Rośliny żyją – ich zdaniem – po to, by zapewnić pokarm zwierzętom i ludziom, by wiązać ziarna gleby, by szerzyć piękno, wzbogacać tlenem powietrze i utrzymywać równowagę w przyrodzie. Taki jest cel ich egzystencji.
Natomiast zwierzęta wcale nie żyją po to, by stać się pokarmem dla ludzi. Ale, gdy zachodzi taka potrzeba, godzą się na tę rolę. Istotnym celem istnienia zwierząt jest to, by towarzyszyły człowiekowi, by człowiek uczył się biorąc z nich przykład i by mu czasem pomagały w pracy. Codziennie rano plemię wysyła do roślin i zwierząt, które mogą się znaleźć na ich drodze, przekaz myślowy, rodzaj przesłania, mówiąc im: „Tu jesteśmy, jest nas sześćdziesięcioro troje, idziemy w waszą stronę, chcemy uhonorować cel, dla którego istniejecie”. Decyzja, które z nich zostaną wybrane, należy już do roślin i zwierząt – muszą same między sobą to ustalić.
Plemię Prawdziwych Ludzi (tak się określa jedno z plemion aborygenów) nigdy nie cierpi na brak jedzenia. Przyroda zawsze odpowiada na ich wygłoszony w myśli apel. Ludzie Prawdziwi wierzą, że świat jest pełen wszelakich dóbr.
Ludzie Prawdziwi nie mieli żadnych zapasów, niczego nie siali ani nie zbierali. Wędrowali przez rozżarzony australijski outback (interior) wiedząc, ze przyroda hojnie ich każdego dnia obraduje. I nigdy się nie rozczarowali.
Aborygeni potrafili znajdować wodę tam, gdzie na pozór nie było ani śladu wilgoci. Czasem kładli się na piasku i nasłuchiwali albo trzymali ręce przed sobą, zwrócone wnętrzem dłoni do ziemi, i poszukiwali wody podobnie jak różdżkarze. Obecność wody rozpoznawali także z daleka, obserwując opary unoszące się nad rozgrzaną ziemią, potrafili nawet poznać ją po zapachu i wyczuć w powiewie wiatru.
Aborygenom wystarczy jedno spojrzenie, by stwierdzić, czy ślad na piasku pozostawiło zwierzę chodzące, skaczące czy pełzające. A ślady stóp swoich współplemieńców znali tak doskonale, że patrząc na nie, poznawali po długości i zamaszystości kroku, czy ten, kto je pozostawił, czuje się dobrze, czy jest chory i dlatego szedł powoli. Najdrobniejsza zmiana w ustawieniu stopy, widoczna w odbiciu na piasku, zdradzała im, w którą stronę przypuszczalnie skierował się przechodzący tędy człowiek. Aborygeni mają o wiele silniej rozwinięty zmysł spostrzegania niż ludzie żyjący w innych kulturach. Także ich zmysł słuchu, wzroku i powonienia wydają się znacznie przekraczać normalny poziom. W śladach stóp dopatrują się wibracji, która więcej im mówi niż odbicie na ziemi. Podobno tropiciele przemytników, będący z pochodzenia aborygenami, znani są z tego, że umieją rozpoznać po śladach opon szybkość i typ pojazdu, datę i czas przejazdu, a nawet …ilu wiózł pasażerów. Aborygeni ogromnie dbają o to, by nigdy nie wyrywać z ziemi całego korzenia rośliny. Zawsze zostawiają tyle, by pozwolić jej odrosnąć. Są zadziwiająco świadomi tego, co nazywają „pieśnią ziemi” , a co jest chyba jakimś bezgłośnym apelem przyrody do człowieka, by jej nie niszczył. Wyczuwali najmniejsze skażenie środowiska i natychmiast podejmowali działanie, by je usunąć.
Starsi wiekiem aborygeni mieli bardzo wiele wiadomości o rosnących dziko roślinach, ziołach i kwiatach, których użyteczność w zapobieganiu chorobom i ich leczeniu była nie tylko potwierdzona pragmatycznie, ale dawała się naukowo zbadać i uzasadnić. Ludzie mieszkający w buszu byli prawdziwymi autorytetami w tej dziedzinie. Tubylcy biją rekordy długowieczności i rzadko zapadają na choroby degeneracyjne.
