Dlaczego gotowanie stało się twoją pasją?
To wcale nie było takie oczywiste – przez długi czas uważałam, że moje zamiłowanie do gotowania nie jest niczym wyjątkowym. Szukałam czegoś, w czym mogłabym się realizować. Próbowałam tańca, rysunku, trenowałam szermierkę, ale nie zwracałam uwagi na to, że zapamiętywanie przepisów i technik kulinarnych przychodzi mi o wiele łatwiej niż cokolwiek innego. Przełom nastąpił, gdy odkryłam, że nic tak nie koi moich nerwów po ciężkim dniu w pracy jak gotowanie. Wtedy zrozumiałam, że nie muszę na siłę szukać pasji – ona była ze mną od zawsze.
Jaka jest droga do sukcesu?
Ja jej jeszcze nie przeszłam, ja dalej idę, a tak serio to w gastronomii pracowałam chyba w każdym możliwym miejscu: hotele, lepsze restauracje, kluby, bary, kantyny. Zawsze na sali bo trochę bałam się wejść na kuchnię ale zawsze najbardziej w pracy podglądałam szefów kuchni i odtwarzałam ich dania w domu. Przełomem był Masterchef, gdzie uwierzyłam, że mogę gotować zawodowo i dam radę. Dlatego zaraz ruszam na kolejny staż do gwiazdkowej restauracji.
Jak MasterChef zmienił twoje życie?
MasterChef to program, który nie tylko sprawdza kulinarne umiejętności, ale przede wszystkim daje niesamowite możliwości rozwoju. Otwiera mnóstwo drzwi – ale to od nas zależy, czy zdecydujemy się przez nie przejść. Dla mnie był to ogromny krok nie tylko w stronę profesjonalnej kuchni, ale także osobistej przemiany. Dzięki programowi mogłam utwierdzić się w przekonaniu, że chcę dalej rozwijać się w gastronomii. Ale MasterChef dał mi coś jeszcze – coś, czego nie spodziewałam się aż w takim stopniu. To było jak odkrycie nowej supermocy: pewność siebie. I to nie tylko w kuchni, ale i w codziennym życiu. Kiedyś brakowało mi tej pewności. Jest z tym związana zabawna historia, która siedziała we mnie przez lata. Jako dziecko miałam problem z wymową literki „R”, a na dodatek mówiłam tak szybko, że czasem nawet moi rodzice musieli mnie prosić, żebym zwolniła. Włożyli mnóstwo pracy, aby pomóc mi przez to przejść – i udało się, ale w mojej głowie na długo pozostało przekonanie, że do telewizji trzeba mieć perfekcyjną dykcję i nienaganną wymowę. Przez lata myślałam, że nie nadaję się do wystąpień przed kamerą, bo przecież kiedyś miałam z tym problem.
I wtedy pojawił się MasterChef. Kiedy zobaczyłam siebie w programie, zrozumiałam, że nie mam się czego bać. Mówię wyraźnie, swobodnie, i – co najważniejsze – to, co mam do powiedzenia, naprawdę ma znaczenie. Śmieję się teraz, bo nadal uważam, że „tarta rabarbarowa” to mój osobisty językowy Mount Everest – ale już się tym nie przejmuję!
MasterChef zmienił też moje podejście do stylu. Przez lata miałam w szafie dwa światy: biurowy – klasyczne marynarki, stonowane kolory, eleganckie buty i weekendowy – kolorowe legginsy, odważne wzory, ubrania, które naprawdę wyrażają mnie. Nie przepadałam za tą pierwszą wersją siebie, ale wydawało mi się, że „tak trzeba”. Że tak wygląda dorosłe, profesjonalne życie.
Program dał mi odwagę, żeby przestać się tym przejmować. Teraz mogę nosić to, w czym naprawdę czuję się sobą – i okazuje się, że wcale nie trzeba dostosowywać się do sztywnych zasad, żeby być odbieranym profesjonalnie. Wręcz przeciwnie! Autentyczność jest siłą. Szare marynarki zamieniłam na barwne legginsy – i jestem z tego dumna.
Masz swoje triki urodowe?
