Partner: Logo KobietaXL.pl

„Schody” zaczęły się już w Laosie, gdzie przy odprawie na lotnisku zażądano od nas wietnamskiej wizy. Nie pomagały tłumaczenia, że od 1 marca Polacy mogą bez wiz jechać. Szukaliśmy w internecie oficjalnych komunikatów, pokazywaliśmy informacje na ten temat. Dyskusje trwały, gdzieś dzwoniono, czekaliśmy dość długo. Wreszcie, uff, możemy lecieć. Nie spodziewaliśmy się jednak tego, co czekało nas w Hanoi.

Najpierw odstaliśmy godzinę w kolejce do odprawy paszportowej. Tam niemiłe zdziwienie. Zapytano nas o wizy i odstawiono na bok, a potem zabrano pod punkt wydawania wiz i kazano czekać. Wszyscy po kolei dostawiali wizy, Chińczycy, obywatele Izraela (tam nie ma RODO i każdy z kolejki jest wywoływany na wyświetlaczu). My nadal czekaliśmy. Oczywiście zadzwoniłam do naszego organizatora z biura Asia Travel & Leisure, Tuana Phana, który organizował, nie zresztą po raz pierwszy, moją podróż.

 

Tuan uspokajał, że wszytsko będzie dobrze

 

Tuan uspokajał, że wszystko będzie w porządku, że to pierwszy dzień, stąd nieporozumienia. Faktycznie, po dwóch godzinach czekania, zostaliśmy na terytorium Wietnamu wpuszczeni. Z przeprosinami, że to pierwszy dzień, jeszcze na lotnisku nie było takiego przypadku, służby więc nie zdążyły się dokładnie zapoznać z przepisami. Cóż, jak się okazało, ja też owych przepisów nie znałam do końca…

 

Polacy do Wietnamu bez wizy?

Pewnie wiele osób widziało podobne tytuły w gazetach i jeśli nie doczytali tekstu do końca, mogą czuć się srogo zawiedzeni. Bo nie jest wcale prawdą, że możemy do Wietnamu wjechać ot tak, kiedy tylko zechcemy, podróżując na własną rękę. Ja wiadomość o zniesionych wizach dostałam od Thuana, bo traf chciał, że do Hanoi lecieliśmy akurat 1 marca. Założyłam też, że skoro pracuje w biurze podróży, to wie, o czym pisze. Wiedział. Bo akurat nasza grupka spełniała podstawowy warunek. Żeby bowiem wjechać do Wietnamu do wizy, trzeba mieć wyjazd zorganizowany przez licencjonowane wietnamskie biuro podróży. W innym wypadku wizę trzeba wyrobić, jak to było wcześniej.

 

Na lotnisku w Hanoi spędziliśmy 3 godziny.


Oto oficjalny komunikat ze strony gov.pl:

„Zwolnienie z obowiązku wizowego dla obywateli Rzeczypospolitej Polskiej obowiązujące od dnia 1 marca 2025 r. do 31 grudnia 2025 r. nie oznacza pełnego ruchu bezwizowego.

Dnia 15 stycznia 2025 roku została podpisana rezolucja w sprawie zwolnienia z obowiązku wizowego dla obywateli Rzeczypospolitej Polskiej. Będzie realizowana w okresie od 1 marca 2025 r. do 31 grudnia 2025 r. Akt stanowi, że zwolnieni z obowiązku wizowego są obywatele Rzeczypospolitej Polskiej na okres pobytu do 45 dni w celu turystycznym w ramach programów organizowanych wyłącznie przez wietnamskie firmy świadczące międzynarodowe usługi turystyczne. 

Zgoda na wjazd na teren Socjalistycznej Republiki Wietnamu udzielana jest pod warunkiem spełnienia wszystkich wymogów wjazdu zgodnie z przepisami prawa wietnamskiego (tzn. posiadanie paszportu ważnego przez 6 miesięcy od daty planowanego wyjazdu.). Zwolnienie to nie obejmuje prywatnych pobytów turystycznych, pobytów turystycznych niezorganizowanych przez zatwierdzone biuro podróży i wyjazdów biznesowych.”

