Mroczne tajemnice otaczają tę wyspę. Bez względu na bujną roślinność i doskonałe warunki przyrodnicze od dawna nikt nie chce się tam osiedlić i – trzeba powiedzieć – są ku temu podstawy.
Dostać się na przeklętą wyspę nie jest prosto. Za przewodników służą miejscowe plemiona, użyczając chętnym swoje tratwy. Problem w tym, że nie używają oni wioseł, tylko żerdzi. A że w niektórych miejscach głębina jest znaczna, tratwa raczej dryfuje, niż płynie staraniem przewoźnika. Na brzeg lepiej nie wysiadać, ponieważ czają się tam krokodyle i węże. Ale nie zawsze tak było.
Według opowieści ludu Turkana, w dawnych czasach, kiedy z Sudanu zapędzali się w te okolice łowcy niewolników, na wyspie schroniła się jedna rodzina. Nikt stamtąd jednak nie powrócił, a ochotnicy, którzy przeszukiwali wyspę, także zniknęli. Niektórzy tłumaczą to obecnością węży, które zamieszkują wyspę. Nie wykluczone, że ogromne kobry napadały na ludzi, ale wszystkich tajemnic w ten sposób nie da się wyjaśnić.
Inne zagadkowe zdarzenie miało miejsce w 1935 roku. Na jeziorze Rudolfa pracowała wówczas ekspedycja sir Viviana Fuchsa i na wyspę Envaitenet udało się dwóch Anglików. Byli to doświadczeni geolodzy, którzy doskonale znali Afrykę i lokalne warunki. Pomyślnie dotarli do wyspy i powiadomili o tym Fuchsa umówionym sygnałem świetlnym. Po dwóch dniach geolodzy powtórnie zasygnalizowali, że wszystko jest w porządku. Po tym nie było już jednak żadnego znaku życia. Po dwóch tygodniach ogłoszono alarm, jako że i zapasy żywności powinny się geologom skończyć. Kilku członków wyprawy zaniepokojonych długą nieobecnością towarzyszy popłynęło na wyspę, jednak nikogo nie znaleźli. Mało tego: nie znaleźli nawet śladu, że przebywali tutaj ludzie! Wezwano samolot, który przez dwie doby badał maleńką wyspę, a następnie kilkudziesięciu ludzi z miejscowych plemion przeszukało ją bardzo dokładnie. Turkana i Samburu, za ogromnym wynagrodzeniem, przejrzeli dosłownie każdy kamień, jednak również nie napotkali żadnego śladu. Po dwóch angielskich badaczach wszelki słuch zaginął.
Po latach historia tajemniczego zniknięcia ludzi zaczęła odchodzić w zapomnienie. Na wyspie osiedliło się kilka rodzin El Molo, ratując się przed napadami ze strony swoich sąsiadów Samburu. Zbudowali niewielką wioskę, wymieniali ryby na chleb i mleko, zapraszali do siebie współplemieńców… Goście odwiedzali ich czasem, ale ze względu na złą sławę wyspy nikt nie chciał bywać tam zbyt często. Dlatego też nie od razu zauważono, że El Molo z wyspy nie pokazują się na brzegu. Rodacy postanowili sprawdzić przyczynę ich nieobecności i tratwą popłynęli na wyspę. Ujrzeli pustą wioskę, a w niej ustawione w porządku rzeczy, wygaszone ognisko, resztki ryb. Wszystko było na miejscu z wyjątkiem trzydziestu osób, które tam żyły. Nie było żadnych śladów napadu, walki, czy morderstwa. Wydawało się, że ludzie opuścili wyspę zostawiwszy wszystko za sobą. Ale gdyby tak było, ich droga musiała przebiegać przez tereny zamieszkałe. Jak więc z małej wysepki zniknęło niepostrzeżenie tylu ludzi?
Pierwsze wzmianki o znikaniu ludzi na tajemniczej wyspie Envaitenet pochodzą z XVII wieku. Bez śladu zaginęły na wyspie również dwie ekspedycje naukowe z Holandii i Niemiec pod koniec XVIII w.
Miejscowe plemiona wierzą, że na wyspie przebywają duchy ich wodzów, dzielnych myśliwych i czarowników, którzy po śmierci przemienili się w węże. Stąd wszystkie kobry na wyspie, to krewni Samburu, a zdarzające się tam tragedie – zemsta rozgniewanych czarowników.
Sceptycy próbują wyjaśnić znikanie ludzi bardziej racjonalnie: jezioro Rudolfa jest pochodzenia wulkanicznego i od czasu do czasu wydobywają się z niego trujące gazy, które mogą wpływać na psychikę człowieka. W rezultacie, ludzie rzucają się w toń jeziora i giną.
Wszystko to są jednak tylko przypuszczenia i żadna teoria do dzisiaj nie znalazła potwierdzenia.
Jest jeszcze jeden trop, o którym dzisiejsi El Molo i Samburu nie wspominają. Członkowie ekspedycji Viviana Fuchsa, którzy szukali na wyspie zaginionych kolegów, odkryli w niewielkiej odległości od wioski krąg wypalonej trawy, jak gdyby ktoś postawił na ziemi gorącą patelnię ogromnych rozmiarów. Ostre krawędzie kręgu pozwoliły dokładnie zmierzyć jego średnicę – 25 metrów. I żadnych śladów więcej. Ludzie rozpłynęli się we mgle. Chyba że zostali porwani…
https://www.olabloga.eu/wyspa-bez-powrotu