Po trzydziestce sporo się zmieniło. Nagle zaczęłam zauważać, jak ogromny wpływ na wygląd mają codzienne nawyki. Nie chodzi tylko o kosmetyki, ale przede wszystkim o sen i dietę. Zawsze dbam o to, żeby spać przynajmniej 7-8 godzin – jeśli tego nie zrobię, od razu widzę to w lustrze. Opuchnięta twarz, ziemista cera… To najlepszy dowód na to, że regeneracja to podstawa. Kolejna rzecz, którą zmieniłam, to sposób odżywiania. Kiedyś nie zwracałam uwagi na to, jak jedzenie wpływa na moją skórę, ale teraz wiem, że ona jest jak lustro – od razu pokazuje, czy coś mi służy. Od kilku lat mocno ograniczyłam cukier, zwłaszcza w napojach – i efekt? Bez żadnych diet i wyrzeczeń straciłam 5 kg. Ciało się zmieniło, ale najważniejsze, że czuję się lepiej. Małe zmiany, a robią ogromną różnicę. Mniej znaczy więcej – i to działa zarówno w pielęgnacji, jak i w kuchni.
Zdradzisz tajemnice kuchenne?
Nie lubię przesady – ani w makijażu, ani w gotowaniu. Na co dzień się nie maluję i widzę, że moja skóra bardzo mi za to dziękuje. Jeśli chodzi o jedzenie, to zamiast komplikować, staram się doceniać jakość produktów.
Jeden z moich ulubionych trików kulinarnych? Sól. Tak, sól! Brzmi banalnie, ale sposób jej użycia może całkowicie zmienić smak potrawy. Nie chodzi tylko o ilość, ale o strukturę.
Płatki soli na delikatnej rybie dodają tekstury i subtelnego chrupnięcia. Gruboziarnista sól na steku wydobywa jego smak i sprawia, że mięso ma lepszą strukturę. Sól wędzona potrafi dodać aromatu nawet najprostszemu daniu. To drobiazgi, ale naprawdę robią różnicę!
Ale to jednak faceci są z reguły szefami kuchni, ale w domu gotują kobiety.
Restauracja to jak wymagające dziecko – niezależnie od upływu lat wciąż potrzebuje tyle samo poświęcenia i uwagi, jeśli chcemy utrzymać jej poziom i standard. Kobietom trudniej jest zaangażować się w nią na 110%, zwłaszcza jeśli są matkami. Praca w kuchni to ciężka, wielogodzinna harówka – na stojąco, w upale, pod presją. To nie jest miejsce, gdzie można po prostu usiąść i odpocząć, kiedy ciało daje znać, że ma dość. Dlatego uważam, że to właśnie mężczyźni częściej stają na czele profesjonalnych kuchni.
Ale to kobiety instynktownie dbają o dom. Jedzeniem często wyrażamy miłość i troskę – dlatego to mamy i babcie częściej rządzą w domowych kuchniach.
Jak chcesz wykorzystać swoje zwycięstwo?
Udział w Masterchefie pomógł mi uwierzyć w swoje umiejętności i otworzył drzwi do gotowania w profesjonalnych kuchniach. Chcę szlifować swoje umiejętności i rozwijać się jako kucharka. Chce, aby Polacy pokochali polskie jedzenie i zachwycali się nim tak samo jak wszystkimi zagranicznymi nowinkami. Poza tym marzy mi się odczarowanie słowa „kucharka”, tak aby kojarzyło się z pewną siebie, silną, fajna babka i żeby młode dziewczyny chciały być szefowymi kuchni.
Na koniec coś specjalnego...
Mam dla Was przepis, który zawsze robi furorę wśród gości – a co najlepsze, praktycznie robi się sam. To jedno z tych dań, które wygląda i smakuje spektakularnie, ale wymaga minimalnego wysiłku. Bo w kuchni – tak jak w życiu – czasem mniej znaczy więcej.
Policzki wołowe w czerwonym winie
2-3 marchewki
2- pietruszki
1/2 selera
1 duża cebula
3 ząbki czosnku
700 g policzków wołowych
500 ml bulionu
500 ml wina czerwonego, wytrawnego
150 ml passaty pomidorowej
kilka łodyg świeżego rozmarynu
50 g masła
łyżeczka cukru
1/2 łyżeczki suszonego imbiru
sól i pieprz do smaku
Warzywa kroimy w plasterki, cebule w grubą kostkę, a czosnek w plasterki. Całość podsmażamy i zalewamy bulionem. Policzki obsmażamy z każdej strony i dodajemy do warzyw w bulinie. Dolewamy wino i passatę oraz rozmaryn. Przykrywamy i dusimy na najmniejszym ogniu 2,5 do 3 godzin. mięso powinno rozpadać się pod naciskiem łyżki. Na koniec dodajemy cukier, imbir i zimne masło i dokładnie mieszamy aż tłuszcz się rozpuści. Doprawiamy solą i pieprzem do smaku. Podajemy z mocno maślanym puree lub z pieczonymi w skórce ziemniakami.
Zdjęcia archiwum prywatne Debory.