W pozostałych przypadkach nic się nie zmieniło. Można wyrobić wizę przez internet, ale wyrobić ją trzeba. Ponieważ nasz wyjazd organizowany był przez licencjonowane biuro, z którym mieliśmy podpisana oficjalną umowę, dostaliśmy program pobytu, mogliśmy bez wizy wjechać.

 

Dlaczego Wietnam?

Wietnam już od kilku lat stał się moim ulubionym kierunkiem, i zwiedzam go „po kawałku”, wybierając na jedna podróż różne ciekawe miejsca. Tym razem, jako że stanowił część całej podróży, zdecydowałam się poznać miasta leżące w jego środkowo - wschodniej części. Pierwsze na trasie było jednak Hanoi, w którym już byłam kilkukrotnie, i które zwyczajnie uwielbiam, szczególnie nocą.

 

 

Hanoi żyje nocą.

 

To miasto żyje całą dobę, na chodnikach stoją miniaturowe stoliki, gdzie je się miejscowe jedzenie. Jest gwarnie, tanio i bardzo bezpiecznie. Można po drodze wstąpić na świetny masaż, zjeść doskonałe sajgonki no i wypić słynną egg – coffee, czyli kawę z koglem moglem.

 

Słynna kawa z jajkiem.

 

 

W ciągu dnia polecam zwiedzanie miasta, a jest co tu zobaczyć. Ja tym razem byłam tu tylko jeden dzień, więc pojechałam do Chua Van Phuc, czyli do dzielnicy sklepów z jedwabiem. No a potem tam, gdzie wszystko jest bajecznie kolorowe.

 

 

Dzielnica sklepów z jedwabiem

 


Wymarzone zdjęcie

Mam tak, że widzę jakieś zdjęcie w internecie i decyduję, że to będzie kolejny punkt jednej z moich podróży. Kiedy więc zobaczyłam te bajeczne kolory i piękne foty, a w dodatku ustaliłam, że miejsce leży blisko Hanoi, było wiadome, że muszę je odwiedzić. Nie bardzo nawet wiedząc, co to naprawdę jest. No ale wysłałam Thuanowi fotkę z prośbą, by to miejsce wstawił w plan wyjazdu. Tym sposobem trafiliśmy do Quang Phu Cau, do fabryki kadzideł… Okazało się, że te kolorowe kwiaty? Trawy?, które oglądałam w internecie, to suszące się na dworze kadzidła. Bardzo chętnie oglądane przez turystów, którzy robią sobie wśród nich dziesiątki zdjęć. Nie żałuję, było warto.

 

 

Wśród kadzideł.

 

Suszące się kadzidła.

 


Złoty Most, czyli moje wielkie rozczarowanie

Z Hanoi polecieliśmy do Hue. To miasto w środkowym Wietnamie, nad rzeką Huong, 11 km od jej ujścia do Morza Południowochińskiego. Ponad milionowa metropolia, aczkolwiek mieszkając w jej starym centrum nie czuje się oddechu wielkiego miasta na plecach. Tu przede wszystkim jest do obejrzenia majestatyczny grobowiec cesarza Khai Dinha, położony nieco za miastem. Wdrapać się trzeba po ponad stu stopniach, żeby dotrzeć do jego najważniejszej części. 

 

Grobowiec  Khai Dinha.

