- Wiem, że bardziej chwytliwe byłoby opisywanie wyłącznie ekscesów naszych turystów zagranicą, ale to jest dla nas Polaków krzywdzące. To pokazywanie nas jako nieokrzesanych ludzi, którzy chodzą cały dzień pijani i wszczynają awantury - mówi Ania Moller. - Nie różnimy się od innych turystów, wśród choćby Brytyjczyków czy Rosjan zdarzają się często gorsze zachowania niż wśród turystów z Polski.
Ania pilotuje wycieczki od 11 lat, jeździ z grupami po całym świecie, była też rezydentką na Krecie, na Rodos, na Wyspach Kanaryjskich. W jej ocenie, mówienie Polakach, że przynoszą wyłącznie wstyd, to nieporozumienie.
- Może mam szczęście, trafiam na fajnych ludzi, ale uważam, że pijaństwo czy skandaliczne zachowania to margines wakacyjnych wyjazdów. Zdecydowana większość to ciepli i serdeczni ludzie, z którymi kontakt utrzymuję jeszcze długo po powrocie do kraju – mówi.
Choć oczywiście nie brakuje nieprzyjemnych sytuacji. Części z nich są winni sami turyści. Nie czytają do końca umowy, nie zawsze mają potrzebne dokumenty, nie zawsze słuchają tego, co mówi pilot.
- Mamy w sobie takie narodowe przekonanie, że wiemy wszystko najlepiej. Choćby w kwestiach kulturowych. Proszę w islamskich krajach, by nie spożywać alkoholu. Ale Polak wie lepiej, jest flaszka za pazuchą, potem jest problem z policją. Miałam podobny problem w buddyjskiej świątyni, ja się wtedy wstydzę, bo jeszcze tam wrócę. Ludzie nie rozumieją, że sprawiają przykrość tubylcom, że dla nich to obraza ich uczuć, ich wiary. Czasami brakuje tej wrażliwości – mówi Ania.
Przyznać trzeba, że na dalekie kierunki jeździ bardziej świadomy turysta, który chce jak najwięcej zobaczyć, poznać nowe kultury, historię. Choć bywają wyjątki. Na jednej z wycieczek była para mężczyzn. Już w pierwszym dniu zrezygnowali ze zwiedzania, woleli zostać w hotelu. Za dwa dni to samo.
- Wzięłam ich na bok i pytam, o co chodzi, bo wydawać takie pieniądze, by siedzieć w pokoju to przecież bez sensu. Wyznali bez ogródek, że obaj są 30 lat po ślubie. Jadą, żeby spokojnie się napić piwa i mieć trochę spokoju. Takie wycieczki to dla nich jedyna możliwość wyrwania się z domu. Rozbawili mnie do łez. Panowie byli przesympatyczni i – co ważne - bardzo zadowoleni z wyjazdu. I ja to też rozumiem – opowiada Ania.
Bywają turyści, którzy mają do pilota pretensje nawet z powodu pogody, że jest upał, że jest wilgoć, a tu w planie tyle zwiedzania. Inni nie sprawdzą, nie zapytają, zabierają do Azji stare banknoty dolarowe, których nikt im tam nie wymieni i jest kolejna afera. Albo nie doczytają, że w cenę wycieczki nie są wliczone wstępy do muzeów i kolejny zgrzyt.
- Ludzie nader często zamiast zadzwonić do biura i zapytać o wszystko, szukają informacji na internetowych forach, a nie zawsze jest to najlepsze źródło – podkreśla.
W dobie pandemii niektórzy nie wyrabiają kodów QR i potem się dziwią, że nie są wpuszczeni do samolotu. Ostatnio do Grecji nie wyleciało z tego powodu czterech turystów. Czasami na lotnisku zostają dzieci, bo rodzice nie mają dla nich żadnych dokumentów.
- Dobrze jak babcia czy dziadek są gdzieś w pobliżu i zabierają dziecko pod opiekę, ale miałam sytuację, że rodzice zostawili dziecko na lotnisku i tam czekało na odbiór. Dlatego warto przed wylotem sprawdzić, czy na pewno mamy wszystkie dokumenty, czy są ważne, czy dopełniliśmy też wszystkich formalności związanych z pandemią – podkreśla.
Ale takie sytuacje to na szczęście wyjątki. Podobnie jak dziś pijaństwo i awantury.
