Zupa miała być rosołem z kurczaka z kluskami, bo teoretycznie danie bezpieczne. Co tam było jeszcze w środku, nie wiemy do dziś. Poprosiłyśmy o szybkie zabranie talerza, kelnerka przyniosła inny rosół. Różnica była tylko taka, że był posypany koprem.
„No spicy”
Zamawianie jedzenia w Laosie to prawdziwy horror. Kelnerzy praktycznie nie znają angielskiego, dopytanie się więc o składniki dania graniczy z cudem. Skupione na „no spicy”, czyli, żeby nie było pikantne, nie pytałyśmy się o inne przyprawy. Nasz miejscowy przewodnik z dumą zaprowadził nas do eleganckiej restauracji w centrum stolicy. Podobno należy do żony prezydenta i serwuje doskonałą kuchnię lokalną.
Ceny są europejskie, jedzenie jednak już nie. Ja zamówiłam sztandarowe danie – sałatkę z papai. Niestety, nie wiedziałam, że jest przyprawiana między innymi sosem ze sfermentowanej ryby. I choć wyglądała apetycznie, również z powodu zapachu, nie dało się jej zjeść. Głodne, ale za to pozbawione części gotówki, postanowiłyśmy zjeść kolację w hotelu. Tam gdzie bowiem przybywają Europejczycy, tam jedzenie jest już bardziej przystosowane do naszych smaków i zapachów.
Ale nacięłyśmy się jeszcze nie raz. I choć wielokrotnie jadłyśmy z apetytem, równie często oddawałyśmy nietknięte dania. Choć unikałyśmy jedzenia bezpośrednio na ulicy. I nie ze strachu przed brakiem higieny. Zwyczajnie wolałyśmy wiedzieć, co jemy. Bo przemierzając Laos i Wietnam, zdążyłyśmy zauważyć, że je się tam dosłownie wszystko.
Twój przyjaciel pies
Stwierdzenie „dobry pies”, nabiera całkiem innego znaczenia, gdy się dotrze do Wietnamu. Oprócz walorów smakowych, psina ma zdejmować klątwy, leczyć a nawet, poprawiać męskość! Podobnie w Laosie, gdzie na talerze trafiają koty, myszy, szczury, żaby, krokodyle i węże. Generalnie wszystko co się rusza i można z łatwością upolować na ulicy - np. karaluchy! Na lokalnym targu w Laosie znalazłyśmy wielki wybór smażonych robaków. Tu je się nawet larwy pszczół, które sprzedawane są razem z plastrami.
Wietnam z kolei słynie z jedzenia psów. Ten azjatycki kraj jest drugim co do wielkości, konsumentem psiego mięsa na świecie. Każdego roku zjada się tutaj ok. 5 milionów psów. W Wietnamie popularne są gulasze i zupy z psa, a także tuszki z rożna i szaszłyki. Mieszkańcy tego kraju uważają, że jedzenie psów nie dość, że jest zdrowe, to jeszcze przynosi szczęście.
Doktor Magdalena Tomaszewska-Bolałek z Uniwersytetu SWPS, znawczyni kultury azjatyckiej i badaczka kuchni, autorka bloga Kuchniokracja, wyjaśnia:
„Psie mięso jada się w Wietnamie, jest produktem cenionym ze względu na smak oraz właściwości prozdrowotne. Psina jest bardziej produktem ekskluzywnym niż codziennym”
W Hanoi są restauracje z szyldem - „Thit cho”, czyli psie mięso. W gablotach leżą kawałki mięsa, nawet owłosione ogony oraz głowy! Podobno mięso z psa w smaku przypomina wołowinę. Specyficzny zapach, zabijają ostre przyprawy, podlane szklanką mocnego alkoholu. Wietnamczycy wierzą, że psina jest zdrowa, przynosi szczęście, także w sypialni. Potrawa z psa, jedzona na koniec miesiąca, ma zneutralizować pecha. Dlatego, wiele restauracji serwuje w tym czasie psinę.
Psie mięso jest szczególnie popularne na północy Wietnamu, w okresie Chińskiego Nowego Roku. Podaje się psa, z grilla, pieczonego albo gotowanego w zupie. Na straganach rozstawionych wzdłuż ulic, popularna jest duszona psina z pastą krewetkową i trawą cytrynową, zupa z bambusa i psiny, czy pies smażony w chilli. Z psich jąder, ze względu na delikatną skórę, wyspecjalizowane firmy, szyją rękawice do golfa.
