Przez kilkanaście lat zajmowałam się chorym mężem. Mąż na groszowej rencie, na moich barkach spoczęło utrzymanie domu, koszty leczenia i jeszcze przez pewien czas kredyt hipoteczny. Ten ostatni udało nam się jakoś spłacić (za moje ciężko zarobione pieniądze) i to był naprawdę piękny dzień. Choć jeden problem z głowy. Dostałam awans. Ale zaczęłam mieć kłopoty z pracą. Zawsze zajmowałam kierownicze stanowiska, ale przyszedł moment, kiedy trudno było mi pogodzić obowiązki zawodowe i rodzinne. Mąż chorował, wymagał ciągle więcej opieki. Ale najważniejsze, że żył i nic nie zapowiadało jego śmierci.
Z mężem nie mieliśmy wspólnych dzieci, miał dwie córki z pierwszego małżeństwa, mieszkały daleko, nie pomagały, ale nikt tego nie oczekiwał. Zawsze były mi wdzięczne za opiekę, jaką otaczałam męża, ich ojca.
Niestety, mąż nieoczekiwanie przegrał z chorobą. Byłam zrozpaczona. Czego oczekuje współmałżonek, który został? Pomocy, pocieszenia. Co się czuje, kiedy umiera bliski i komuś się wydaje że ze strony rodziny zmarłego czeka go wsparcie i współczucie, a zderza się z pozwem do sądu o dział spadku? I w tym momencie ten zmarły jest odsuwany gdzieś na dalszy plan, a liczy się tylko majątek? A u mnie to zwykłe 3-pokojowe mieszkanie w bloku na parterze, całe 62 m2. Kupione w 2000r. w kredycie frankowym. Spłacone 3 lata temu, bo nie lubię kredytów. I na drugim biegunie dwie córki, całe życie szczęśliwe, że ojciec ma taką fajną żonę. Każda z własnym domem. Kiedy jeszcze były młodsze, przyjeżdżały tutaj na wakacje, przed pójściem do szkoły dostawały pełną wyprawkę, żeby w niczym nie czuły się gorsze od rówieśników. Traktowałam je jak własne córki. I naprawdę żyliśmy w takiej świadomości do dnia śmierci mojego męża. Że to nasze dzieci, choć przecież miały matkę, której nie chciałam zastąpić. A one wydawały się być z nami szczęśliwe, wdzięczne za wszystko.
Ja naprawdę nie wiedziałam, że tak można się zmienić. Latami z nimi rozmawiałam i wszystko było dobrze. Ich rodzice rozwiedli się kiedy dziewczynki miały 7 i 6 lat. Była żona mojego męża jeszcze dwa razy układała sobie życie, ma jeszcze syna z kolejnego związku. Dziewczynki były na bocznym torze, chcieliśmy im to wynagrodzić. Dla nas były najważniejsze.
I przez te wszystkie lata stosunki między nami nie były poprawne, ale wręcz wzorcowe. I co się stało? Z chwilą śmierci ojca, nagle jakbym przestała istnieć. Nikt nie zainteresował się tym, jak się czuję, córki męża przestały odbierać telefony, a kilka miesięcy potem dostałam pozew do sądu o stwierdzenie nabycia spadku i dział spadku. Nigdy w życiu nie myślałam, żeby się przed tym zabezpieczyć, były mi tak bliskie, że naturalne było to że wszystko po nas i tak będzie ich. Nie mieliśmy przecież wspólnych dzieci, były tylko tamte. Nie mogły poczekać, aż ja umrę? Naprawdę potrzebny im ten kawałek podłogi w moim małym mieszkaniu? Naprawdę tak trzeba było mi się „odwdzięczyć” po latach starań o ich względy, po tym, jak zajmowałam się ich ojcem, nie prosząc o pomoc?
Doskonale wiedzą, jak wyglądały nasze sprawy majątkowe, że w sumie zarabiałam wyłącznie ja. Po śmierci męża musiałam rozstać się z pracą, tym razem moje zdrowie powiedziało "dość". Obecnie jestem na rencie rodzinnej, nie mam już siły pracować, a perspektywa konieczności spłaty spadkobierców mnie przygnębia. Tyle życia poświęciłam na opiekę, nie miałam niczego dla siebie, ani czasu, ani ochoty na cokolwiek, po to, by dziś czuć żal tylko do siebie za swoją, nie wiem, głupotę?!
Chcę napisać tylko, żeby każda kobieta w sytuacji podobnej do mojej, zabezpieczyła swoje sprawy. I niech nie boi się, że coś zapeszy, bo przede wszystkim ma zadbać o swoje życie. Fantastyczna siostra mojego męża, notabene sędzia, poradziła mi, żeby sprzedać to mieszkanie i kupić sobie kawalerkę. Jakby w swojej prawniczej wiedzy nie zdawała sobie sprawy, że muszę zrobić to w porozumieniu z córkami męża. Że jestem zmuszona układać się z kimś, kto udawał przyjaciela, a jest pazernym wrogiem.
Stąd mój apel. Kobiety zadbajcie o siebie, śmierć bliskiej osoby może wydarzyć się każdego dnia. A wy zostaniecie z jakimiś obcymi dziećmi, które nawet nie chcą swoich zdjęć z dzieciństwa, chcą tylko portrety na banknotach.
Ewa