Mówi się, że książki zastępują coachów i terapeutów. Ta książka jest o znajdowaniu radości tam, gdzie się jej nie spodziewasz i o tym, że nie musisz szukać szczęścia tam, gdzie z definicji go nie ma. To książka o nowoczesnej kobiecie, dla której jeść, modlić się, kochać, znaczy cieszyć się życiem. Leciałam w okolice Jeziora Bodeńskiego. Jezioro Bodeńskie jest otoczone przez trzy kraje jednocześnie: Niemcy, Szwajcarię i Austrię, ale nie należy do żadnego z nich.
Gdzie Ren wpływa do Jeziora Bodeńskiego
Z lotniska udałam się do Konstancji. To niesamowite niemieckie uzdrowisko w południowych Niemczech o bogatej historii, założone w czasach rzymskich, z licznymi kościołami, kawiarniami i restauracjami, położonymi przy alejkach średniowiecznego centrum miasta. Z katedrą św. Piotra, parkami i czarującymi promenadami Renu i Jeziora Bodeńskiego. Odległość od dworca kolejowego w Konstancji do Starego Miasta wynosi tylko około 200 metrów. Tak więc 200 metrów i jestem w średniowieczu…
Chodziłam wąskimi uliczkami, podziwiając freski starożytnych kościołów, zanurzając się w zapomniane legendy. Podnosiłam głowę - przede mną na ulicy Rheingasse wielka brama kościoła Maria-Magdalena-Kapelle, gdzie czci się pamięć cudotwórcy św. Prokopa z Ustiug. Wchodzę. Zastygam w bezruchu. A obok siwobrody nieznajomy, który okazał się być Polakiem z Wrocławia o imieniu Włodzimierz, już szepcze legendę o potędze wiary świętego Prokopiusza. W Konstancji Włodzimierz jest dyrektorem Chrześcijańskiej Szkoły «Sofia». Św. Prokopiusz był Niemcem z północnoniemieckiego miasta Lubeka. Najpierw był wyznania katolickiego. Potem przeszedł na prawosławie.
Pewnego dnia odprawiał nabożeństwo połączone z komunią. Kiedy sakrament zbliżał się ku końcowi, jadowity pająk wpadł do kielicha. Resztka wina w kielichu musiała jednak zostać dopita przez kapłana. Ludzie zamarli w oczekiwaniu na reakcję świętego Prokopiusza. Zdeterminowany święty dokończył wino. Taka była jego wiara w Pana Boga, bezwarunkowa i niezachwiana.
Zainspirowana usłyszaną historią, ruszyłam w dół nasypu do mostu na Renie, gdzie Ren łączy się z Jeziorem Bodeńskim. Szmaragdowa woda Renu jest po mojej lewej stronie, a błękitna woda Jeziora Bodeńskiego po prawej... Bajeczne piękno. Małe łódki, łodzie wycieczkowe z flagami Szwajcarii, Niemiec i Austrii płyną pode mną, jachty majestatycznie spoczywają na lustrzanej tafli jeziora. A nad wodą wisiał balon. W Konstancji jest taka rozrywka - loty balonem lub zeppelinem nad Jeziorem Bodeńskim. Z wysokości szczególnie ciekawie jest obserwować ogromny obrotowy posąg "Imperia", znajdujący się na brzegu jeziora. "Imperia" jest symbolem Konstancji. Mistress Imperia to fikcyjna postać z opowiadań Honoré de Balzaca o pięknej kurtyzanie z czasów średniowiecza. Według jego opowieści, rozpieszczała bogatych prałatów podczas katolickich spotkań. Dziewięciometrowy posąg przedstawia kurtyzanę symbolizującą Imperium, która w lewej ręce trzyma papieża Marcina V, a w prawej cesarza Zygmunta. Obaj mężczyźni przedstawieni są nago. Pomnik jest wyraźnym symbolem antyreligijnym i otwarcie kpi z ustalonych kanonów życia.
