór zakończyliśmy ze świadkami w najlepszym klubie w mieście.
Jesteś marynarzem, pewnie często nie ma cię w domu. Jak dziś wygląda wasz związek?
Wiele się nauczyliśmy przez ten rozwód. Człowiek sobie uświadamia że kogoś bardzo kocha w momencie, gdy go traci. Pracuję miesiąc na miesiąc więc nasz staż małżeński należało by podzielić na pół. Niedługo po ślubie oboje wyprowadziliśmy się z Polski na drugi koniec świata. Londyńskie studia zaowocowały pracą na Dalekim Wschodzie. Role się odwróciły. To teraz Rita latała co dwa miesiące do Polski. Była przeszczęśliwa, gdy z bukietem kwiatów witałem ja na lotnisku. Takie życie w ruchu i na walizkach jest naszym żywiołem. Nie ma nudy. Jest wielka dynamika. Niestety, Covid-19 zmienił wszystko. W grudniu 2019, gdy pandemia już szalała w Chinach, aczkolwiek nie była jeszcze upubliczniona, wróciliśmy do domu. Wprost na Święta Bożego Narodzenia.
Jak sądzisz, dlaczego w dzisiejszych czasach ludzie tak często się rozstają?
Główną przyczynę, moim zdaniem, stanowi brak komunikacji. Pomimo, że partnerzy mówią tym samym językiem w rzeczywistości – nie jest ten sam. Rita mówiła do mnie językiem, którego przez długi czas nie rozumiałem. I nie chodzi o brak zaangażowania. Że jednym uchem wpada, a drugim wylatuje. Chodzi o sposób wysławiania się taki, aby partner mógł na sto procent wszystko zrozumieć. Jako przykład podam, iż jeśli ktoś chce zrobić biznes w Chinach – musi umieć mówić po mandaryńsku. Musi znać historię, lokalną kulturę i etykietę biznesową. Ta samo jest w związkach. Jeśli żona chce coś powiedzieć małżonkowi, musi to zrobić w jego języku, a nie swoim. Idealnie jest i to podkreślę, żeby się upewnić czy „wypowiedziane zostało usłyszane i czy usłyszane zostało zrozumiane”… To jej słowa.
Drugą przyczyną są z pewnością wygórowane, często złudne oczekiwania i obietnice bez pokrycia. W jednej z lektur wskazanych przez moją psychoterapeutkę znalazłem zdanie „Nie oczekuj”. Te dwa wyrazy zmieniły moją postawę życiową o 180 stopni. Bardzo mądre zdanie. Jeśli niczego nie oczekujesz i nic nie dostaniesz – jest okay. Nie jesteś zawiedziony. Jeśli dostaniesz cokolwiek – będzie to przekraczało twoje oczekiwania czyniąc cię szczęśliwym i zadowolonym. Ale jeśli oczekiwałeś czegokolwiek, a nie dostałeś nic lub mniej – będziesz smutny i zawiedziony. Czyż nie jest to prawdą?
Co chciałbyś, żeby zostało w ludziach po lekturze twojej powieści?
Przede wszystkim odniosę się do dzieła pewnego kanclerza pewnej rzeszy, którego czytanie było przez wiele lat zakazane. Znalazłem tam jeden bardzo mądry fragment, którego dzisiaj nie jestem w stanie przytoczyć dokładnie, ale sens jest mniej więcej taki, że żeby coś pokochać, trzeba najpierw to szanować, a żeby szanować, należy najpierw to zrozumieć. Więc upraszczając – należy w związkach odstawić na bok słowo JA. Jeśli kocham, to daję, a nie biorę. Należy wyzbyć się postawy konsumpcyjno-roszczeniowej. Bo to na pewno nie jest miłość i się nie uda. Należy w związek włożyć energię. Należy zrobić wszystko, a nawet więcej, aby ta druga osoba była szczęśliwa. W moim przypadku to akurat działa. Bo gdy ja widzę jak moja żona się śmieje od ucha do ucha, aż do łez, widzę, że jest szczęśliwa i w tym momencie ja również jestem szczęśliwy. Może jeszcze nie za bardzo wychodzą mi niespodzianki. Ale pracuję nad tym. Chodzi o elementy pozytywnego zaskoczenia. Nawet takie malutkie niespodzianki, które sprawiają drugiej osobie dużo radości. Rita ma to opanowane do perfekcji. Czasami powtarzam iż będąc z nią nie potrzebuję pić tyle kawy. Wie jak mi podnieść ciśnienie. Zaskakuje mnie na każdym kroku. Na szczęście bardziej pozytywnie niż negatywnie. Poznawanie Jej to „neverending story”. Chociaż ona też się wciąż uczy empatii. Do niedawna to uczucie było dla niej obce.
Wczoraj przeczytałem, że pewna rozwódka z dorastającym nastoletnim chłopcem ma problemy ze swoim nowym partnerem. Że chłopiec robi wszystko, aby zatruć życie konkubentowi. Moim zdaniem – należy tak starać się wychować dzieci - aby w przyszłości nie miały problemów w życiu. To taka rodzicielska wieloletnia inwestycja. Dzieci nie mogą być wychowywane bez nadzoru, ponieważ w przyszłości nie będą w stanie udźwignąć ciężaru swojego związku. Będą cierpiały a my z nimi.
Moja kochana teściowa od samego początku twierdziła, że jestem prostolinijny. Nie wiedziałem wówczas, jak to odbierać.
Życzę Wszystkim Czytelniczkom i Czytelnikom Wszystkiego Najlepszego na 2022.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza
https://jeslinaprawdemniekochasz.pl/
https://www.facebook.com/Je%C5%9Bli-naprawd%C4%99-mnie-kochasz-102207222307914