- Przysłowiowe „Grażyny i Janusze” (do teraz nie wiem dlaczego akurat te, a nie inne imiona) owszem się zdarzają, najczęściej jeżdżą na all inclusive w (jak to określam żartobliwie) tzw. Trójkąt Bermudzki – to Turcja, Tunezja i Egipt – opowiada Ania. - Tam „all” jest dostępny za dość niską cenę, nie można za takie pieniądze pojechać do Grecji czy Hiszpanii. Ale też generalizować nie można, choć wiem, że są turyści, którzy nie wyściubiają nosa z hotelu i od rana piją. I to też jest ok, jeśli to komuś pasuje. Zrozumiałam to kiedyś, gdy pilotowałam firmowy wyjazd. Prezes korporacji powiedział mi, że ludzie pracują w takim stresie i na takich obrotach, że muszą mieć reset. Słońce, basen i drinki, tyle ich tylko obchodzi – dodaje.
Choć oczywiście czasami bywa nieprzyjemnie, były i leżaki wrzucane do basenu, i bójki, komuś zwieracze puściły i załatwił się w publicznym miejscu.
- Na szczęście to rzadkość i nie jesteśmy odosobnieni. Rosjanie, Brytyjczycy, Niemcy też piją i wrzeszczą. Byłam świadkiem jak policja zabierała z eleganckiego hotelu pijanego Rosjanina, który wpadł w furię, bo dziewczyna od niego uciekła – opowiada Ania.
Dlatego ona sama hoteli unika. Kiedy gdzieś jedzie sama, woli pokój w spokojnym miejscu albo pensjonat bez wyżywienia, by się mogła spokojnie włóczyć po okolicy. Problemowych turystów można już spotkać wszędzie. Zarówno w Tajlandii, Dominikanie czy na Zanzibarze. I pośród wszystkich narodów. Zawsze może się trafić na kochające głośne zabawy towarzystwo, na to niestety nie ma recepty.
Na co najczęściej narzekają turyści? Bywa, że na jedzenie, nie rozumiejąc różnic kulturowych. Tego, że w Azji nie zje się rano kanapki z białym serem, a bufet ugina się od dań obiadowych. Że sushi w Japonii nie wygląda, jak to w Polsce, że chińskie jedzenie też nie jest takie, jak podawane jest w naszych restauracjach. No i że nie zawsze jest kawa z ekspresu. W skargach na wyżywienie przodują panowie, kobiety mają z tym mniejszy problem.
Na pobytach zastrzeżenia dotyczą głównie pokoi i Ania stara się rozwiązywać je od ręki. Bo cieknie kran, nie działa telewizor, jest zepsuta lodówka.
- I przypominam, że wszelkie zastrzeżenia co do wyjazdu, trzeba zgodnie z nową ustawą zgłaszać na miejscu, po powrocie niczego już od biura nie wywalczymy – podkreśla.
Bogdan Brożek jest z Tarnowa pod Ząbkowicami Śląskimi. Wyjeżdża od lat 90. na krótkie wyjazdy do Czech, Austrii, Słowacji, Niemiec, Węgier. Jego zdaniem sytuacja przez lata bardzo się zmieniła.
- Już nie musimy się wstydzić, nie ma tego pijaństwa, ludzie wiedzą jak się zachować. Nie ma wynoszenia jedzenia z restauracji, chowania kanapek po kieszeniach – mówi.
Najgorzej było w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Głównym sprawca był alkohol, już w autobusie pękały kolejne flaszki.
- Miałem taką wycieczkę nauczycieli, że chciałem po drodze wysadzić dyrektora szkoły. Na szczęście teraz to wyjątkowe sytuacje – wspomina.
Wcześniej były skargi na to, że jedzenie nie takie, Polacy byli głośni, zachowywali się jak królowie świata. Ale to już przeszłość, takich klientów jest jak na lekarstwo, większość doskonale wie, jak się zachować i nie stwarzają problemu.
- Mnie to też boli, jak media wraz z rozpoczęciem sezonu zaczynają nagonkę na biura podróży, jakby każde z nich chciało kogoś oszukać. Przecież w każdym biurze pracują ludzie, którym naprawdę zależy na jak najlepszej obsłudze klienta. Nie zawsze problemy wynikają z błędu organizatora. Turyści mają prawa, ale mają też obowiązki. Żeby wakacje były udane, warto o tym pamiętać – konkluduje Ania.
Magdalena Gorostiza