Zwyczajni chłopcy
Złotoryja jest spokojnym, około 15 -tysięcznym miasteczkiem koło Legnicy. W styczniu 2007 roku miała tu miejsce niezrozumiała zbrodnia, o której ludzie pamiętają do dziś. Maciej Witkowski miał 17 lat, uczęszczał do Zespołu Szkół Zawodowych im. mjr. Henryka Sucharskiego w Złotoryi. Chłopak wybrał klasę o profilu wojskowym, ponieważ chciał zostać żołnierzem lub policjantem. Uczniowie tej klasy chodzili w mundurach khaki. Maciej lubił czytać, grać na komputerze, słuchać heavy metalowej muzyki oraz oglądać ambitne filmy. Fotografował przyrodę, planował zorganizować wystawę.
W klasie wojskowej kolegował się z Markiem Andrzejewskim i Mateuszem Skrzypińskim oraz Michałem Piwońskim z równoległej klasy. Wszyscy fascynowali się wojskiem i sportami walki. Każdy z chłopców pochodził z dobrej rodziny. Pewnego dnia Michał opowiedział kolegom o super tajnym, międzynarodowym zakonie morderców. Twierdził, że jest członkiem tego stowarzyszenia o nazwie Dragon, które działa na terenie Polski i Niemiec. Przekonywał, że osiągnął najwyższy stopień organizacji czyli - wojownika cienia. Mało tego, mówił że w zakonie to on odpowiada za dyscyplinę, w związku z tym zabił już kilka nieposłusznych osób. Zaproponował zszokowanym i zafascynowanym kolegom przyjęcie do organizacji, broń oraz pieniądze. Pod pewnymi warunkami. Tym sposobem stał się ich przywódcą i łącznikiem z zakonem.
Michał organizował spotkania swojej grupy, ćwiczyli w sali gimnastycznej w szkole i w okolicach Wilczej Góry. Uczył kolegów bicia, krępowania oraz walki wręcz. Na treningach pojawiała się ich koleżanka Agata, lecz gdy samowolnie upozorowała atak na Marka i Macieja, Michał postanowił ją ukarać. Oznajmił podwładnym chłopcom, że to jest wyrok do wykonania oraz próba ich lojalności. W ramach tego zadania Maciej miał zepchnąć dziewczynę ze skały. Nastolatek nie chciał jej skrzywdzić. Odmówił i odszedł z organizacji. Sfrustrowany opowiedział kilku osobom o Dragonach i tym co robią na tajnych spotkaniach. Twierdził, że szkolą się na płatnych zabójców. W dodatku miał się umówić i spotkać z dziewczyną Michała.
Śmierć za karę
Samozwańczy przywódca szybko dowiedział się o zachowaniu Macieja. Wpadł we wściekłość, uznał zachowanie kolegi za zdradę zakonu Dragonów. Karą miała być śmierć, inaczej straciłby cały autorytet. Wmawiał Mateuszowi i Markowi, że takie były reguły organizacji. Przekonywał ich, że każdy jest sadystą i należy w sobie tę cechę pielęgnować. Nakłonił ich do zabójstwa kolegi wmawiając, że na tę egzekucje przybędą wysocy członkowie zakonu z Niemczech. Tymczasem Maciej niczego nie podejrzewał. Sądził, że sprawa jego odmowy zepchnięcia Agaty ze skały już przycichła. Nie podejrzewał, że teraz on jest na celowniku „zakonu”.
Dzień przed egzekucją, 24 stycznia 2007 roku, spiskowcy spotkali się w wyznaczonym miejscu by przygotować teren zabójstwa. Wykopali dół o rozmiarach grobu. Każdy z nich wiedział, co się stanie, bo przy kopaniu dołu ich przywódca Michał cały czas powtarzał - „Za zdradę zakonu lub niewykonanie rozkazu grozi śmierć”. Tak potem zeznał policji jeden z nich.
W dzień morderstwa łatwo przekonali Macieja do przybycia na zalesione zbocze Wilczej Góry. Pretekstem miał być wspólny trening, podczas którego chłopak miał dostać obiecywaną wcześniej broń. Niczego nie podejrzewał, był nawet radosny, pojawił się razem z Michałem. Oddał mu nawet połowę swojej kanapki - ostatni posiłek. Plan zabójstwa był prosty. Ponieważ często ćwiczyli pozorowane ataki i wcielali się w role, tym razem ofiarę miał odgrywać Maciej. Nieświadomy chłopak sam sobie nałożył kominiarkę tył na przód, by mieć zasłonięte oczy. Poprosił jeszcze kolegów o podłożenie pod kolana pokrowca od saperki. Bał się, że mama go zruga jeśli ubrudzi spodnie. Rozkaz do wbicia noża w Macieja wydał Michał. Krzyczał do Marka, że ma zacząć ciąć ciało kolegi. Wtedy do ofiary dotarło, że wpadł w zasadzkę i zostanie zabity. Prosił by go nie zabijali. Na próżno. Zaczęli go dźgać i kopać po całym ciele. W końcu podcięli mu gardło. Michał wykrzyczał: „Zamknij się, sku...nu! Nikt nie będzie mówił złych rzeczy na mój zakon i nikt nie będzie woził się z moją dziewczyną po Złotoryi.”