Prawdziwi Ludzie są zasadniczo wegetarianami. Przez całe stulecia żywili się tylko tym, co uzbierali w przyrodzie. Jedli więc dzikie owoce, tropikalne bulwy ignam, jagody, orzechy i nasiona. Od czasu do czasu urozmaicali swoje menu rybami lub jajami żółwi lub ptaków. Gdy trafiły im się odpowiednie ziarna, mełli je na mąkę, z której piekli podpłomyki. Tylko z konieczności, gdy biali wyparli ich z terenów nadmorskich i zmusili do życia w outbacku, zaczęli jeść mięso.
Aborygeni zawsze pamiętają o duchowym aspekcie tego, co robią. Nie dziwiło mnie więc, gdy ktoś z nich skomentował polewanie mięsa sosem jako akt symbolizujący system wartości odmieńców (białych ludzi). Zamiast żyć czystą prawdą, wolą ją ukryć za zasłoną wygodnictwa, materializmu i niewiary. Podczas rozmowy o zwyczaju robienia tortów urodzinowych, aborygeni zakwestionowali tym razem czynność lukrowania. Uznali ją za symbolizującą fakt, że odmieńcy większość życia spędzają na powierzchownych, nietrwałych i upiększających zabiegach, a niewiele uwagi poświęcają temu, by odkryć, kim naprawdę jest człowiek i czym jest życie wieczne.
Zwyczaj urządzania przyjęć urodzinowych wydał im się wręcz humorystyczny. Jeśli biali ludzie tak wielką wagę przywiązują do tego, że się starzeją i bardzo się tym przejmują, to o ile byliby szczęśliwsi, gdyby istnieli jako góra czy wiatr. Te wydają się być wieczne, trwając bardzo długo. Obserwując moich towarzyszy wędrówki stwierdziłam, że to plemię jest niezwykle zdrowe. Liście tutejszych krzewów zawierają olejki eteryczne o działaniu antybakteryjnym. Mają również właściwości ściągające, dzięki temu są bardzo pomocne w zwalczaniu infekcji jelit oraz jako środek przeciw pasożytom. Aborygeni te aromatyczne olejkodajne rośliny zazwyczaj wyciskają, moczą w wodzie, a potem wcierają go w piersi, plecy lub krzyż. Czasem go podgrzewają i robią inhalacje. Lek w ten sposób otrzymany wydawał się czyścić krew, stymulować pracę gruczołów limfatycznych i wspomagać system odpornościowy organizmu.
Kiedyś udało mi się rozpoznać i odszukać w naturze kwiaty, których płatki zjadali. Odkryłam, że był to aktywnie działający lek przeciw tyfusowy. Przypuszczalnie wiele z tych naturalnych środków, które zażywali, działało podobnie jak nasze szczepionki, pobudzając i wzmacniając system odpornościowy. Z kolei z kory małego drzewa przypominającego wierzbę, aborygeni produkowali lek o właściwościach aspiryny i stosowali go przy różnych wewnętrznych zaburzeniach oraz jako środek przeciwbólowy. Co się tyczy antykoncepcji, to przywódca plemienia wyjaśnił mi, że jego ludzie uważają za oczywiste, iż należy dawać życie dzieciom tylko wtedy, gdy będą chciane, kochane i zaplanowane. Świadoma prokreacja istniała u nich od zarania dziejów. Zgodnie z ich wierzeniami urodzenie dziecka oznacza, że jego rodzice dostarczyli ziemskiego ciała dla błąkającej się duszy, jakiejś bliskiej im, zmarłej osoby, która teraz będzie miała gdzie mieszkać. Inaczej niż u nas – dla nich nie jest ważne, czy dziecko ma jakieś fizyczne wady. Nie o ciało im bowiem chodzi, ale o ten niewidzialny klejnot, który jest w nim ukryty, o duszę. To on ma być bez skazy i na zasadzie wzajemności ma wspomagać ciało.
