Partner: Logo KobietaXL.pl

Nie miałam szczęśliwego dzieciństwa. Mój ojciec był alkoholikiem i od kiedy pamiętam, prawie nigdy nie widziałam go trzeźwego. Mama była jego ofiarą, ale w swojej desperacji, często za agresję ojca, wyżywała się na mnie. Nie słyszałam od ojca dobrego słowa, a od mamy bardzo rzadko. Mama próbowała jakoś związać koniec z końcem, ale nie było to łatwe, ponieważ ojciec, prawie wszystko co zarobił, to przepijał. I gdyby nie babcia, jego matka, obie przymierałybyśmy z głodu.

Wszystkim dookoła tłumaczył, że dlatego pije, ponieważ jego żona urodziła córkę, a nie syna. W jego rodzinie rodzili się tylko chłopcy, więc jego „baba musiała się puścić” i dlatego ja przyszłam na świat. Szczęściem w nieszczęściu było to, że nigdy na mnie ręki nie podniósł, za to mama czasami chodziła z fioletowym okiem

Kiedy stałam się podlotkiem, kazał mi się ubierać, jak chłopak. Dla świętego spokoju włosy upinałam pod czapkę z daszkiem, chodziłam w spodniach i swetrze. Wtedy mówił do mnie Boguś. Kiedy widział mnie w sukience, nazywał mnie „lafiryndą”. Ja myślę, że od tego alkoholu już wtedy mieszało mu się w głowie.

Z czasem mama zaczęła się leczyć na nerwicę. Zrobiła się zgorzkniała i mało kontaktowa. Nieraz usłyszałam od niej, że żałuje tego, że mnie urodziła. Miałaby wtedy tylko męża pijaka, a on nie miałby powodu do jej bicia.

Mieszkaliśmy w piętrowym domu, który przed laty wybudował dziadek. Na dole babcia z dziadkiem, na górze ja z rodzicami. Kiedy dziadek umarł, babcia przepisała na mojego ojca całą ziemię, którą posiadała. Postawiła mu jeden warunek. Dom i działka na której stoi, ma być przepisana na mnie.

Kiedy skończyłam podstawówkę, poszłam do trzyletniej szkoły handlowej. Babcia potrzebowała opieki, więc przeniosłam się do niej. Rano szkoła, po powrocie do domu opieka nad babcią. Dobrze, że mama chociaż ugotowała jakiś obiad. Po skończeniu szkoły, poszłam do pracy w sklepie. W końcu zaczęłam mieć swoje pieniądze i nikogo o nic nie musiałam prosić. Ojciec w dalszym ciągu pił i często robił awantury. Przepisaną na siebie ziemię, podzielił na działki budowlane i po kryjomu je sprzedawał. Dowiedziałyśmy się z mamą o tym dopiero wtedy, gdy na ziemi, należącej wcześniej do babci, zaczęli kręcić się obcy ludzie i z ziemi zaczęły wyrastać fundamenty. Okazało się też wtedy, że ojciec został dyscyplinarnie zwolniony z pracy, za alkohol.

Kiedy skończyłam 20 lat, wyszłam za mąż. Marka poznałam w sklepie, był jednym z moich klientów. Któregoś dnia zatrzymał się przed sklepem czarny mercedes na niemieckich numerach. Wysiadł z niego przystojny chłopak i wszedł do sklepu po papierosy. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Marek pracował w Niemczech. Co trzy miesiące przyjeżdżał na miesiąc do Polski. Po ślubie mieszkaliśmy z babcią, nie chciałam jej zostawiać na pastwę losu. Tym bardziej, że mieszkanie było duże, tylko zaniedbane. Marek je wyremontował, a ja urodziłam Mateusza. Po roku, przyszedł na świat Michał. Wiodło nam się całkiem nieźle. Marek dobrze zarabiał. Ja zajmowałam się dziećmi i babcią, która stawała się coraz bardziej niedołężna. Kiedy Mateusz skończył 6 lat, mój mąż Marek, poinformował mnie, że chce się rozwieść. Poznał Niemkę w której się zakochał i z którą chce sobie ułożyć życie w Niemczech. Z niewolnika nie ma robotnika, więc zostałam sama z dwójką dzieci. Podczas sprawy rozwodowej, Marek zobowiązał się, że będzie na chłopców płacił alimenty. Przez dwa lata pieniądze z alimentów wpływały regularnie co miesiąc na moje konto. Potem ślad po Marku zaginął. Kancelaria prawna odnalazła jego niemiecką żonę. Marek zostawił ją z córeczką i pewnego dnia wyjechał w nieznanym kierunku.

