Partner: Logo KobietaXL.pl

Moja koleżanka napisała niedawno na Facebooku – "kiedy jadę sama, czasami szukam drzewa, w które mogłabym walnąć". Co z nami zrobiła pandemia? Wiele osób, z którymi rozmawiam, straciło chęć do życia.

Dlaczego utraciliśmy sens czy chęć życia w obliczu pandemii? Wpływ na to ma kilka czynników. Jednym z nich jest poczucie utraty kontroli nad własnym życiem i sytuacją. Zgodnie z koncepcją poczucia umiejscowienia kontroli Juliana Rottera ludzi można podzielić na dwie grupy: osoby o wewnętrznym poczuciu umiejscowienia kontroli (tzw. internalistów) oraz osoby o zewnętrznym poczuciu umiejscowienia kontroli (tzw. eksternalistów).

Internaliści to osoby przekonane o tym, że to oni sami kierują własnym losem, życiem, a wysiłki i działania przez nich podejmowane przekładają się na osiągniecia i to co ich w życiu spotyka. Aby ich opisać można by posłużyć się wypowiedzią Thomasa Jeffersona „Wierzę w szczęście i odkryłem, że im ciężej pracuje tym więcej go mam”.

Eksternaliści zaś uważają, że ich życiem sterują niezależne od nich samych czynniki: los, Bóg, siła wyższa, przypadek.

Poczucie umiejscowienia kontroli kształtuje się w nas od wczesnego dzieciństwa, a wpływ na jego rozwój mają nasze doświadczenia socjalizacyjne, sposób wychowania przez rodziców, ocena własnej skuteczności przy wykonywaniu różnych zadań, w życiu dorosłym przybiera postać względnie trwałej cechy osobowości. Choć badania pokazują, że wewnętrzne poczucie umiejscowienie kontroli ma szereg pozytywnych korelatów w tym ten w postaci zdrowia (jeśli mamy przekonanie, że mamy wpływ na nie lepiej o siebie dbamy, czy unikamy podejmowania zachowań antyzdrowotnych), o tyle nie należy traktować zewnętrznego poczucia umiejscowienia kontroli jako czegoś negatywnego. Chyba każdemu z nas zdarzyło się przeczytać horoskop, coraz więcej osób korzysta z usług różnych wróżek czy wróżbitów chcąc dowiedzieć się co ich czeka w przyszłości. Wydaje mi się również, że osoby o zewnętrznym poczuciu kontroli mogą paradoksalnie lepiej radzić sobie z bieżącą sytuacją.

W mojej ocenie problem pojawia się wówczas gdy mamy złudne przekonanie, że kontrolujemy rzeczy, które leżą poza naszym wpływem czyli mamy nadmierną potrzebę kontroli. Np. jeśli złościsz się, że utknęłaś w korku w drodze do pracy, że się w związku z tym najprawdopodobniej do tej pracy spóźnisz. Nie kontrolujemy natężenia ruchu na drodze, a złoszczenie się na okoliczności w żadnym stopniu nic nie zmieni, nie spowoduje, że korek stanie się mniejszy, a jedynie pogorszy się nasz nastrój, samopoczucie, wywołać to może także poczucie winy i szereg negatywnych myśli: mogłam wcześniej wstać, szybciej się szykować, nie jeść śniadania w domu itp. Takie funkcjonowanie nie przynosi żadnych korzyści. Znacznie ważniejsze jest to w jakim nastroju dojedziesz do pracy, a nie to czy będziesz w niej 10 minut wcześniej lub później, szczególnie, że stało się, już stoisz w tym korku, a zatem nie możesz nic w tej kwestii poradzić. Jedyne na co mamy w tej sytuacji wpływ to to, czy będziemy się martwić i oskarżać siebie czy raczej włączymy ulubioną rozgłośnię radiową, muzykę i postaramy się o to, aby ten dodatkowy czas w drodze do pracy miło spędzić.

 

Podobnie jest z pandemią?

Tak, ona drastycznie wpłynęła i zmieniła nasze życie, jednak złoszczenie się, martwienie itp. nic nie zmieni, nie sprawi, że szybciej wirus zostanie opanowany. A ponieważ same zmiany, które pojawiły się naszym życiu w wyniku pandemii są trudne, wzbudzanie czy utrzymywanie „negatywnych stanów emocjonalnych” jest jak dodatkowe chłostanie. Przez to zwrotnie czujemy się i funkcjonujemy jeszcze gorzej. To co możemy zrobić to zadbać o to, aby te uczucia trudne minimalizować, mamy wpływ na nasz nastrój i podobnie jak w samochodzie możemy uskarżać się na nędzny los lub włączyć ulubioną muzykę i pośpiewać.

