Lassi to indyjski przysmak na bazie jogurtu, powinno być słone z dodatkiem chili. Ale coraz bardziej popularne są słodkie lassi, do jogurtu dodawane są owoce, świeże, suszone, czekolada, cukier. Nasza przewodniczka, Jyoti, tłumaczy, że jesteśmy wręcz w kultowym miejscu, bo do tego lokalu na lassi przychodzą w Waranasi wszyscy.. Deser je się tu drewnianymi łyżeczkami z glinianych miseczek. Wszystko jest jednorazowe, miseczki lądują potem na śmietnik. W małych glinianych kubeczkach podawana jest też słynna herbata – masala chai. Gotowana na mleku z dodatkiem rożnych przypraw. Ale przecież nie dlatego przyjechałam do Waranasi, to miasto od dawna ciągnęło mnie jak magnes. To Mekka wyznawców hinduizmu. Marzą, by tu umrzeć i spłynąć z wodami Gangesu. Bo to ma gwarantować mokszę – wyjście z zaklętego kręgu narodzin i śmierci, czyli samsary. Dusza może być w końcu wolna.
Słynne schody
Pierwszego dnia zwiedzamy Waranasi patrząc na nie od strony Gangesu. Widzimy ghaty, czyli słynne schody, prowadzące do rzeki. Zbierają się na nich wierni, turyści. Wieczorny rejs łodzią pozwala zobaczyć ceremonie, które odbywają się na brzegu. Na Harishchandra Ghat płoną nocne stosy. To mniej znane, ale najstarsze miejsce spalania ciał. Przypływamy bliżej łodzią. Trwają ceremonie pogrzebowe. Jyoti tłumaczy nam jednak, że nie cały popiół trafia do rzeki. Tylko garść.
- Od mężczyzn z okolicy klatki piersiowej, bo tam jest ich siła, od kobiet z okolic miednicy, bo ich mocą jest rodzenie dzieci – wyjaśnia. - Reszta popiołu trafia w inne miejsca.
Ale do Gangesu wrzucane są też nie do końca spalone kości. Ciała nowo narodzonych dzieci i kobiet w ciąży. One nie są palone. Zawijane w całun, obciążane kamieniami, wędrują na dno rzeki.
To jednak nie przeszkadza wiernym, by w rzece dokonywać rytualnych kąpieli, prać czy myć się. Śmierć jest przecież nieodłączną częścią życia. Tylko dla nas, Europejczyków, stała się tematem tabu. Schowaliśmy ją za szpitalne parawany. Mówienie o niej nie bardzo pasuje do konsumpcyjnego stylu życia. Tu jednak śmierć ma zupełnie inny wymiar.
W Waranasi stosy pogrzebowe płoną od wieków. Według legendy miasto zostało założone przez Śiwę i liczy sobie przynajmniej 3 tysiące lat. W V wieku p.n.e. osada nosiła nazwę Kaśi, co oznacza „jasny”. Później zmieniło nazwę na Benares. Dzisiejsza nazwa określa położenie miasta pomiędzy rzekami Waruna i Assi.
Jyoti mówi, że dziś w Waranasi mieszka około 2 milionów ludzi. Ale co roku miasto odwiedzane jest przez rzesze pielgrzymów. Marzeniem każdego hindusa jest umrzeć właśnie w Waranasi i spłonąć nad brzegiem Gangesu.
Samo miasto jest tłoczne, miejscami brudne, pełne świętych krów wylegujących się na schodach, chodzących po uliczkach. Mnie to jednak nie przeszkadza. Jest w nim jakaś magia. Jestem tu i wiem, że jestem we właściwym miejscu.
OM i swastyka
Choć dobrze wiem, jaka jest tu jej symbolika, nieodmiennie widok swastyki w Azji powoduje u mnie mieszane uczucia. A przecież swastyka jest symbolem religijnym, obecnym w różnych kulturach i religiach na całym świecie. Wychowałam się jednak w kraju, w którym widok swastyki przyprawia nieco o dreszcze, bo przypomina o Hitlerze i nazizmie. W Azji natomiast jest powszechnie stosowanym symbolem szczęścia i pomyślności, pod warunkiem, że ramiona krzyża są skierowane w górę, zgodnie z ruchem Słońca. Te skierowane w dół oznaczają symbol mrocznej bogini Kali, bogini czasu i śmierci.