Mój ojciec tryumfował - Nie dość, żeś sama lafirynda, to jeszcze sobie takiego dziada na męża wybrałaś - często mi powtarzał. Nie miałam wyjścia, wróciłam do pracy. Chłopcy chodzili rano do szkoły, a ja do pracy. Rano ich odprowadzałam, biorąc po drodze dzieci sąsiadów, a z powrotem sąsiedzi przyprowadzali Mateusza i Michała do domu. Moja pensja i babci mała renta wystarczyły na opłaty i dość skromne życie. Chłopcy byli w takim wieku, że dwa razy w roku trzeba im było nowe buty kupować. 

Wtedy u sąsiadów poznałam Norberta. Był starszy ode mnie o osiem lat. Zawsze elegancko ubrany, ładnie się wysławiał. Był pośrednikiem obrotu nieruchomościami, w każdym razie tak mówił. Kiedy spotykaliśmy się, za każdym razem dostawałam od niego bukiet róż. Po pół roku wprowadził się do mnie. W końcu mojemu ojcu przypasował mój facet 

- Nooo, nareszcie głupia gęś, znalazła mądrego gościa - powiadał. Później się okazało, że za każdym razem, kiedy Norbert szedł na górę, brał ze sobą flaszkę. Przy kieliszku załatwiali z ojcem interesy. Namówił ojca na sprzedaż dwóch działek. Zażyczył sobie 20 procent prowizji. Ojciec w pijanym widzie wyraził zgodę, podpisując wszystkie dokumenty, jakie mu Norbert podsunął. Miało mi być lżej, a doszła mi jeszcze jedna gęba do wyżywienia. Norbert tłumaczył mi, że musi inwestować w rozwój firmy. Tak inwestował, że po roku okazało się, że musiałam wziąć dwa kredyty po 10 tysięcy zł każdy. Miał je spłacać. Dokąd mu się udawało, przechwytywał całą korespondencję z banku i ją niszczył. Dopiero kiedy windykatorzy pojawili się u mnie w domu, poznałam całą prawdę. Norbert, jak nagle się pojawił, tak nagle zniknął. Przepadł jak kamień w wodę. Z tego co się dowiedziałam na policji, miał sfałszowane dokumenty i był poszukiwany przez organa ścigania. Kiedy ojciec się dowiedział, że ma dwie działki mniej, a pieniędzy nie będzie, upił się do tego stopnia, że spadł ze schodów. Upadku nie przeżył.

Rok po śmierci ojca, zmarła babcia. Zostałam w domu sama, z synami i schorowaną matką, która teraz oskarżała mnie o śmierć jej ukochanego męża. Dogadałam się z bankiem. Sprzedałam połowę działki, którą mi babcia zapisała, spłaciłam długi.

Teraz mam 46 lat, a wyglądam na 56. Moi chłopcy są już dorosłymi mężczyznami i na szczęście, jakoś sobie radzą. Pracuję na półtorej etatu i czekam. Facetów mam już dość. W niedzielę wychodzę ze swoim psem na spacer do pobliskiego lasu i ładuję akumulatory, a kiedy chcę zobaczyć jakiegoś przystojniaka, to nastawiam telewizor i włączam film z Bradem Pittem. Też podobno nie jest bez skazy, ale to już nie mój problem. Została mi jeszcze na głowie moja chora matka, która żałowała, że mnie urodziła. Jest z nią coraz gorzej, bywa, że jestem u kresu wytrzymałości.

Pewnie zapytacie, na co czekam. Czekam na dzień, w którym nie będę musiała się już nikim opiekować. Wtedy wrócę z pracy, założę ciepłe kapcie, zrobię sobie gorącej herbaty, usiądę w fotelu i przeczytam po raz kolejny swoją ulubioną książkę - „Przeminęło z wiatrem”.

Bogumiła

Tagi:

matka ,  opieka ,  życie , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz