Za cztery noce z balem sylwestrowym w dobrym polskim hotelu musiałabym zapłacić nawet 9 tysięcy złotych! Znalazłam kilka pobytów tygodniowych, ale też ceny dosłownie zwaliły z nóg. W nowym hotelu w Bieszczadach za dwie osoby trzeba było wyłożyć 8 tysięcy złotych, w innych nie było taniej. Znajomy, który próbował załatwić miejsce na sylwestra w Zakopanem dostał ofertę za cztery doby blisko 10 tysięcy złotych, w dodatku wpisano go na listę rezerwową, bo miejsc już nie było! Miejsce nawet się znalazło, że on zrezygnował, uznając, że wyjazd nie jest warty swojej ceny.
Oczywiście, można było znaleźć coś tańszego. Nie mniej jednak szukałam dobrego standardu w jakimś znanym kurorcie. Po namyśle stwierdziłam, że oferty są zdecydowanie za drogie. W dodatku brak jest jakiejkolwiek gwarancji, że z pokoju się wyjdzie, bo pogoda w Polsce bywa jednak kapryśna.
Gdzie więc wyjechać? Odległe, egzotyczne kierunki typu Dominikana czy Meksyk nie wchodziły w grę, bo na tydzień nie opłaca się tam jechać ze względu na długi lot. Gdzie jest ciepło i blisko? Tylko w Egipcie i postanowiłam tu wrócić po latach.
Egipt onegdaj zjeździłam wzdłuż i wszerz, nie nastawiałam się więc na zwiedzanie. Wspomnienia miałam różne, raz byłam tu nawet na sylwestra, co okazało się koszmarem. Dopłaciliśmy wówczas masę pieniędzy do kolacji sylwestrowej w hotelu w Marsa Alam. Wyproszono nas po godzinie z restauracji, czas do północy spędziliśmy na holu, za butelkę wina musującego musieliśmy dopłacić kilkadziesiąt dolarów. Warunek pierwszy był więc taki, że nie będę robić żadnych sylwestrowych dopłat. Na balu mi nie zależy, mogę siedzieć na tarasie w pokoju, ale nie chcę czuć się zrobiona w konia.
Drugi warunek, to hotel dla dorosłych. Nie przepadam na wyjeździe za krzykami, piskami, latającymi po restauracji maluchami. Trzeci warunek - możliwość wyjścia z hotelu. Mam też nienajlepsze wspomnienia z kurortów oddalonych kilkadziesiąt kilometrów od miast, w których człowiek skazany jest wyłącznie na pobyt w hotelu.
Po wnikliwym przestudiowaniu wielu ofert wybrałam Sunrise Holidays Resort w Hurghadzie. Hotel okazał się strzałem w dziesiątkę. Położony dosłownie na piasku, choć już nie nowy, bardzo czysty i ma znakomitą obsługę. Zaletą jest jego położenie - praktycznie w sercu miasta, można w każdej chwili wyjść, pospacerować po ulicach, zajrzeć do sklepów, usiąść w kawiarni i napić się świeżego soku.
W Hurghadzie byłam ostatni raz chyba 15 lat temu. Przyjechałam tu wówczas z jakiegoś oddalonego kurortu i mam mgliste wspomnienie zaniedbanej ulicy o wysokich krawężnikach, wzdłuż której ciągnęły się różnorakie sklepiki. Dziś Hurghada jest już inna, to miasto pełną gębą, z ciekawymi zakątkami i fantastycznymi restauracjami serwującymi owoce morza. Warto do nich zajrzeć, rezygnując z hotelowego all inclusive.
Pogoda oczywiście jest tu raczej pewna, można się spokojnie opalać, kąpać w turkusowej wodzie, pamiętając jedynie o tym, że słońce zachodzi dość wcześnie, a poranki i wieczory są naprawdę chłodne.
W Hotelu nie ma zbyt wielu Polaków, ale napotkana para jest równie zadowolona z pobytu.
- Ciepło, niedaleko, hotel super - mówi Anna Nowicka, która ze swoim partnerem Markiem Szerszeniem również wybrali Sunrise Holidays. Ona zimy nie znosi, zawsze próbuje choć na chwilę od niej uciec, tym razem się to udało.
Ku mojemu zaskoczeniu, pomimo braku jakichkolwiek dopłat, hotel zorganizował hucznego sylwestra. Elegancka kolacja, występy do północy, tańce, wszystko w cenie bez konieczności dokładania do urlopu ani grosza.
Wyjazd kosztował mnie z wszystkimi ubezpieczeniami około 8 tysięcy złotych za dwie osoby. Wyszło taniej niż czterodniowy wyjazd z sylwestrem w dobrym hotelu w Polsce. Do tego mam w gratisie słońce i błękitne niebo, czego tak bardzo brakuje mi w naszym klimacie jesienią i zimą.
I przepiękne widoki z hotelowego pokoju. Zapierają dech, można nimi ładować akumulatory na resztę szaroburych miesięcy w kraju.
Magdalena Gorostiza