W Waranasi nie ma jednak mowy, by uniknąć widoku swastyk. Podobnie jak symbolu OM – najświętszej sylaby hinduizmu. OM jest Pierwotnym Dźwiękiem Wszechświata, w hinduizmie oznacza jedność z najwyższym, połączenie fizyczności z duchowością. To pierwszy dźwięk Wszechmogącego, dźwięk, z którego wyłania się wszystko inne. Można powiedzieć, że OM jest tym, co naukowcy nazwali teorią Wielkiego Wybuchu. Dźwięk jest pierwszą manifestacją wszystkiego, a OM jest pierwszym dźwiękiem, z którego rozwinęło się całe życie. Istnienie pochodzi z wibracji, która w większym lub mniejszym zagęszczeniu tworzy rzeczy. Najważniejsza sylaba jest dźwiękiem, a dźwięk ten porządkuje energię, jest źródłem, wsparciem i siłą. Jest to oddech życia w każdej istocie.
Wieczny ogień Śiwy
Następnego dnia zaczynamy znowu zwiedzanie miasta od strony Gangesu. Oglądamy ghaty, świątynie od strony rzeki. Widoki zapierają dech. Jest wręcz magicznie.
Ale czas zejść z łodzi, wmieszać się w tłum i poczuć bijące serce miasta. Jednym z naszych celów jest Manikarnika Ghata, miejsce gdzie najliczniej płoną pogrzebowe stosy. Obsługują je Domowie, kasta nietykalnych, wyklęta przez samego Śiwę. Jyoti opowiada nam legendę. Żona Śiwy, Parwati, zgubiła w Gangesie drogi kolczyk. Śiwa nakazał swoim ludziom, by go szukali. Jeden z nich znalazł klejnot, ale się nie przyznał. Nie wiedział jednak, że Śiwa dobrze wie o tym. Pytany przez boga, zaprzeczył. Następnego dnia Śiwa znowu wysłał ludzi na poszukiwania. Znalazca kolczyka znowu się nie przyznał. Trwało to kilka dni, aż w końcu Śiwa mu powiedział, że za popełnienie kradzieży i oszustwa cała jego rodzina będzie na wieki wyklęta. Zakazał rodzinie kontaktów z kimkolwiek i odsunął od społeczeństwa. Parwati jednak wybłagała Śiwę, by zmienił zdanie, bo tak skazałby rodzinę na śmierć. Od tej pory Domowie mieli pilnować świętego ognia Śiwy, zajmować się paleniem zwłok. Ogień pali się nieustająco i podobno od wieków nigdy nie zgasł.
Jyoti tłumaczy mi, że nietykalni gotują na nim jedzenie. To już wystarczający powód, by byli przez innych wykluczeni ze społeczności. Podobno jednak sami też nie szukają asymilacji. Już małe dzieci pomagają rodzicom w paleniu zwłok, wiedza przekazywana jest z pokolenia na pokolenie.
Obserwuję obrządek z góry. Starszy mężczyzna przychodzi po ogień, żeby rozpalić stos swojej żony. Kobiety nie biorą udziału w uroczystości. Podobno ich płacz i zawodzenie przeszkadza duszom w spokojnym odejściu.
Schodzimy na dół. Tu nie wolno robić zdjęć, ale za odpowiednią donację pozwolą wyjąć aparat. Szanując jednak zwyczaje hindusów, nie pokażę tego, co nie jest do publicznego pokazywania.
Wielu znajomych pytało na Facebooku, czy palone ciała wydają nieprzyjemny zapach. Nie czuje się żadnego odoru, ciała przygotowywane są w odpowiedni sposób, do palenia używa się aromatycznych olei.
Na dole płoną stosy, kilka metrów wyżej toczy się normalne życie. Waranasi uświadamia, czym tak naprawdę jesteśmy. Zostaje po nas kupka prochu. Tu śmierć jest oswojona, bo jest na wyciągnięcie ręki.