Na lotnisku nikt nie robi turystom testów, nie ma problemów z przekroczeniem granicy. Obowiązkowe są jedynie maseczki i zmierzenie temperatury. Temperaturę mierzą tu nieustająco, przy każdym wejściu do hotelowej restauracji czy do sklepu. Na ulicach już takich restrykcji nie widać. Maska noszona na brodzie nie jest wyłącznie polskim wynalazkiem. Przypadków zachorowań jest mało, może dlatego poza oficjalnymi miejscami, nikt nie przywiązuje już wielkiej wagi do restrykcji. Mieszkańcy zmęczeni lockdownem, próbują zacząć żyć normalnie, co wcale nie jest takie proste.
- Dla mnie pandemia była terapią wstrząsową – opowiada nam Manuel. - Musiałem sprzedać działkę, aby zapłacić raty za dom. Banki nie brały pod uwagę, że jest koronawirus. A ja, choć nieźle mi się powodzi, nigdy nie odkładałem pieniędzy na czarną godzinę. To nauczka na przyszłość.
Dziś Manuel pracuje w kilku miejscach. Ale wszędzie jest tylko na prowizji. Sprzedaje nieruchomości, wycieczki, organizuje turystom prywatne wyjazdy. Teraz nie ma szans na pracę ze stała pensją.
- Personel hoteli ma stałą płacę – mówi. - Ale jest ona bardzo niska. Może około 170 dolarów miesięcznie.
Przez cały lockdown pomoc rządu była znikoma. Ci, którzy wcześniej pracowali, dostawali różnowartość 70 dolarów miesięcznie.
- Za mało, żeby żyć, za dużo żeby umrzeć – mówi nam Marta, sprzątająca nasz pokój. - Ale co mogliśmy zrobić? Trzeba się cieszyć, że znowu granice są otwarte.
Dario, przewodnik, mówi nam wprost, że wszyscy liczą na napiwki. Przed pandemią miał etat w swoim biurze. Teraz płaca mu tylko jeśli jedzie z wycieczką. Wycieczek jest jednak mało, bo turystów jak na lekarstwo. Nikomu więc nie jest łatwo, ale podobno maja otworzyć Rosję. Może wtedy życie w Dominikanie wróci do jako takiej normy.
Faktycznie, w naszym hotelu pustki. Podobno są dni, kiedy obłożenie sięga zaledwie dziesięciu procentów. Część hotelu nie pracuje, nie wszystkie pawilony przyjmują gości. Ale hotelowy ogród przyprawia o zawrót głowy. Jest tak piękny, że każdy spacer alejkami jest prawdziwą ucztą dla duszy. Ogród w hotelu Impressive jest naprawdę przepiękny
Wszędzie jest też bardzo czysto i przestrzegane są covidowe procedury. Nawet w barze na plaży nie dostanie się drinka, jeśli człowiek nie ma na sobie maseczki.
A plaża w Punta Cana kusi. Tu jest styk Oceanu Atlantyckiego z Morzem Karaibskim, które ma chyba najpiękniejszy kolor na świecie. Przybiera odcienie takie jak larimar, kamień który jest wydobywany tylko w Dominikanie i stanowi dumę tubylców.
Ile jednak można leżeć nawet na najpiękniejszej plaży? Szczególnie, że jest tu też co oglądać. Warto odwiedzić Santo Domingo, zobaczyć stare miasto, które pamięta kolonialne czasy, a każdy kamień – jak głosi napis na jednej z ulic – jest świadkiem wieków historii.
Warto zjeść obiad w Restauracji 1502, która mieści się w budynku zbudowanym zaledwie dziesięć lat po odkryciu wyspy przez Kolumba.
No i koniecznie trzeba zobaczyć tego, który Dominikanę odkrył. Stoi na centralnym placu przed katedrą. W Barcelonie pokazuje ręką na Amerykę. A tu? Może drogę do domu.
W Higüey, które jest miejscem pielgrzymek, w nowoczesnej bazylice znajduje się święty dla Dominikańczyków obraz. Według niektórych historyków podczas ostatnich podróży Krzysztofa Kolumba grupa Hiszpanów przywiozła portret Matki Boskiej na wyspę, do regionu Higüey, którą uznano za opiekunkę Dominikany. La Virgen de Altagracia czyli Dziewica od Wysokiej Łaski (legenda głosi, że chłop z hiszpańskiej Estremadury zobaczył ją na drzewie, stąd łaska płynąca z wysoka) znana jest z wielu cudów na wyspie.
W przykościelnym sklepie jak i na straganach można kupić nawet kubki z jej wizerunkiem.
Pytam na straganie o czerwoną świecę i widzę strach w oczach sprzedawczyni.
- Nam nie wolno seniora czerwonych sprzedawać, tylko białe – mówi. Czerwonych niektórzy ludzie używają do złych rzeczy…
Oczywiście ma na myśli magię i czary, które w Dominikanie są na porządku dziennym. Ale już kilkaset metrów od bazyliki jest sklep dla czarownic, gdzie można już kupić wszystko – zioła, świece, święte obrazki i gotowe eliksiry, które zapewnią miłość, szczęście i pieniądze.
Można też umówić wizytę u uzdrowicielki, która rozmawia ze świętymi i zrobi na indywidualne zamówienie cudowny eliksir.
Samo Higüey ładne nie jest. Warto się jeszcze przejść po targu, gdzie pełno jest egzotycznych dla nas warzyw i owoców.
To co koniecznie trzeba zobaczyć to małe miasteczko Boca de Yuma. Boca to po hiszpańsku usta. Usta rzeki Yumy to jej ujście do morza. Miasteczko jest malowniczo położone i słynie z rybnych restauracji, usadowionych na klifie z pięknym widokiem.
Inna atrakcja to wyprawa rzeką, wśród zachwycającej przyrody. Można wówczas zobaczyć replikę łodzi pirackiej i grotę w której rozbójnicy chowali swoje skarby.
Nie brakuje atrakcji też na samej plaży, można zrobić zakupy nie ruszając się z leżaka. Biżuteria z larimarem, kostiumy kąpielowe, ciuchy, cygara.
Albo mieć pamiątkowe zdjęcie z małpką czy papugą. Perdo i Maria ciężko pracują na życie. Podobnie jak mały Miguel.
Sprzedawcy nie są nachalni, działają legalnie, maja koszulki z nazwiskiem i swoim numerem. Warto docenić ich trud i godziny spędzone na plaży, którą w tym upale przemierzają raz w jedną, raz w drugą stronę. Ja w każdym razie zawsze coś u nich kupuję.
Aby uniknąć kwarantanny po powrocie do Polski warto zrobić przed wylotem test. Robione są w każdym hotelu, bo na miejscu są małe polikliniki. Test antygenowy, który u nas wystarcza, kosztuje 35 dolarów, ale dzięki temu nie spędzimy 10 dni po powrocie w domu.
Magdalena Gorostiza