Maciej nie umarł szybko, żył jeszcze gdy jego koledzy zasypywali go ziemią. Po pogrzebaniu Macieja ustalili wspólną wersję wydarzeń.
Przez cały czas popełniania zbrodni Marek i Mateusz byli przekonani, że wykonują rozkazy dowództwa zakonu Dragonów. Michał im wmówił, że obserwują ich wysłannicy, którzy przyjechali z Niemiec i nocują w hotelu Qubus. Wszystko widzą ukryci w lesie. Na znak, że dopełnili rytuału zakonu, gdy już pogrzebali Macieja, podnieśli do góry ręce. To był sygnał, że zemsta Dragonów dokonała się.
Po morderstwie chłopcy razem wrócili do miasta. Telefon Macieja pozbawili karty SIM i utopili w Kaczawie. Klucze do domu wyrzucili do kosza na śmieci pod komendą policji, to miał być żart - pod latarnią najciemniej. Nóż, narzędzie zbrodni został wrzucony z mostu do rzeki w Chojnowie.
Po wszystkim rozeszli się jak gdyby nigdy, nic. Michał poszedł na randkę z dziewczyną. Marek i Mateusz udali się na strzelnicę, trochę sobie postrzelać.
Smutna prawda
Maciej zaginął, nikt nie wiedział co się z nim stało. 25 kwietnia 2007 roku spacerujący lasem mężczyzna przypadkiem trafił na rozkopany przez dzikie zwierzęta prymitywny grób. Dostrzegł rozkładające się ciało. Powiadomił policję, a ta odnalazła zwłoki człowieka ze skrępowanymi kończynami, któremu ktoś poderżnął gardło. Sekcja zwłok powiedziała wszystko o ostatnich chwilach życia ofiary zbrodni. Szybko ustalono, że ciało należy do poszukiwanego Macieja Witkowskiego. Policja rozpoczęła śledztwo, szybko wytypowano podejrzanych. Aresztowano całą trójkę spiskowców. To zszokowało matkę Macieja. Gdy zrozpaczona kobieta poszukiwała syna, rozmawiała z każdym z nich. Wszyscy kłamali w żywe oczy. Byli tak perfidni, że pomagali szukać zabitego. Ludzie byli wstrząśnięci zachowaniem nastolatków, którzy przez trzy miesiące od zamordowania kolegi. zachowywali się jakby nic się nie stało.
Przyciśnięci przez policjantów wszyscy trzej przyznali się do zbrodni, oskarżali się wzajemnie i często zmieniali zeznania. Prokurator postawił im zarzut zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Matka ofiary żądała dożywocia, niestety żaden z oprawców nie był pełnoletni. Usłyszeli maksymalny wyrok 25 lat więzienia. Michał Piwoński został uznany za prowodyra i wykonawcę zabójstwa, dostał obostrzony wyrok. Może ubiegać o wyjście na wolność dopiero po odsiedzeniu 22 lat kary więzienia. Podczas odczytywania wyroku, przywódca zakonu Dragonów w Złotoryi, Michał Piwoński zaczął płakać na wieść ile lat spędzi w więzieniu.
Gdy opowiadał o swojej zbrodni był bardzo zdziwiony, że sprawa się wydała. Wcześniej był przekonany, że po zakopaniu skatowanego kolegi, wszystko ujdzie mu płazem.
Biegły sądowy, który stworzył portret psychologiczny Michała Piwońskiego, uznał w swojej opinii, że ten młody mężczyzna ma osobowość dominującą, skłonną do okrucieństwa oraz znęcania. Upokarzanie innych sprawia mu przyjemność. zabójca tak tłumaczył, dlaczego wymyślił sobie zakon Dragona - „Chłopaki wyśmiewali mnie, więc wymyśliłem, że należę do zakonu - organizacji, która zabija ludzi. Uwierzyli w to.„
Morderca karę odbywa w zakładzie we Wrocławiu. Tu już został ostał oskarżony o fizyczne i psychiczne znęcanie się innym osadzonym we wspólnej celi. Prokurator w akcie oskarżenia napisał: "współwięźnia wielokrotnie bił rękami i nogami po głowie i karku, wyzywał, wkładał jego głowę do sedesu, zmuszał do jedzenia śmieci i usiłował zmusić do stosunku oralnego".
Podczas wywiadu dla TVN, skazany nie wyraził skruchy za zabicie Macieja. Mówił: „Ja nie uważam w ogóle, żebym miał cokolwiek w sobie zmieniać. Nie uważam, żebym zrobił cokolwiek złego w życiu. Ja chcę po prostu o tym zapomnieć, wymazać z pamięci.”
Źródła:
https://gazetawroclawska.pl
https://i.pl
https://www.fakt.pl
https://uwaga.tvn.pl