Długie lata okres Bożego Narodzenia był dla mnie czasem ciężkiej pracy, przygotowań, zakupów, stania w kuchni. Kiedy wyszłam za mąż, moja matka uznała, że czas na mnie przejąć pałeczkę. Że teraz ja będę organizować Wigilie, ona najwyżej mi pomoże. I póki żyła, pomagała. Nie obywało się jednak bez często krytycznych uwag, zafrasowania, czy wszystkiego wystarczy, czy śledzie moczyłam wystarczająco długo. Oceniała mnie teściowa. Zawsze rozparta, przychodząca z co najwyżej kupionym za grosze gotowym ciastem, którego i tak nikt nie jadł. Krytycznie patrzyła, jak nakryłam do stołu, skrupulatnie liczyła, czy jest 12 potraw. No i mąż. Nie udzielający się nigdy przed świętami, ale za to zawsze wiedzący najlepiej, ile co trzeba gotować, jakie dodać przyprawy. I krytykujący, kiedy cokolwiek się nie udało.
Mam dwóch dorosłych synów. Ożenili się, na Wigilię teraz przychodzą z żonami i moimi wnukami. Mąż kilka lat temu znudził się rodzinnym życiem, odszedł do młodszej. Ja zostałam sama. Ale ze świętami na mojej głowie.
Synowe wzajemnie się nie znoszą, tak więc żadna nie zaprosi tej drugiej. Jeśli chciałam mieć przy stole całą rodzinę, musieliśmy spotykać się u mnie. I te łączone Wigilie. Trochę u mnie, trochę u drugich rodziców. Jedni wchodzą, drudzy wychodzą, ja ciągle w kuchni, nastawiająca po raz kolejny barszczyk, podgrzewająca we wrzątku uszka.
Nie ukrywam, że święta to też spory wydatek. Żaden z moich synów nigdy nie zapytał, czy być może nie trzeba by było dołożyć się do zakupów. Ja nigdy nie poprosiłam.
Kiedy więc zbliżał się okres świąt, z przerażeniem myślałam o czekających mnie wydatkach i pracy. No ale przecież jest to taki piękny rodzinny czas i nasza, polska tradycja.
W tym roku moja koleżanka zapytała mnie, czy nie poleciałabym z nią na święta na Teneryfę. W pierwszej chwili się obruszyłam,Jak to? Święta bez dzieci, bez wnuków? Ona jest samotna to jest jej łatwo. Ale ja? Przecież bym tęskniła.
Potem jednak wyobraziłam sobie czysty dom, który zastanę po powrocie. Żadnego lepienia uszek, kuchni czerwonej od buraków. Zero patroszenia karpia, gotowania galarety, żadnych śledzi, które się moczą. Powiedziałam, że jednak pojadę.
Od kilku dni jesteśmy na wyspie, wracamy dopiero po Nowym Roku. Siedzę z moim tabletem na tarasie, w oddali widzę migający ocean. I tak m nie natchnęło, żeby o tym napisać. W hotelowym hallu stoi migająca choinka, żadnej Wigilii nie będzie, bo w Hiszpanii to Boże Narodzenie jest świętem. Chodzimy na spacery, trochę się opalamy, wzięłam dużo książek. Wieczorami schodzimy na drinka, czas biegnie leniwie, nie mam żadnych obowiązków.
Za rodzinnymi świętami nie tęsknię. I tak stale widuję dzieci i wnuki, podrzucane mi przy każdej okazji. Te kilka dni beze mnie jakoś wytrzymają. Jak się okazało, synowie też przyjęli mój wyjazd z ulgą. Jeden wyjechał w góry, drugi ma spędzić święta w domu, o czym zawsze marzył.
Może więc ta tradycja nie dla wszystkich jest więc taka cudowna? Może często to przymus, a każdy wolałby inaczej ten czas spędzać?
Przecież się kochamy, mamy ze sobą kontakt. Nie musimy na siłę być w te dni razem. Może tylko czasami brakuje odwagi, żeby sobie o tym powiedzieć?
Marta