Kolejny ważny aspekt to „zmiana”. My nie lubimy zmian, z trudem wprowadzamy zmiany w swoje życie, często się ich obawiamy, lubimy to do czego jesteśmy przyzwyczajeni, mamy swoje nawyki i rytuały. Pandemia wywróciła nasze funkcjonowanie do góry nogami, wiosenny lockdown i aktualne obostrzenia przyczyniły się do tego, że utraciliśmy możliwości, które wcześniej mieliśmy. Praca zdalna, edukacja zdalna, niemożność wykonywania czynności, które wcześniej wykonywaliśmy dla przyjemności (spotkania towarzyskie, kolacja w restauracji, wyjście do kina, na siłownię) to wszystko są zmiany, z którymi musimy się konfrontować w trakcie pandemii, ale myśmy się o te zmiany nie prosili, to nie są zmiany, których oczekiwaliśmy, tym trudniej się z nimi pogodzić, zaakceptować je. Warto się skonfrontować z przekonaniem: to nie jest czas na mocowanie się z życiem, na próbę przejęcia kontroli nad sytuacją, jedyne co możemy zrobić to jak najlepiej zaadaptować się do bieżących warunków. Aktualnie najlepiej radzą sobie osoby o wysokich zdolnościach adaptacyjnych, elastyczne. A ponieważ nie wiemy co nas czeka, choćby jutro czy za kilka dni: kolejna narodowa kwarantanna? a może złagodzenie obostrzeń? to co możemy zrobić to trochę zakochać się w tzw. jeździe „bez trzymanki”, bez nawigacji.

 

Pandemia uświadomiła też wielu osobom, jakie naprawdę było ich życie? W biegu, w locie, mając ogromny wybór różnych możliwości, nie pozostawało zbyt wiele czasu na myślenie o tym?

To kolejny ważny czynnik, a w mojej ocenie najważniejszy, który sprawia, że tak wiele osób straciło chęć do jakiegokolwiek działania, to fakt, że pandemia obnażyła prawdę na temat naszego dotychczasowego życia. Większość życia spędzamy w pracy, nie zawsze takiej która jest spełnieniem naszych marzeń, cedujemy odpowiedzialność za wychowanie naszych dzieci na placówki edukacyjne – żłobki, przedszkola, szkoły, w których dzieci spędzają często mnóstwo czasu – nierzadko od otwarcia do momentu kiedy trzeba dziecko ostatecznie odebrać czyli ok. 17:30, z partnerem czy mężem spędzamy 30 minut przed zaśnięciem głównie omawiając bieżące sprawy, żyliśmy w pędzie. Pandemia sprawiła, że musieliśmy się zatrzymać. Praca zdalna, edukacja zdalna – bycie z partnerem i dziećmi w jednej przestrzeni naszych niedużych mieszkań praktycznie 24 godziny na dobę… okazały się dla wielu z nas koszmarem. Pytanie brzmi czy nasze wcześniejsze życie rzeczywiście miało sens? Wcześniej każdy trochę marzył o tym czasie w domu, z dziećmi, rodziną, jednak gdy nas to spotkało okazuje się, że jest jeszcze gorzej – takie funkcjonowanie jest dla nas źródłem znacznego dyskomfortu. Być może błędnie ocenialiśmy co jest sensem, kwintesencją naszego życia. Mamy szansę, aby ten sens przeformułować. Żyliśmy dotąd niejako „na zewnątrz” i tam upatrywaliśmy sensu w działaniu, teraz mamy czas kiedy potrzeba jest zwrócenia się „do wewnątrz” – relacji, które tworzymy choćby z najbliższymi czy relacji z samym sobą. Wartością bowiem nie jest to jak wyglądamy (gdy przyszło zrezygnować z eleganckich garsonek na rzecz piżamy czy dresu) i ile robimy, ale to jacy jesteśmy i jak robimy, a także jak traktujemy samych siebie i wyniku tego jak traktujemy innych ludzi.

 

No i nagle okazało się, że nie wszystko jest możliwe. Że nie da się niczego zaplanować, że życie robi z nami co chce. Nie widzę gdzieś tych wszystkich trenerów motywacyjnych, coachów, którzy mówili, że wszystko tylko od nas zależy. Okazało się, że jednak niewiele, a w dodatku jesteśmy śmiertelni?