Kończę moją mrożoną wodę z miętą i limonką, siadając na łagodnym kamiennym zboczu jeziora, zanurzając stopy w chłodnej wodzie i wpatrując się w gigantyczną fontannę znajdującą się po szwajcarskiej stronie jeziora, w pobliżu uroczego małego miasteczka Bottigofen. "Teraz do SPA," - pomyślałam i zadzwoniłam do Bodensee-Therme Spa Centre, aby w końcu uciec od codzienności i zagubić się w świecie wody i słońca.
BodenSee-Therme to czas dla mnie
Do term szłam z centrum miasta wzdłuż promenady. Po drodze otworzył mi się niezwykły widok. Z zacienionej alei platanów ścieżka prowadziła do lasu, a stamtąd na skraj skalistego brzegu Jeziora Bodeńskiego. Zaledwie 20-minutowy spacer i znalazłam się w świecie basenów termalnych tuż nad brzegiem. Kąpiel i jacuzzi przywróciły mi energię. Rozejrzałam się dookoła - wczasowicze w każdym wieku zdawali się mówić w każdym języku świata. W Konstancji każdy znajdzie coś dla siebie.
Od 20 lat Niemka Karin Martin jest właścicielką sieci salonów kosmetycznych i SPA w Konstancji. Jeden z najbardziej znanych znajduje się w budynku Bodensee-Therme. Szczupła, piękna, z czarującym uśmiechem - Karin trudno nie polubić. Jej biznes jest sensem jej życia. "Mamy bardzo dobrych pracowników. Wszyscy bardzo cenimy naszych klientów. Staramy się, aby każdy wyszedł zrelaksowany i zadowolony z naszych zabiegów i na pewno wrócił. Każda osoba jest inna, bardzo lubię kontakt z ludźmi" - powiedziała mi Karin.
Starałam się szybko wybrać jeden z wielu zabiegów spa: czy to masaż gorącymi kamieniami lub gorącą czekoladą, czy relaksujący masaż olejkami karaibskimi - kokosowym, awokado, połączeniem żelu z bluszczu i olejku mentolowego. A może zdecydować się na zapach migdałowej praliny, wanilii lub pomarańczowego ogrodu?
Wietnamskie jedzenie
Mówią, że w Wietnamie nie musisz szukać jedzenia, ono samo cię znajdzie. Nie wiem, co dokładnie oznacza to stwierdzenie, ale głodna po kąpieli i masażu postanowiłam udać się do wietnamskiej restauracji. Konstancja to miasto kuchni międzynarodowej. Prawie wszystkie kuchnie świata znajdzie się tu bez problemu. Zdecydowałam się na lekki wietnamski posiłek. „Good Rice zum Elefanten” - co tłumaczy się jako "Dobry Ryż dla Słonia" na Salmannsweilergasse - było miejscem, do którego się udałam. Położona przy wąskiej uliczce na Starym Mieście restauracja była dla mnie idealnym miejscem na pyszny posiłek.
Restauracja jest firmą rodzinną. "Tutaj, w naszej rodzinnej firmie, mama upewnia się, że jedzenie jest starannie i z miłością sprawdzane pod kątem jakości i podawane w pyszny sposób. Mama unika glutaminianu i wzmacniaczy smaku" – słyszę na miejscu - "Klienci wybierają nas właśnie z tego powodu". Nie zawiodłam się i ja.
Niebo w światłach
Tak się złożyło, że byłam w Konstancji podczas festiwalu fajerwerków. Dokładnie o 22:00 niebo rozświetliły setki fajerwerków we wszystkich kolorach i niesamowitych konfiguracjach. Fajerwerki odbijały się w tafli jeziora, a atmosfera była niesamowicie romantyczna. Finałem Seenachtsfest był wspólny pokaz sztucznych ogni Konstancji i sąsiedniego szwajcarskiego miasta Kreuzlingen.
Ten niezapomniany weekend w Konstancji w Niemczech po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że każdy z nas może znaleźć radość i szczęście, gdzie tylko zechce. I nikt nie może temu zapobiec. Nawiasem mówiąc, nigdy nie otworzyłam książki "Żyć, modlić się, kochać" amerykańskiej pisarki Elizabeth Gilbert. Zamiast tego, podobnie jak autorka książki, nauczyłam się odnajdywać harmonię z samą sobą i otaczającym mnie światem.
Tatyana Goryachova