Zakupoholizm – nałóg, który dołączył do całej listy innych w świecie nieustającej konsumpcji. Dotyka coraz większa rzeszę ludzi, a rodzi się z takich samych powodów, jak każdy inny. Samotność, brak bliskości, brak wiary w siebie i strach przed życiem, który w każdym uzależnieniu zajmuje pierwsze miejsce na liście. Finał, jak w każdym nałogu – długi, rozbita rodzina i rozpacz.
Zaczyna się niewinnie. Sfrustrowane kobiety lubią poprawić sobie humor jakimś drobiazgiem.
- Z reguły są to rzeczy mające polepszyć ich wygląd – podkreśla psycholog Janusz Koczberski. - Bo co kupują kobiety? Szminki, kremy, ubrania, dodatki.
I póki odbywa się to raz, dwa razy w tygodniu i nie rujnuje portfela, to nie ma sprawy. Ale nagle okazuje się, że potrzeba nowych zdobyczy systematycznie rośnie. Wizyty w sklepie zaczynają się codziennie, do domu spływa po kilka paczek dziennie z zamówień na internetowych portalach. Setki bluzek, sweterków, drobiazgów.
Ilość wydawanych pieniędzy i rodzaj towaru zależy oczywiście od zamożności – mówi Koczberski. - Bogatsze kobiety kupują wyłącznie markowe rzeczy, biedniejsze sięgają po te tańsze.
W większości przypadków zaczyna powoli brakować pieniędzy, bierze się kredyty, zadłuża karty. Trudno już w domu ukryć rozrzutność, zaczynają się awantury z mężem. Zakupoholiczki ukrywają torby z zakupami, paczki przychodzą do pracy. Obiecują poprawę, wstrzemięźliwość. I jak to już jest w nałogu, po kilku dniach znowu zaczynają kupować.
Choć zakupoholiczkami są głównie młode kobiety, coraz częściej nałóg ten dotyka mężczyzn i starszych ludzi.
- Ci starsi grasują po bazarkach, kupują okazyjnie sitka, tarki, wyciskarki do czosnku – mówi Koczberski. - Bo na to pozwala zasobność ich portfela.
Z mężczyznami sprawa jest już zupełnie inna. Oni też potrafią zaszaleć. Najnowsze modele telefonów, elektroniczne gadżety, a gdy mają jakąś pasję – sprzęt, który się z nią wiąże.
Niestety, radość zakupów nie trwa wiecznie. I tu jak w każdym nałogu potrzeba więcej i więcej, granica stale się przesuwa. Ale po jakimś czasie zakupy nie dają radości, choć nie można przestać. Zaczyna się cierpienie spowodowane nałogiem.
- Nie ma już ulgi, nie ma tego haju, pozostaje przymus – wyjaśnia Koczberski. - Paczki przyniesione do domu stoją nierozpakowane, w szafach piętrzą się nigdy nie włożone sweterki. Mój najtrudniejszy pacjent nie brał nawet zakupów do domu. Wypełniał czym się da wózek w supermarkecie i szedł do kasy. Tam przeżywał rozkosz, gdy pikał czytnik. Był dumny, że tyle może, że stać go na to. Płacił i zostawiał wózek wypełniony po brzegi. Tylko, że długi przerosły jego możliwości.
Leczenie zakupoholików jest bardzo trudne. Bo nie ma jak wyzerować licznika.
- Narkotyki, alkohol można odstawić – wyjaśnia Koczberski. - Nie da się żyć bez robienia zakupów. Trzeba mozolnie uczyć się wyjścia do sklepu i powrotu do domu z dwoma pozycjami wypisanymi na kartce. Żmuda i ciężka robota.
Oczywiście równolegle prowadzona jest psychoterapia. Bo zakupoholik jak każdy inny nałogowiec ma głęboko zakorzenioną niska samoocenę. Ucieka w nałóg, by chronić się przed bólem i cierpieniem. I gdy zaczyna, nie wie, że wpada jak przysłowiowa śliwka w kompot. Dochodzi wstręt do samego siebie, pogarda, wstyd, rozpacz. Rozwody, często utrata całego dorobku życia.
- Ludzie nie zdają sobie sprawy jak nałóg boli – mówi Koczberski. -Z jednego cierpienia wchodzą w inne, jeszcze większe. Przekonują się niestety o tym, dopiero wtedy, gdy osiągną dno.