Syn pisarza zanotował we wspomnieniach, że pracując nad powieścią ojciec ciągle wyrzekał: "Co to za sztuka napisać, że jakiś oficer zakochał się w mężatce, to nic trudnego, a przede wszystkim nic dobrego. Wstrętne to i niepożyteczne!". I dodawał, że ojciec "gdyby mógł zniszczyłby dawno tę powieść, której nigdy nie lubił i zawsze oceniał ujemnie".
A jednak Tołstoj nie tylko nie zniszczył, ale wręcz odwrotnie - poświęcił jej wyjątkowo dużo czasu. Redagował ją i przerabiał po wielekroć, a historycy literatury, śledzący dziś jego pracę, odkryli, na czym polegały te zmiany. To dzięki nim Anna ze zwykłej kurtyzany przeistoczyła się w tragiczną heroinę, jaką wszyscy znamy. Tak, jakby ona sama w trakcie tej pracy szeptała do ucha staremu mizoginowi, jak to było z jej miłością, dlaczego musiała opuścić męża i synka, i czemu koniec końców nie miała innego wyjścia niż rzucić się pod pociąg.
Tołstoj jej uwierzył, a my za nim. Uwiodła nas, tak samo jak jego. "Anna Karenina" była kultową powieścią naszych babć i prababek (choć nigdy by jej tak nie nazwały!), a dziś, gdy prawie nikt już nie czyta powieści, uwodzi na ekranie.
Z Anną w kinie zawsze były kłopoty. Oglądając jej historię, widzowie przywykli kręcić nosami i wnosić nieustanne zastrzeżenia. A to Anna była nieładna, a to Wroński do niczego, a to reżyser zrobił burleskę zamiast dramatu. Trudno się temu dziwić, bo jeśli jakaś historia jest znana i przeżywana od pokoleń, to każdy nosi w sobie jej najdrobniejszy szczegół. I wie najlepiej, jak powinno się ją opowiedzieć. Popatrzmy jednak, jak to robili inni, próbując odgadnąć nasze myśli.
Końcowe sceny rosyjskiej "Anny Kareniny" z 1914 r,, z Marią Germanową
|
Anna 1914. W niemym, rosyjskim filmie zagrała ją trzydziestoletnia wtedy Maria Germanowa Choć kino dopiero startowało, wcale nie była to pierwsza ekranizacja powieści Tołstoja - tę pierwszą zrobili Niemcy jeszcze w roku 1910, niestety, film się nie zachował. Adaptację z 1914 do dziś (!) uważa się za jedną z najbardziej udanych. Być może tak jest rzeczywiście. Przejmujący kadr Anny klęczącej na torach z końcowych scen filmu pokazuje, że nikt tam nie chował jej dramatu za wspaniałą scenografią, drogimi strojami, formalnymi pomysłami realizatorów. Historia broniła się sama i nie trzeba było słów, by to pokazać.
Anna 1915. Amerykanie nie chcieli być gorsi od Rosjan i rok później opowiedzieli własną historię. To była ich pierwsza adaptacja powieści. W głównej roli wystąpiła Betty Nansen, duńska aktorka teatralna, która przyjechała do Stanów spróbować sił w świecie kina. Film uznano za nieudany, czego nie możemy sprawdzić, bo jego kopie zaginęły. Betty nie zrobiła kariery w fabryce snów, ale nie zniknęła z historii - wróciła do Danii, gdzie prowadziła własny teatr.
Anna 1927 i Greta Garbo w roli Kareniny. Zagrała ja dwa razy. Tutaj, w niemym jeszcze amerykańskim filmie, którego miłośnicy książki szczerze nienawidzą. Film bowiem nosi tytuł "Love" i ma... dwa alternatywne zakończenia! Wersja pokazywana w Europie kończy się tak, jak w powieści - Anna ginie na torach. Za to ta, którą oglądali Amerykanie, ma w finale happy end. Anna wraca do Karenina, żeby być z synem, ale opuszczony Wroński niezłomnie trwa w swej miłości. I słusznie, bo trzy lata później Karenin szczęśliwie umiera i zakochani wreszcie mogą być razem. Keep smiling!