Zawsze byliśmy śmiertelni, a fakt że nasze życie jest dość kruche świadczy o jego niepowtarzalności, wyjątkowości. Wydaje mi się jednak, że klucz do tego zagadnienia może tkwić w „działaniu”. Często tacy mentorzy uczą nas jak być maksymalnie produktywnym, jak wykorzystać każdą minutę w ciągu dnia, jak realizować wielkie plany czy marzenia. Bieżące warunki pokazują zaś, że takie plany nie zawsze mogą być realizowane. Zaplanujesz, że zrobisz coś za tydzień, a pojutrze okaże się, że to co zaplanowałaś jest już niemożliwe do wykonania z powodu obostrzeń. Prosty przykład założyłaś, że pojedziesz zapalić znicz na grobach najbliższych w Święto Zmarłych, a w piątek po południu okazało się, że cmentarze będą zamknięte – w wyniku czego nie jesteś w stanie zrealizować swojego planu.

Pandemia pokazała nam, że nie zawsze mamy możliwość, aby zrobić coś w sposób jaki założyliśmy – że nie pojedziemy na wycieczkę na drugi koniec świata w wybranym przez siebie terminie, że na naszym ślubie nie będzie 250 gości itd. Wydaje mi się, że tacy mentorzy przecenią nasze możliwości właśnie kontroli nad życiem, bieżącą sytuacją, dlatego być może ich nauki stały się nieadekwatne czy nieprzystające do naszej aktualnej rzeczywistości. Okazało się bowiem, że nie jesteśmy „panami sytuacji”, a raczej jedyne co możemy zrobić to dostosować się, życie nie na nagnie się do naszych planów.

Uczymy się oczekiwać rzeczy wielkich, ogromnych osiągnięć, realizacji długofalowych celów, a zapomnieliśmy, że życie składa się z rzeczy małych, drobnych przyjemności, niewielkich gestów. Czas nauczyć się tego na nowo.

Prawdziwy problem polega na tym, że my zbyt często nie żyjemy w rzeczywistości, albo koncentrujemy się na przeszłości, analizując to co się wydarzyło, albo ulegamy presji przyszłości, dajemy się ponieść wyobrażeniom na temat tego do czego dążymy. Jedyne co możemy powiedzieć o przyszłości to to, że jest niepewna, ale zawsze taka była, a przeszłości nie jesteśmy w stanie zmienić. Jeśli skupimy się na chwili obecnej okaże się, że nie jest wcale taka zła, że „tu i teraz” jest całkiem przyjemnie. Nie sama realizacja celów jest istotna, a droga, którą do ich realizacji podążamy, proces, w którym jesteśmy. Niezależnie od tego co właśnie robisz, leżysz na kanapie, bierzesz prysznic, spożywasz jakiś posiłek, jesteś na spacerze, jedziesz samochodem, robisz zakupy, odbywasz rozmowę z bliską osobą choćby przez telefon, skup się na tej chwili nie myśl o tym co zrobisz później. Naszą bolączką jest bowiem fakt, że zamiast cieszyć się i doceniać to co mamy, szukamy, chcemy więcej, dążymy do realizacji kolejnych wielkich celów, przywiązujemy się do rzeczy, zamiast być i żyć.

 

Wiele osób traci pracę i perspektywy. Jeszcze niedawno zachłyśnięci byliśmy konsumpcją, kredyty na mieszkania, nowe gadżety. Życie zweryfikowało ten pęd po dobra materialne? Myślisz, że to będzie trwały trend?

Wydaje mi się, że ten trend się nie do końca zmienił. Część z nas w tym konsumpcjonizmie upatruje namiastkę normalności, w czasach kiedy wiele rzeczy stało się niepewnych czy po prostu innych niż wcześniej. Wciąż jeśli nie bezpośrednio w sklepie, wszystkie pożądane rzeczy możemy nabyć w sieci. Z całą pewnością jesteśmy ostrożniejsi w podejmowaniu poważnych zobowiązań finansowych, czy zakupów np. właśnie mieszkań, ale w tych mniejszych zakupach nie mam pewności czy coś się zmieniło. Nie podejmujemy też ryzykownych decyzji np. o porzuceniu czy zmianie pracy z obawy o utratę płynności finansowej.

Musimy pamiętać, że my nie zawsze robimy zakupy wtedy gdy mamy realną potrzebę posiadania jakiegoś produktu. Zakupy mogą stać się źródłem przyjemności, formą nagrody czy kompensacją – „jest mi trudno i źle, ale jak zamówię te buty to będzie mi trochę milej”. Stąd zaburzenie jakim jest zakupoholizm, czyli uzależnienie od robienia zakupów.

Znaczna część osób, kupując modne czy drogie rzeczy czuje się dzięki nim bardziej „wartościowa”, ale wówczas sugeruje to problemy z postrzeganiem własnej osoby, samooceną czy poczuciem własnej wartości.