Mięso psa jest lukratywnym biznesem. Działają międzynarodowe szajki, szmuglując tysiące tych zwierząt, z Tajlandii - przez Laos - do Wietnamu. Na laotanskich drogach, codziennie przejeżdżają ciężarówki, wypchane wyjącymi i walczącymi miedzy sobą psami. Jeden ładunek to nawet do 1000 psów, po 5 upchanych w każdej klatce. Szacuje się, ze miesięcznie drogę z Laosu do stolicy Wietnamu, przebywa ponad 30.000 psów. W trasie, zwierzęta nie dostają ani pić, ani jeść. Piekło trwa od 4 do 5 dni, zanim dotrą na bazar w Hanoi. Psie i kocie mięso znalazłam niechcący na targu na wyspie Cat Ba. Widok dość dla nas dziwny, żeby nie powiedzieć, że odpychający. Ale co kraj, to obyczaj. Na wyspie nie widziałyśmy też żadnego wałęsającego się samopas kota ani psa.
Słodka kicia
Oficjalnie, w Wietnamie i w Laosie kotów jeść już nie wolno. Władze uzasadniają odchodzenie od wiekowej tradycji, nie tylko wizerunkiem turystycznego kraju, także potrzebą walki ze szkodnikami. Ale w praktyce wygląda to inaczej. Oszacowano, że co roku w Azji, zjada się 4 miliony kotów. Ponoć kocina smakuje jak królik, ma także słodkawy posmak. Według wschodniej medycyny, kocie mięso, przygotowane w odpowiedni sposób, może leczyć astmę, a jest też suplementem diety, korzystnie wpływającym na stan dróg oddechowych.
Nędza i klęski głodu, zmusiły mieszkańców Laosu do jedzenia wszystkiego, wielu w tym zasmakowało. W menu lądują także inne puchate zwierzątka - wiewiórki i nietoperze, a nawet szczur. Wiewiórkę przyrządza się jak drób, smaży, piecze, gotuje zupy. Mięso wiewiórki ma lekko słodkawy smak, jest delikatne oraz lekkostrawne i niskotłuszczowe. Na straganach w Wietnamie czy Laosie, można skosztować grillowanego nietoperza. Ponieważ te ssaki, żywią się tylko owocami lub nektarem z kwiatów, stąd ich mięso jest bardzo delikatne i smaczne, przypominające mięso młodych kurcząt. Azjaci gotują z nietoperzy popularną zupę. Przepis zaleca gotowanie ich w całości, nawet bez patroszenia i ze skórą, z dodatkiem imbiru, cebuli i soli. Po niecałej godzinie warzenia na małym ogniu, wystarczy doprawić do smaku sosem sojowym, niektórzy dodają mleko kokosowe. Nasz laotański przewodnik nawet proponował nam skosztowanie nietoperza, których oficjalnie się już teoretycznie nie jada. Nie miałyśmy jednak na niego ochoty...
W Wietnamie jest ponad 30 dań ze szczurów. Szczury łapie się po skończonych żniwach na polach. Przyrządza się na parze, smażąc, grillując i gotując. Często przyprawia się je solą, trawą cytrynową, czosnkiem, lub cebulą. Podczas pokazów uprawy ryżu, oglądałyśmy pułapki na szczury stawiane na polach. Nasz przewodnik nie ukrywał, że złapanych szczurów się nie wyrzuca. Chłopi pieką je w ognisku.
Wąż na potencję
Cenionym wietnamskim przysmakiem jest snake wine, czyli “marynowane” węże i skorpiony w alkoholu. Wino ma żółtawą barwę, smakosze porównują trunek do wina ryżowego, wykończonego nieco rybnym posmakiem. Węże dojrzewają w butelkach przez kilka miesięcy a nawet lat. Mieszkańcy Wietnamu wierzą, że eliksir da im więcej sił, a z młodych chłopaków zrobi prawdziwych mężczyzn. Napój można pić dopiero po ukończeniu 14 lat. Tak nakazuje, wietnamska tradycja. Wino z węża jest bowiem podobno silnym, naturalnym afrodyzjakiem – odpowiednikiem viagry. Ponoć, podczas wojny, mieszkańcy pozbawieni rozrywek, spotykali się i wspólnie pocieszali, pijąc snake wine. To spowodowało ogromny przyrost naturalny, nawet po 5-7 dzieci w każdej z rodzin! Do dziś, wsie i miasteczka Wietnamu są przeludnione.
Mięso węża, także cieszy się popularnością, jest dietetyczne, dostarcza jedynie około 117 kcal w 100 gramach. Smakiem przypomina rybę. W Hanoi, w restauracjach specjalizujących się w przyrządzaniu węży, degustować można nie tylko mięso na różne sposoby, sałatki i zupy, również smażoną skórę, żółć, krew. Dla wyjątkowych gości, serwowane jest serce.
Lecz nie byle jak. Żywy gad zostaje ogłuszony, na oczach klienta, serce zostaje wycięte, krew upuszczona do naczynia. Gość otrzymuje bijące jeszcze serce węża, z drinkiem z krwi zmieszanej z alkoholem! Na obrzeżach Hanoi znajduje się dzielnica Snake Village, w której serwują drinki z krwią, świeżo pozbawionej głowy kobry.