Członkowie tego plamienia są z natury wyjątkowo zdrowymi ludźmi, ale gdy ich zdrowie jest zagrożone, potrafią bardzo skutecznie interweniować. Umieli leczyć choroby i zapobiegać im, choć nigdy nie studiowali biochemii ani patologii.
Ludzie Prawdziwi mają niezwykle dobry wzrok. Rutyna, jaką zawierają niektóre rosnące tu rośliny, jest ogólnie przyjętym środkiem używanym w lekach do leczenia naczyń krwionośnych oka. Przez tysiące lat, gdy aborygeni sami zamieszkiwali Australię i mieli ten kontynent tylko dla siebie, nauczyli się rozróżniać, które substancje zawarte w roślinach mają korzystne działanie na organizm człowieka. Wśród dziko rosnących roślin, krzewów i drzew owocowych są takie, które zawierają substancje szkodliwe i trujące. Aborygeni umieją je odróżniać i doskonale wiedzą, których roślin należy unikać, bo są trujące, a które można spożywać po pewnych specjalnych zabiegach, jak odrzucenie cząstek szkodliwych albo płukanie czy pieczenie.
Bez względu na to czy zabijamy w obronie, z zemsty, dla wygody czy dla zdobycia pożywienia – zabijanie pozostaje zabijaniem. Dla nas – Ludzi Prawdziwych – przykazanie: „Nie zabijaj!” jest święte. Aborygeni twierdzą, że skoro nie od nas zależy początek życia, to nie powinniśmy powodować jego końca. A jeśli dusza jest nieśmiertelna, to i tak nie można jej zabić. Oni wierzą w wolną wolę. Dusza z własnego wyboru przychodzi, by zamieszkać w naszym ciele.
Aborygeni wierzą, że najważniejsze jest to, co człowiek czuje, jakie jest jego emocjonalne nastawienie do rzeczy, ludzi i zdarzeń. Ich zdaniem tylko to się liczy. Nasze stany emocjonalne rejestruje każda komórka ciała. Pozostawiają one trwały ślad w naszej osobowości, w naszym umyśle i duszy. Jeśli podlejesz ginącą roślinę, dasz wody chcącemu pić zwierzęciu lub dodasz komuś odwagi, to czyny te w takim samym stopniu zbliżają cię do istoty życia i do Boga co napojenie spragnionych i nakarmienie głodnych. Opuszczając ziemski padół, zabierzemy ze sobą „świadectwo ze sprawowania”, na którym będzie odnotowane, jak w każdym momencie życia rządziliśmy się naszymi uczuciami. To one właśnie, te niewidzialne uczucia, kryjące się w głębi naszej duszy, świadczyć będą o tym, kto z nas był dobry, a kto zły. Czyny zaś to jedynie tuba, przez którą uzewnętrzniamy nasze uczucia i intencje.
Plemię Ludzi Prawdziwych uważa, że nie jesteśmy przypadkowymi ofiarami choroby, ale że to, co spotyka nasze ciało, jest sygnałem przekazywanym naszej świadomości przez Opatrzność. Choroba, spowalniając aktywność naszego organizmu, pozwala nam się rozejrzeć dookoła i spokojnie przemyśleć, gdzie leży zło, które należy naprawić. Mamy więc szansę przyjrzeć się niezdrowym relacjom społecznym, jakie u nas panują, i zobaczyć wzajemne urazy, brak zaufania, niepewność i strach, słabnącą wiarę w Boga, zatwardziałość naszych serc i niezdolność do przebaczania.
Po naszym pikniku nie został żaden śmieć ani ślad biwakowania. Nie sposób by było stwierdzić, żeśmy tu kiedykolwiek obozowali i ucztowali. To samo można by powiedzieć o każdym miejscu naszego postoju. Aborygeni umieją po mistrzowsku włączyć się w przyrodę, korzystać z jej zasobów, a gdy odchodzą – pozostawić ją nietkniętą i nie uszkodzoną.