Pandemia przyczyniła się do wzrostu problemów finansowych bardzo wielu osób, utrata pracy, możliwości zarabiania w wyniku restrykcji jest czynnikiem istotnie stresującym. Nasz świat jest tak skonstruowany, że posiadanie pewnej puli środków finansowych jest nam niezbędne do zaspokojenia najbardziej podstawowych potrzeb np. zakupu żywności, leków czy realizacji podstawowych opłat np. mieszkaniowych. Można zatem pokusić się o stwierdzenie, że pieniądze przyczyniają się do zaspokojenia naszej potrzeby bezpieczeństwa, która obok potrzeb fizjologicznych jest dla nas najważniejsza. Długotrwały stres, tzw. stres chroniczny przyczynia się w znacznym stopniu do wyczerpania naszych wewnętrznych zasobów radzenia sobie z sytuacjami wymagającymi. Wyczerpany organizm znacznie bardziej podatny jest na wszelkiego rodzaju choroby, gdyż silny i długotrwały stres będzie obniżał perspektywicznie naszą odporność. Często taki stres, czy sytuacje wymagające od nas długotrwałego i dużego wysiłku trzeba będzie później „odchorować”. Warto w takich sytuacjach zadbać o siebie, skorzystać z dostępnego wsparcia, nie wstydzić się prosić o pomoc. Warto o siebie zadbać.

 

Ale gdzie szukać pocieszenie w tych trudnych czasach. Ograniczone są kontakty, skazujemy się na samotność z powodów sanitarnych. Jak żyć w takiej sytuacji?

Po pierwsze nie warto skupiać się na tym czego nie można, na obostrzeniach czy restrykcjach – to nas będzie niepokoić, ciągnąć w dół. To co możemy zrobić to szukać możliwości, jest tak wiele rzeczy, które wciąż możemy robić. To od nas zależy jak spędzimy ten czas. Aktualnie jesteśmy w stanie robić rzeczy, na które wcześniej nie mieliśmy wcześniej czasu: luźny spacer po lesie, układanie puzzli, malowanie, gotowanie, rozmowy być może nie bezpośrednie, ale te na różnych komunikatorach. Jak to jest z samotnością, brzmi źle, nie czujemy się dobrze będąc samotnymi, ale wydaje mi się, że ważne jest, aby w takich sytuacjach uczyć się siebie, bycia z samym sobą, szacunku do siebie, akceptacji. Nasze relacje z innymi, zaczynają się bowiem od relacji z samym sobą. Często oczekujemy potwierdzenia własnej wartości, atrakcyjności na zewnątrz, w relacjach z innymi ludźmi. Ten grunt jest dość niestabilny, bowiem ludzie są różni, mają różne preferencje, nie da się spełnić oczekiwań wszystkich. Przypomina mi się tutaj stwierdzenie jednej z klientek „nie jestem zupą pomidorową, którą muszą lubić wszyscy”. Być może znaczny odsetek z nas lubi zupę pomidorową, ale również znajdziemy mimo wszystko szereg osób, które jej nie cierpią.

Niezwykle ważne jest w związku z tym to, aby budować pozytywną relację z samym sobą, kochać siebie i się o siebie troszczyć. Relacja ta jest bowiem fundamentem, na którym budujemy nasze relacje z innymi ludźmi – to na nich bowiem projektujemy swoje lęki, swój sposób postrzegania siebie, jeśli nie szanujemy siebie, nie dbamy o własne granice w relacjach interpersonalnych, nie dążymy do zaspokojenia swoich potrzeb psychologicznych, to ludzie zaczną nas traktować tak jak tego oczekujemy czyli np. wykorzystywać.

Owszem my lubimy i cenimy sobie kontakty z ludźmi, część naszych potrzeb jak potrzebę miłości i przynależności, akceptacji i uznania my przede wszystkim zaspakajamy w kontakcie z innymi, ale nie należy nadmiernie obawiać się bycia samemu. Warto wykorzystać ten czas na budowanie i rozwijanie relacji z sobą właśnie, umacnianie tego fundamentu. Jeśli polubimy siebie, zaczniemy się inaczej niż dotychczas traktować istnieje spore prawdopodobieństwo, że polubimy ten czas spędzony „samotnie”. I wtedy naprawdę będzie nam łatwiej znieść ten trudny okres.

 

Rozmawiała Magdalena Gorostiza

 

 

Tagi:

koronawirus ,  pandemia ,  szczęście ,  psychologia ,  Marta Rutkowska , 

Kliknij, aby zamknąć artykuł i wrócić do strony głównej.

Polecane artykuły:

Podobne artykuły:

Powrót