Greta Garbo i Fredric March w ekranizacji z 1935 roku
|
Anna 1935. Znowu Garbo, tym razem przemówiła. Kino weszło w epokę dźwięku, czym prędzej więc nakręcono wystawny remake filmu sprzed ośmiu lat. Zmienił się tylko partner gwiazdy - w roli Wrońskiego Johna Gilberta zastąpił Fredric March. Bogu dzięki, zrezygnowano z happy endu. Film ściągał tłumy do kin i zdaniem ekspertów jest jedną z lepszych ekranizacji "Anny Kareniny" w historii. Ja na niej ziewam.
Anna 1948. Zagrała ją Vivien Leigh - to jej talent i uroda sprawiają, że film wciąż ma wiernych wyznawców i fanów. Bo wcale nie był wybitny. Poza charyzmatyczną Vivien, która wymarzyła sobie tę rolę i chciała ją zagrać od dawna, nikt tam nie przykuwa większej uwagi. Na pewno nie jej młody partner Kieron Moore, o którym nikt z Was nie słyszał. Nie bez powodu, bo większej kariery nie zrobił.
Tak, tak, to Anna i Wroński w radzieckiej ekranizacji z 1953 roku. Przeszli swoje, prawda?
|
Anna 1953 to prawdziwa perełka i zarazem koszmar wszechczasów! Wyprodukowano ją w Związku Radzieckim, zapisując na taśmie filmowej przedstawienie słynnego moskiewskiego teatru MChAT. Spektakl reklamowano jako przełomowy, niosący nową interpretację powieści, tyle że z dzisiejszego punktu widzenia wszystkie te wartości diabli wzięli, zwłaszcza, gdy się spojrzy na Annę. Zagrała ją niewątpliwie zasłużona artystka Ałła Tarasowa, która w chwili kręcenia tego dzieła miała lat 55. To informacja dla tych, którzy wyśmiewają Meg Ryan, że do tej pory występuje w komediach romantycznych. Wolelibyście, żeby zagrała Kareninę?
Anna 1967. To chyba moja ulubiona Karenina, nakręcona przez Rosjan, z ich wielką gwiazdą Tatianą Samojłową ("Lecą żurawie"). Obejrzałam ją całkiem niedawno, rozumiejąc piąte przez dziesiąte, bo w oryginalnej wersji. Ale siedziałam przykuta do ekranu. Wielkie rosyjskie powieści chyba tylko po rosyjsku brzmią dobrze, hollywoodzkie gwiazdy nie dodają im żadnej prawdy. Co z tego, że Tatiana miała mały wąsik i dawno przekroczyła trzydziestkę, skoro wierzyłam w każde jej słowo? Nawet jeśli tylko co drugie rozumiałam! Spróbujcie, może z Wami będzie tak samo, tutaj film w całości.
Anna 1974, czyli urzekający rosyjski balet, oparty na motywach powieści Tołstoja. Muzykę napisał Rodion Szczedrin, a partię Anny tańczy jego żona, legendarna primabalerina Maja Plisiecka. Wystawiany od 1972 roku w Teatrze Bolszoj został sfilmowany i również możecie go tutaj zobaczyć.
Anna 1985 to Jacqueline Bisset w adaptacji przygotowanej dla amerykańskiej telewizji. Towarzyszył jej Christopher Reeve w roli Wrońskiego. Film pamiętany ze względu na gwiazdy i z tego powodu często wyświetlany w telewizjach. Wciąż dobrze się ogląda, ale wielkich emocji nie wywołuje.
Sophie Marceau i Sean Bean ruszają do swego walca (1997)
|
A jeśli nie, to zawsze można zdać się na własną wyobraźnię. Wrócić z kina i otworzyć książkę. Przecież na początku tego wszystkiego była powieść pana Tołstoja, do której dziś już prawie nikt nie zagląda.