Kiedy Marcin zdecydował się szukać działki w Bieszczadach, Anna na początku nie była zadowolona.
- Taki kawał drogi od Lublina, jak to wszystko ogarniać? Prawie cztery godziny drogi – wyrzucała mężowi.
Ale zakochała się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. I dziś jak przyjeżdża do Terki, czuje się jak w domu i nie chciałabym stąd już nigdzie wyjeżdżać. I choć do ukończenia projektu jeszcze czeka ich sporo pracy, to Anna ma w sobie zapał. Bo to jej miejsce na Ziemi, jej kawałek świata.
Wszystko zaczęło się jeszcze przed pandemią, kiedy Marcin, który ma swoją firmę dekarską, przywiózł z Niemiec gotowe ściany domków. Trafiła się okazja kupna prefabrykatów i nie zastanawiał się długo, choć jeszcze nie wiedział, co z nimi zrobią. Potem nastał czas lockdownów, były inne problemy. Anna z siostrą Agatą prowadzą w Lublinie Zajazd pod Gwiazdami. To rodzinny biznes, przejęły go od rodziców. Pandemia dała gastronomii i hotelarstwu mocno w kość i trzeba było walczyć o przetrwanie. Nie było wtedy łatwo, Anna pamięta, że zastanawiały się, czy w ogóle zajazd wyjdzie z pandemii obronną ręką.
Mimo to gdzieś tam stale świtał pomysł, żeby stworzyć fajne miejsce, na ładnej działce domki postawić.
- Szukaliśmy na Lubelszczyźnie, ale nic ciekawego nie było. No i Marcin wymyślił Bieszczady. Jak mówiłam, trochę się krzywiłam, bo daleko. Ale jak mnie tu przywiózł, zaniemówiłam. Zawołało mnie to miejsce – opowiada Anna.
Bo choć działka może nie jest zbyt duża, leży daleko od szosy i ma dostęp do rzeki Solinki. Wystarczy zejść z maleńkiej skarpy, by być nad wodą. W rzece można śmiało się kąpać, bo woda jest bardzo czysta i płytka. Jej szum słychać w każdym domku.
Za budowę Marcin zabrał się w zeszłym roku w lipcu. I Anna podkreśla, że wszystko robił sam, że to jego zasługa, że domki mają taki wygląd. Nawet stoły i ławy to dzieło Marcina. Własnoręcznie kładł każdą deskę i płytkę, pomagali mu ludzie z jego ekipy.
Anna też pracy się nie boi. W zajeździe z siostrą przeszły wszystkie szczeble. Podawały na weselach, czyściły toalety. Ale jak chcesz poznać jakiś biznes, to najlepiej właśnie tak. Wtedy masz o wszystkim pojęcie. Dlatego praca w Bieszczadach też jej nie przeraża. To jej rolą jest zadbać o to, by dopieścić domki tak, aby były przyjazne dla gości. Musi być wszystko na wyposażeniu, Anka dba o każdy szczegół, nawet o to, by były pachnące świeczki.
- Chcemy stworzyć tu miejsce niezwykłe, bez imprez, hałasu, krzyków. Nie wyobrażam sobie, by tu ktoś włączał głośno muzykę i psuł wypoczynek innym. Dlatego nazwaliśmy to miejsce Strefa Ciszy – mówi Anna.
Bo tu w Terce warto się odciąć od świata. Słuchać śpiewu ptaków i szumu rzeki. Rozkoszować zielenią, która jest wkoło domków. Położyć na trawie i patrzeć w niebo. Albo usiąść wieczorem przy ognisku i popatrzeć w gwiazdy, które świecą tu wyjątkowo mocno. Na działce nie ma internetu, nie ma zasięgu, telewizorów w domkach nigdy nie będzie.
Taki jest plan Anny i ma nadzieję, że się sprawdzi. Miejsc z hałasem jest wystarczająco dużo. A nie każdy chce słuchać trwających do rana imprez czy ulubionych przebojów sąsiadów.
- I chciałabym, aby ludzie, którzy takiego odpoczynku szukają i szanują prawo do wypoczynku innych, przyjeżdżali do nas w gości. Punkt jest dobry na wypady w Bieszczady, można jechać nad Solinę, odwiedzić ciekawe miejsca w Polańczyku czy w Lesku – mówi Anna.
Prace wykończeniowe jeszcze trwają, jeszcze trzeba sporo zrobić, głównie wokół domków. Dlatego teraz domki udostępniają wyłącznie znajomym, którzy przymkną oko na niedoskonałości. Ale w przyszłym roku chcieliby już Strefę Ciszy oficjalnie otworzyć, aby ludzie mogli cieszyć się atmosferą tego miejsca.
- Zajazd prowadzimy z siostrą, Terka jest nasza z Marcinem. To długofalowa inwestycja, kosztuje nas sporo pieniędzy i pracy, mamy świadomość, że nie zwróci się szybko. Ale cieszy nas to, że tworzymy wyjątkowe miejsce, wkładamy tu całe serce. Mamy gdzie zaszyć się przed światem, uciec od codziennych problemów. I to jest najważniejsze – mówi Anna.
Magdalena Gorostiza