Partner: Logo KobietaXL.pl

Można powiedzieć, że to podróż życia? Gdzie już zdążyliście być?

Zaliczyliśmy Tajlandię, Malezję, Laos, Kambodżę. Do Tajlandii znowu wróciliśmy, bo miesiąc to tam za mało. Od pięciu miesięcy jesteśmy non stop w podróży. Aktualnie w Wietnamie i bardzo nam się tu podoba. Byliśmy na południu, odwiedziliśmy Sajgon, kupiliśmy na dalszą podróż motocykl. Teraz zatrzymaliśmy się w okolicy Da Nang.

 

Po drodze odwiedziliście buddyjski klasztor. Skąd taka decyzja?

W Tajlandii byliśmy na kursie medytacji wprowadzającym do buddyzmu. Bardzo nam się spodobało, tam też dowiedzieliśmy się, że można pojechać do klasztoru w Wietnamie i spędzić tam czas zupełnie bezpłatnie, medytując, praktykując zen. Pojechaliśmy bez uprzedzenia. Znaleźliśmy miejsce. Ja w żeńskim, partner w męskim klasztorze.

Jak wygląda życie za murami?

Klasztor położony jest w górach niedaleko Da Lat, na południu Wietnamu. Cały kompleks jest naprawdę ogromny, cześć dla mnichów jest oczywiście oddzielona od części mniszek, która jest też zamknięta dla odwiedzających.

Klasztor i codzienna praca.

Od razu po przyjeździe była krótka rozmowa z mniszką, która objaśniła mi harmonogram dnia, zasady, sprawdziła moje dokumenty, dała szaty, śpiewnik, książki o buddyzmie, zestaw rzeczy do medytacji (mata, poduszki i ręcznik) i przydzieliła pokój w domu dla gości czy inaczej „praktykantek”. Nikt mi na czas pobytu nie zabrał paszportu ani telefonu, jednak przez ten tydzień w ogóle nie używałam internetu, to była moja decyzja żeby zrobić sobie przerwę, jeśli ktoś chce normalnie używać telefonu, to jest to jak najbardziej okej. Na koniec była lekcja medytacji zen i to było całe wprowadzenie.

 

Jak wyglądał twój dzień?

Pobudka jest już o godzinie 3-3.15. Od 3.30 zaczyna się pierwsza medytacja - 2 godziny. Możesz wyjść wcześniej i jeszcze uciąć sobie szybką drzemkę przed śniadaniem i pracą. O 6.30 jest śniadanie. Wszystkie posiłki były wegetariańskie. Po każdym posiłku wszyscy brali się za wspólne sprzątanie i mycie naczyń. Od 7.30 zaczyna się praca, maksymalnie 3 godziny. W ramach pracy można było pomóc w ogrodzie (głównie zamiatanie, zbieranie śmieci), przy sprzątaniu domu gościnnego lub w kuchni (głównie krojenie warzyw). Jeśli ktoś skończył pracę wcześniej, resztę czasu mógł poświecić na czytanie i naukę. Ja na początku zamiatałam, ale drugiego dnia poznałam mniszkę, która została jakby moja przewodniczką. Uczyła mnie jak przycinać krzewy i drzewka bonsai. Po angielsku znała zaledwie kilkanaście słów, ale to mi kompletnie nie przeszkadzało i jakoś się dogadywałyśmy. Oprowadzała mnie po kompleksie, pokazywała różne rośliny i zrywałyśmy razem owoce. Poza tym, któregoś dnia, razem z innymi dziewczynami dostałyśmy nietypowe zadanie - rzeźbiłyśmy drzewo na urodziny masterki klasztoru, było to bardzo miłe zajęcie. Od godziny 10.30 jest czas wolny. W tym czasie można było na przykład wziąć prysznic, wyprać swoje rzeczy (każdy na początku dostaje dwa komplety szat, które trzeba sobie samemu prac ręcznie w wiadrze), poczytać lub pospacerować po ogrodzie. O godzinie 11.30 jest lunch czyli ostatni posiłek dla mniszek.

 

Medytacje były trzy razy dziennie.

 

Bardzo wcześnie.

Ale jedzenie w klasztorze było pyszne, czego się w ogóle nie spodziewałam. Każdy posiłek składał się z kilku dań, do tego owoce i deser, a to wszystko w dużych ilościach. To byłoby niemożliwe chodzić tam głodnym. Pomimo, że lunch to ostatni podawany posiłek, można było sobie odłożyć jedzenie na później. Poza tym w ciągu dnia w jadalni czy w kuchni zawsze można było znaleźć coś do jedzenia.

Jedzenie było pyszne.

 

Co robiłyście później?

O godzinie 13. była godzinna drzemka. Nawet jeśli ktoś nie chciał w tym czasie spać (ale raczej większość osób korzystała), to obowiązywała cisza, żeby nie przeszkadzać innym. Od 14.30 zaczynała się nieobowiązkowa medytacja - 2 godziny, albo czytanie książek. Zdarzało mi się w tym czasie też pomagać mniszkom w kuchni, kiedy o to prosiły.

Potem do godziny 18 była znowu czas wolny, a później zaczynał się chanting, czyli coś jakby modlitwa śpiewana, recytacja sutr. Po chantingu był czas wolny przed ostatnią medytacją. O19,30 zaczynała się wieczorna medytacja, trwająca 2 godziny. O godzinie 22 szłyśmy spać.

 

Były jakiś regulamin dotyczący stroju czy zachowania?