Aborygeni nie znali tkactwa, garncarstwa, obróbki metali. Nie budowali domów. Całą swą kulturę wyrażali nie w wynalazkach i udogodnieniach, lecz w bogatym życiu duchowym i w sztuce. Sztuka naskalna jest dla aborygenów tylko częścią ich ekspresji artystycznej. Ozdabiają oni także pnie drzew i narzędzia, wykonują instrumenty muzyczne i gigantyczne rytualne rysunki na powierzchni ziemi.
Aborygeni wierzą, że wystarczy chcieć się zmienić, by móc tego dokonać, i to bez żadnych ograniczeń. Każdy z nas może zmienić w sobie absolutnie wszystko, co tylko zechce. Możesz pozbyć się każdej wady i zyskać każdą zaletę. Uważają też, że tylko wtedy możesz mieć dodatni wpływ na drugiego człowieka, jeśli twoje życie może być mu przykładem, jeśli sam zachowujesz się bez zarzutu i czynisz dobro. Dzięki tej wierze członkowie szczepu nieustannie pracują nad sobą, by stać się lepsi. Każdy z nas jest niepowtarzalną indywidualnością, kimś jedynym w swoim rodzaju. Każdy ma też pewne charakterystyczne cechy, które, gdy występują ze szczególną siłą, mogą się z czasem okazać wybitnym talentem.
Jest tylko jedna ludzka rasa, choć ma różne odcienie. Prawda jest jedna: Jeśli kogoś zranisz, ranisz siebie. Jeśli komuś pomożesz, pomagasz sobie. Wszyscy jesteśmy z tej samej krwi i kości, tylko serca i intencje mamy różne.
Nie ma wielkiej szkody, gdy ktoś chce na krótko wystawić na próbę swoje negatywne emocje i przekonać się, jak to jest. Ale pozostawanie w takim stanie dłużej na pewno nie jest mądre. Korzystajmy z życia! Przekonajmy się, czy lepiej być szczęśliwym, czy nieszczęśliwym, radosnym czy smutnym, odczuwać zazdrość czy wdzięczność. Ale to doświadczenie musi nas czegoś nauczyć, musimy wyciągnąć z niego wnioski i dobrze zapamiętać, co sprawia ból, a co daje szczęście.
Aborygeni nie obchodzą żadnych stałych świąt. Także urodziny nie wydają im się okazją godną celebrowania. Każdy jednak aborygen mógł liczyć na to, że jego współplemieńcy kiedyś w ciągu roku urządzą mu indywidualne święto, by uczcić jego zdolności i postępy w pracy nad sobą. Ich zdaniem w człowieku powinno się szanować to, że staje się lepszy, rozwija się duchowo, a nie to, że się starzeje.
Aborygeni uważają białych ludzi za odmieńców o dziwnych cechach. Po pierwsze zauważyli, że odmieńcy nie wytrzymują długiego przebywania na otwartej przestrzeni. Spędzają życie w sztucznie ogrzewanych lub chłodzonych budynkach. Po drugie – układ trawienny odmieńców nie dorównuje temu, jaki posiadają Ludzie Prawdziwi. Odmieńcy muszą proszkować, emulgować, przetwarzać i konserwować pokarmy. Spożywają więcej produktów sztucznych niż naturalnych.
Ludzie Prawdziwi wierzą, że życie jest w ciągłym ruchu, postępuje naprzód i zmienia się. Mówią, że można żyć i nie być przebudzonym, i to jest tak, jakby się nie żyło. Bo gdy człowiek jest zły, cierpi na depresję, roztkliwia się nad sobą i ogarnia go strach, wtedy nie żyje naprawdę. To, że ktoś oddycha, nie dowodzi jeszcze, że żyje. To tylko wskazówka dla innych, kogo trzeba pochować, a kogo jeszcze nie. Nie wszyscy ludzie, którzy oddychają są przebudzeni i żyją.
Howard Lyman i Glen Merzer
Tłumaczył Roman Rupowski
http://www.solaris-rozwojosobisty.pl/aborygeni-ludzie-prawdziwi-howard-lyman-i-glen-merzer/