Kolejnym makabrycznym przysmakiem są embriony. Balut, bo tak nazywa się to danie, jest przyrządzany z zapłodnionych jaj kaczki krzyżówki, rzadziej z kurzych, albo przepiórczych. To są już w pełni rozwinięte żywe pisklęta, niedługo przed wykluciem. W Wietnamie, za specjał uznaje się bardzo długo inkubowane zarodki, najlepiej przez 21 dni. Smakosze, na czubku jajka tworzą otwór, przez który wypijają płynną zawartość, a następnie przystępują do spożycia pozostałej części posiłku – kaczątka wraz z dzióbkiem, piórkami i szkieletem. Chrupie w zębach. W Wietnamie balut spożywają kobiety w ciąży, bo jest bardzo odżywczy.
Tiet Canh to pudding przyrządzany ze świeżej krwi kury, gęsi, kaczki, lub świni. Sztuka polega na tym, aby krew nie zakrzepła, miesza się ją z wodą, solą oraz sosem rybnym. Ten wywar miesza się z kolei, z posiekanymi płucami i krtanią, co w efekcie daje konsystencje puddingu.
Owady dla koneserów
Owady jadane są od ponad 5 mln lat, kiedy to nasi przodkowie – pierwsze hominidy, spożywali owady jako dodatkowy pokarm białkowy. W owadach znajdziemy bogactwo witamin min. z grupy B i K. Na przykład, w osach jest znacznie większa koncentracja witamin, niż w niektórych owocach! Azjaci doskonale o tym wiedzą.
W Azji Południowo-Wschodniej, spożywane są niemal wszystkie owady. Na targach można tam spotkać np. szaszłyki robione z larw różnych motyli i ich poczwarek, w zupach można znaleźć zaś rozmaite pluskwiaki. Szacuje się, że na świecie ponad 2 mld ludzi codziennie spożywa owady. Dla wielu z nich, to jedyny mięsny, wartościowy posiłek.
W Wietnamie i Laosie, owady stanowią główne źródło białka, dla biednej części społeczeństwa. Tu najczęściej jaja się duże owady: pasikoniki, larwy motyli, duże pluskwiaki. Również mrówki, osy, pszczoły, ważki. Trzeba pamiętać, sięgając po robaczka, że ich chitynowy pancerzyk jest niejadalny. Najlepiej wyjeść części miękkie. Często podczas prażenia, ten pancerzyk się rozpada lub jest rozgniatany, co ułatwia konsumpcję. Warto oderwać nóżki lub skrzydełka aby sobie nie poranić ust.
Znawcy kuchni azjatyckiej, polecają larwy jedwabików, które są w całości jadalne, bez chityny, jak kluseczka. To bardzo popularna przekąska w Wietnamie. Larwy, są znakomitą przekąską na przyjęciach, czy do alkoholu. Mają delikatne mięsko, w smaku podobnym do masła.
Wyższą szkołą jazdy, są dania z żywych owadów. W Południowym Wietnamie larwy chrząszcza kokosowego spożywa się na surowo, z dodatkiem sosu rybnego. Zanim włożymy ruszającego się robala do ust, trzeba pamiętać, by najpierw odgryźć mu głowę – inaczej to on może ugryźć nas!
Jedzenie na ulicy
Wietnamczycy kochają jeść na ulicy, siadają przy maleńkich stolikach na malutkich krzesełkach, które potężniej zbudowanych Europejczyków wpędzają w stres, że zawalą się pod ich ciężarem. W Hanoi ciężko przejść jest chodnikiem, lawirując pomiędzy stolikami z jednej strony, a zaparkowanymi skuterami z drugiej.
Biali częściej jednak wybierają klasyczne restauracje, w których tak naprawdę spotyka się praktycznie samych białych ludzi. W wielu z nich jedzenie jest doskonałe. Pozbawione ekstremalnych przypraw, elegancko podane, czasami jest mieszanką kuchni azjatyckiej z europejską.
No i w Wietnamie jada się znacznie lepiej niż w Laosie, bo i kraj większy, bogatszy, więcej też przyjeżdża tu turystów z różnych stron świata. W Hanoi zjadłyśmy najsmaczniejsze posiłki, doskonała była też kuchnia w naszym hotelu na Cat Ba. Ale, jeśli nie lubicie kulinarnych ekstremów, należy jeść tam, gdzie jest najwięcej turystów.
Źródła:
https://holistic.news/psy-znikaja-ze-straganow-azji/
https://www.focus.pl/artykul/pieskie-zarcie
https://www.vice.com/pl/article/mv8amn/dlaczego-miliony-ludzi-wciaz-jedza-koty
https://www.atlasobscura.com/foods/snake-wine-china-vietnam
https://www.wietnamblog.pl/13-najdziwniejszych-dan-wietnamskich/