Tak, jest zakaz noszenia biżuterii i innych ozdób, używania perfum, zakaz tańca, słuchania muzyki i czytania własnych książek. Poza tym zaleca się, żeby nie zabierać do klasztoru pieniędzy i mieć jak najmniej własnych rzeczy, bo klasztor zapewnia wszystko, co jest potrzebne. Tego jednak nikt nie sprawdzał, nie każdy się do tego stosował i nie zostałoby się za to wyrzuconym, chodziło po prostu o to, żeby nie skupiać się na niepotrzebnych rzeczach, zamiast na praktyce.

 

Buddyzm zen to głównie medytacje. Jak dawałaś sobie radę?

Tak, buddyzm zen kładzie duży nacisk na medytacje i wykonywanie każdej czynności dokładnie i w skupieniu. Dlatego każda z 3 sesji medytacji powinna trwać 2 godziny, jednak było powiedziane że obcokrajowcy mogą skrócić ten czas do godziny. W rzeczywistości zdarzało się nawet, że ktoś wychodził po 40 minutach i to nie wiązało się z żadnymi konsekwencjami. Wbrew pozorom nie jest to takie proste, siedzieć tyle czasu bez ruchu! Pierwsze 2-3 dni były pod tym względem najcięższe, trzeba było przyzwyczaić się do siedzenia w odpowiedniej pozycji, a ból pleców i kolan mocno dawał się we znaki. Na szczęście po kolejnej lekcji medytacji i wykorzystaniu omawianych tam technik, było już znacznie lepiej. Dowiedziałam się tam wówczas ważnej rzeczy związanej z bólem, że jeśli nie opanuję ciała, to nie dam rady opanować myśli. Próbowałam więc myśleć, że tego bólu nie ma, on nie istnieje, jest iluzoryczny. I to naprawdę pomagało. Co ciekawe, nie było też aż tak ciężko przestawić się na ustalony plan dnia, nawet wstawanie o 3 godzinie i drzemka o wyznaczonej porze, nie były aż takim problemem.

 Był czas na wspólną zabawę.

Jak ci tam było?

Doskonale. Nie jest to miejsce turystyczne i poza mną były tam tylko 4 dziewczyny z innych krajów, ale trafiłam na super towarzystwo. Reszta Wietnamek też była raczej przyjazna i pomocna. Atmosfera tego miejsca jest bardzo ciepła, w czasie pracy mniszki były bardzo uśmiechnięte, chętnie mnie zaczepiały żeby porozmawiać, pozować do zdjęcia, albo chociaż poczęstować herbatą, jeśli nie mówiły po angielsku. To było bardzo miłe uczucie, że tyle rzeczy robi się razem i każdy jest gotowy do pomocy. Naprawdę można się w tym miejscu wyciszyć, trochę zwolnić i poświecić czas na refleksje, przez to że jest tam tak cicho i spokojnie. Miałam też szczęście, ze trafiłam na kilka młodych mniszek, które otwarcie ze mną rozmawiały i odpowiadały na pytania odnośnie życia w klasztorze czy swojej decyzji o wstąpieniu do klasztoru. Czemu się na to zdecydowały.

 

Można rzec, że miejsce idealne?

Minusy też były. Niestety, jak to w Wietnamie i w ogóle w tej części świata, ludzie często nie szanują wspólnej przestrzeni, zdarzyło mi się kilka razy zwrócić uwagę którejś dziewczynie w pokoju, żeby może nie oglądała tiktoka na cały regulator z samego rana jak inni śpią. Czasami zdarzało się komuś przyjść z niewyciszonym telefonem na medytacje lub chanting, albo zwyczajnie przeszkadzać innym rozmawiając, niestety zawsze się ktoś taki znajdzie. Trzeba się też przyzwyczaić, ze dużo osób nie mówi po angielsku i czasami ciężko było mniszkom wytłumaczyć mi jakieś zasady, etykietę obowiązująca podczas posiłków czy czego ode mnie oczekiwały, w czasie pracy, szczególnie w kuchni.

Warto też zaznaczyć że choć pobyt w klasztorze jest całkowicie darmowy, jeśli ktoś sobie życzy to można na koniec zostawić darowiznę. Oczywiście nie jest to obowiązkowe.

 

Byłaś tam tydzień. Wystarczyło?

Moim zdaniem tydzień jest w sam raz, żeby móc się nauczyć więcej o medytacji i buddyzmie, a ja byłabym skłonna nawet zostać tam dłużej. Nie wykluczam też opcji, że jeszcze do klasztoru wrócimy. Mój partner był w męskim klasztorze, oczywiście nie mogliśmy się spotykać, choć kilka razy nam się to w przelocie udało.

Kamil w klasztorze.

 

Na razie jednak jesteście na farmie.

Tak, na wolontariacie. Tu jest teraz pora deszczowa, nie ma zbyt wiele do roboty. Ale przy farmie jest kawiarnia, spędzamy tam czas z miejscowymi dzieciakami i z osobami, które chcą podszlifować angielski. Jesteśmy zachwyceni Wietnamem. Jedzenie jest pyszne, ludzie przesympatyczni i bardzo pomocni. Mamy wizę na trzy miesiące, pewnie zostaniemy tu do sierpnia.

 

A potem?

Nie wiem, może Chiny, może Tajwan. Wszystko zależy od ceny biletów. Nie mamy się do czego spieszyć, mieszkanie zlikwidowane, sprzedaliśmy, co się dało. W planie mamy przynajmniej roczną podróż.

 

Rozmawiała Magdalena Gorostiza

 

Tagi:

podróże ,  Wietnam ,  klasztor , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót