Przeczytałem artykuł o kobiecie, która opowiada o swojej gehennie z matką https://www.onet.pl/styl-zycia/kobietaxl/corka-sie-wsciekla-ze-oddalam-matke-do-domu-opieki-ale-ja-i-tak-stracilam-trzy-lata/b8qpfb1,30bc1058.
Pisze, że straciła trzy lata życia. Nie jestem w stanie zrozumieć tego, jak pobyt z najbliższą osobą można tak określić.
Miałem 45 lat, kiedy zmarła mama. Długo chorowała i cały ciężar opieki nad nią spadł na mojego tatę. W miarę swoich możliwości, pomagałem im, jak mogłem. Charakter mojej pracy nie pozwalał na więcej. Pracowałem od rana do wieczora, często wyjeżdżałem w delegacje. Staruszek miał jeden cel. Ulżyć jak najwięcej w chorobie swojej żonie, z którą wspólnie szedł przez życie blisko 50 lat. Tata pomimo swoich dolegliwości zdrowotnych, gotował, robił mamie codzienną higienę, masował. Ja przywoziłem im zakupy, a moja żona przyjeżdżała, kiedy trzeba było mamę wykąpać, zmieniała pościel, zabierała rzeczy do prania. Raz w tygodniu przywoziła placek drożdżowy, który specjalnie piekła dla moich rodziców. Czasem podrzucałem im gotowy obiad, ale wtedy tata się denerwował i z pretensją mówił: A co? Myślicie, że ja mam dwie lewe ręce?
Trwało to prawie trzy lata. Tata nigdy nie narzekał. Świadomość tego, że jest potrzebny, dodawała mu energii.
Po pogrzebie mamy, kiedy przywiozłem tatę do ich domu, usiadł przy stole w pokoju, oparł głowę na rękach i patrzył na łóżko, w którym jeszcze kilka dni temu leżała jego żona.
- Pusto bez mamy - powiedział drżącym głosem. Spojrzał na mnie i dodał - Wiesz co synku? Powinienem razem z mamą odejść.
Zawsze mówił do mnie synku. Z początku mnie to irytowało, ale później dotarło do mnie, że pewnie chce zaznaczyć naszą bliskość. Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Przecież tak samo jak jemu zabrakło żony, tak mnie brakuje mamy. Wtedy nagle poczułem swoją więź z tatą. Przecież to on mnie wszystkiego nauczył. Jak przekopywać ogródek, w jaki sposób sadzić drzewka, a później je przycinać i pielęgnować. W jaki sposób rąbać siekierą gałęzie, żeby nie zrobić sobie krzywdy, albo jak trzymać młotek, żeby się nie uderzyć w palec, przy wbijaniu gwoździ
- Tato ... a pamiętasz jak razem zbijaliśmy ławkę? Ile mogłem mieć wtedy lat? - spytałem.
Uśmiechnął się i ożywił - Pamiętam, chyba trzy. Nawet ci nieźle szło.
- Tato ... a może pojedziesz ze mną do nas? Będziesz miał swój pokój. Kiedy zechcesz wyjść na balkon to wyjdziesz, a kiedy na dwór, to zejdziesz po trzech schodkach i już będziesz na ogrodzie. Tutaj będziesz sam jak palec
- Nie synku. Z tym miejscem związane są wszystkie moje wspomnienia. Tutaj przyszedłeś na świat, tutaj dorastałeś i z dziecka wyrosłeś na mężczyznę. Każdy element ogrodu, przypomina nasze szczęśliwe lata. A zresztą muszę trawnik skosić i przyciąć róże. Tylko musisz mi pomóc daszek nad gankiem poprawić. Trzeba belkę wymienić. Boję się samemu wchodzić na drabinę.
Tata został, dałem mu czas do namysłu. Czułem, że długo nie da rady być sam. Zaczynało mu brakować siły napędowej, jaką mu dawały codzienne obowiązki. Częściej kładł się na odpoczynek, dłużej spał. Daszek naprawiłem, razem z tatą, trzeba było wymienić nie tylko belkę, ale i dwie płyty, bo stare przeciekały. Tata stał na ganku i podawał mi narzędzia.
Na wiosnę tata w końcu uległ moim namowom. Przekonały go względy ekonomiczne. Z jednej emerytury trudno było wyżyć, wykupić lekarstwa i opłacić rachunki. Razem spakowaliśmy torbę. Wziął najpotrzebniejsze rzeczy i kilka zdjęć.
Nasze dzieci bardzo się ucieszyły, kiedy dowiedziały się, że dziadek zamieszka z nimi. Nawet kot Biszkopt zaciągnął swoje posłanie do taty pokoju. Na komodzie wylądowały ślubne zdjęcia rodziców i nasze.
Tata odżył, pod swoją pieczę przejął trawniki i kwietniki. Na kolejne urodziny Kasia upiekła mu olbrzymi tort. Dostał wtedy od nas w prezencie duży słomkowy kapelusz. Zakładał go zawsze, kiedy wychodził do ogrodu. Kiedy chciał odpocząć, siadał na ławeczce pod czereśnią. Wsłuchiwał się w brzęczenie pszczół. Dziś już prawie nie wychodzi. Coraz więcej czasu spędza w łóżku, wymaga coraz większej opieki i troski. Bywa, że się gubi, mówi coś od rzeczy, zapomina. Nie jest już człowiekiem, jakim był. Ale czy to jest wystarczający powód, żeby się go z domu pozbyć? Mam świadomość, że będzie coraz gorzej, że pewnie nadejdzie czas pampersów, może demencji czy agresji. Ale to przecież mój ojciec i jestem mu winien opiekę, miłość i troskę. Jestem wdzięczny swojemu tacie, za wszystko co dla mnie zrobił i za to, że dał mi szansę uczynić jego jesień życia szczęśliwą. Oczywiście zmienił nasze życie. Nie możemy nigdzie wyjechać, ktoś musi być non stop w domu. Ale to jest nadal nasze życie, może mniej komfortowe, stawiające więcej wyzwań. Nikt nie obiecywał, że zawsze będzie cudownie. Dlatego ja ojca nigdzie nie oddam. I jaki bym dał wtedy przykład swoim dzieciom?
Jerzy