 

 

Zobaczyć też trzeba Cytadelę. Hue było stolicą Wienamu do 1945 roku, kiedy to Cho Hi Minh przeniósł ją do Hanoi. Cytadela to część dawnej stolicy cesarskiej Wietnamu w czasach dynastii Nguyen. Znajdują się tam pałace, w których mieszkała rodzina cesarska, a także świątynie, ogrody i wille dla mandarynów. Zbudowana w 1804 roku za panowania cesarza Gia Longa jako nowa stolica, pełniła głównie funkcję ceremonialną w okresie kolonialnym Francji. Po upadku monarchii w 1945 roku, doznała poważnych zniszczeń i zaniedbania podczas wojen indochińskich w latach 80. XX wieku. Miasto cesarskie zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1993 roku jako część Kompleksu Pomników Hue i jest systematycznie odnawiane.

 

 

Cytadela w Hue.

 

 

Na mnie nadal czekał Złoty Most i coraz bardziej się cieszyłam, że w końcu go zobaczę. Co prawda, czytałam, że jest położony w czymś na kształt Disneylandu, co nieco ostudzało moje nadzieje na kolejny cud świata, ale jednak nadal o moście myślałam. No cóż, to było moje wielkie rozczarowanie. Wyobrażałam sobie ten Złoty Most jako wiszący gdzieś w chmurach nad górami, niczym samotny biały żagiel. Takim go zresztą widziałam na reklamowych fotkach.

 

 

Złoty Most z reklamowych zdjęć. Jakże srogo się zawiodłam...

 

Złoty Most w realu, na moście tłumy turystów.

 


Most jest częścią kompleksu Bana Hill, na górę wjeżdża się najdłuższa na świecie kolejką linową, której trasa wynosi ponad 5 km. Złoty Most ma 150 m długości i jest dosłownie oblegany przez turystów. Trudno przez niego przejść, nie mam mowy o pięknych zdjęciach. Te, które zrobiłam, są od wejścia do innej kolejki. W skład całego kompleksu wchodzi Wioska Francuska, park kwiatowy, park tematyczny. Trzeba przyznać, że obiekt nie tylko jest ogromny, ale dopracowany w każdym szczególe i pięknie wykonany. Niestety, nie dla mnie.

 

Fragment French Village w Bana Hill.

 

 

Plaże Da Nang


To był ostatni punkt naszego programu i miejsce to gorąco polecam. Ale trzeba pamiętać, że Da Nang to duże miasto, liczące sobie milion mieszkańców. Większość hoteli usytuowana jest w centrum, gdzie jest co prawda plaża, ale przechodzi się do niej przez dwupasmówkę. Ja mieszkałam w spokojnym resorcie, oddalonym od samego miasta, miałam za to prywatna plażę, ciszę i błogi spokój. Za taksówkę do centrum trzeba było zapłacić jednak 8 dolarów w jedną stronę. 

 

 

Moja plaża w Da Nang.

 

 

 

W Da Nang jest co robić. W okolicy są Góry Marmurowe, kompleks pięciu wzgórz z pięknymi świątyniami. Jest najwyższy posąg w Wietnamie (36 m), Lady Buddhy, która jest jedyną kobietą w buddyjskim panteonie, pochodzi z buddyzmu chińskiego, jej imię brzmi tam Guanyin.

 

 

Lady Buddha w Da Nang.

 

W Wietnamie jest bardzo czczona i obejrzałam po drodze kilka jej świątyń. Wieczorem warto wybrać się na Night Market, żeby poczuć atmosferę miasta. W weekendy można dodatkowo zobaczyć, jak smok z Mostu Smoka zieje ogniem.

 

 

Most Smoka ziejący ogniem.

 

Da Nang jest kolorowe, pełne życia, ale wszystko zamiera około godziny 22. Podobnie jest w pobliskim miasteczku Hoi An, gdzie trzeba się wybrać koniecznie. Wieczorami nad brzegiem rzeki rozkłada się street food, a samą rzeką pływają oświetlone lampionami łodzie. 

 

Hoi An nocą.

 

 

Wietnam ma wiele do zaoferowania, to tylko ułamek tego, co można tam zobaczyć. Nie ważne, czy z wizą, czy bez.

Tagi:

podróże ,  Wietnam , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót
Wyszukiwarka
Newsletter
zapisz