„Przestań wreszcie żreć!”
Około V klasy szkoły podstawowej z chudej jak patyk dziewczynki, zostały wspomnienia. Alina zaczęła się zaokrąglać, sama czuła, że jej ciało gwałtownie zaczyna się zmieniać. Nie uszło to jednak przede wszystkim uwadze jej matki, która zawsze miała nienaganną figurę.
- Miała bzika na punkcie odchudzania, wiecznie była na jakiejś diecie, już wiele lat temu. Ja zaczęłam słyszeć, żebym „spojrzała w lustro”, „przestała żreć'. Matka stale wzdychała i mówiła „Jak ty wyglądasz” - wspomina Alina.
Alina zaczęła mieć kompleksy, uważała, że jest tłusta i nieatrakcyjna. Matka próbowała ograniczać jej jedzenie, stosować jakieś diety, ale niewiele to dało. Alina była gruba praktycznie do końca podstawówki.
- Nie jednak chorobliwie, miałam nadwagę, tak to określę, jak dziś patrzę na swoje stare zdjęcia. Matka jednak utwierdziła mnie w przekonaniu, że jestem monstrualnie otyła, szydziła, że noszę większy od niej rozmiar – dodaje Alina.
Lecz stał się cud, w wakacje pomiędzy podstawówką a liceum nagle wystrzeliła w górę i znacznie zeszczuplała. Była już kompletnie inną dziewczyną w liceum, co dziś też widzi na zdjęciach. Niestety, w swojej głowie została osobą grubą. I teraz ona zaczęła mieć obsesję odchudzania, sprawdzała każdą fałdkę na brzuchu, ograniczała jedzenie do minimum.
- Na szczęście ominęła mnie anoreksja czy bulimia, ale z tyłu głowy miałam już wpisany swój wizerunek - „spaślaka” - jak potrafiła mnie nazywać matka. Nosiłam rozmiar 36, a uważałam, że jestem gruba, to był mój ciągły koszmar. Na studiach, po studiach, po zamążpójściu. Oczywiście nikomu nie mówiłam, cierpiałam w samotności, ważyłam się nieustająco. Mam 167 cm wzrostu, musiałam ważyć maksymalnie 54 kg. Inaczej od razu wpadałam w panikę – mówi Alina.
Przez wiele lat była szczupła, nawet po urodzeniu dzieci. W wieku 45 lat zachorowała, musiała brać sterydy. Leki sprawiły, że jadła bez opamiętania.
- Najpierw śledzia za moment czekoladę, i tak na okrągło, interesowała mnie tylko lodówka. Zaczęłam tyć, zaczęłam jeść to co chciałam i nagle przyszło olśnienie – wcale nie muszę być chuda, bo tak chciała moja matka! - opowiada Alina.
Kiedy skończyła leczenie, ważyła 20 kg więcej. W tym wieku i tak trudno się chudnie, a Alina stwierdziła, że nie chce już żadnych wyrzeczeń. Uważa się za ponętną kobietę, dała sobie prawo do bycia osobą przyjemnie okrągłą, bo tak siebie nazywa.
- Żadne plus size, żadne puszyste. Jestem normalna, mam swoje lata i kobiece kształty. Akceptuję wreszcie siebie, potrzebowałam chyba tej choroby, żeby zrozumieć, co zrobiła ze mną matka – podsumowuje Alina.
„Jesteś zwykłą nauczycielką”
Barbara pamięta, że od dziecka porównywana była do swojej starszej, „genialnej” siostry. Tamta zawsze dostawała wyróżnienia, miała świadectwa z paskiem, skończyła studia medyczne na samych piątkach i jest wziętym lekarzem z tytułami naukowymi.
- Ucz się Baska, bo nic z ciebie nie będzie, skończysz gdzieś na zmywaku, bierz przykład z Joli – słyszała Barbara po każdej wywiadówce. Fakt, nie miała samych piątek jak jej siostra, ale też uczyła się dobrze. Matka jednak utwierdzała ją w przekonaniu, że jest mało zdolna i nigdy starszej siostrze nie dorówna.
- Jak się czuje takie dziecko? Z góry skazane na przegraną. Matka porażkę wpisała mi w mój życiorys. Stale byłam porównywana do siostry, no i zawsze nie wypadałam w tym rankingu dobrze, mało zdolna, mało lotna – mówi Barbara.
A ona kochała język polski, uwielbiała pisać, nauczyciele chwalili jej wypracowania. Zdecydowała się zdawać na polonistykę i znowu było prychanie w domu – a co to są za studia, co ty będziesz po nich robiła, co to za kariera. Matka chciała, żeby Baśka szła na prawo, w najgorszym razie na anglistykę, to może gdzieś jako tłumacz by przy cudzoziemcach pracowała. Ona jednak ani prawa, ani anglistyki nie chciała. Dostała się na wymarzone studia, postanowiła, że zostanie nauczycielką.
- Kocham pracę z młodzieżą, mam ogromną satysfakcję. Uczę ich naszego języka, naszej literatury i kultury. Pracuję w renomowanym liceum, mam osiągnięcia. Ale według matki jestem nikim, ostatnio podczas jakiejś dyskusji powiedziała mi, „A kim ty jesteś? Zwykłą nauczycielką” - wzdycha Barbara.
Ma świadomość, że kariery takiej jak siostra nie zrobiła, ale jej praca też jej ważna. Pogodziła się już jednak z tym, że uznania w oczach matki nie zdobędzie nigdy. Nie ukrywa jednak, że jest to bardzo przykre.
„Pies z kulawą nigdy cię nie zechce”
Jola jest singielką, wedle matki – starą panną. Nie ma partnera i dzieci i dziś, po kilku terapiach, już wie, że duża w tym zasługa matki. Bo matka stale podkreślała, że Jola jest nic nie warta, że jest mało atrakcyjna, a w dodatku pyskata, więc nie ma co na zamążpójście liczyć.
- Po co mi to mówiła? Dziś już wiem, że leczyła tym swoje frustracje. Nieudany związek, niezbyt urodziwa córka, nie za dużo pieniędzy. Nie było czym brylować wśród znajomych, matka czuła się nikim. Byłam łatwym celem. Mściła się na mnie za swoje nieudane życie – opowiada Jola.
Przekonana o swojej niskiej wartości, Jola unikała mężczyzn jak ognia. Bała się, że chcą z niej szydzić, albo tylko ją wykorzystać. Z tyłu głowy miała wpojony swój wizerunek – brzydkiej dziewczyny, której „pies z kulawą nogą nie zechce”.
Skończyła jednak studia, wyjechała daleko od toksycznej matki, weszła w nowe środowisko, podjęła terapię. Zrozumiała, że w życiu liczy się nie tylko uroda, że są też mężczyźni, którzy nie szukają kobiet z reklam. Poznała fajnego faceta, są razem od jakiegoś czasu.
- Ale ja dalej trzymam pewien dystans, nie da się ot, tak tych matryc z mózgu wyrzucić. Nie mieszkamy razem, jest nam tak dobrze. Dalej chodzę na terapię. Może jeszcze ułożę sobie życie? - Jola ma nadzieję na udaną przyszłość.
Nigdy dość dobra
Matek, które poniżają swoje córki, nie dają im emocjonalnego wsparcia, niestety nie brakuje. Jak twierdzi Janusz Koczberski, psycholog i psychoterapeuta, to z reguły kobiety, które, które same miały zimne i surowe rodzicielki. Nie dostały za wiele, to i nie mają czym obdzielać. Dla synów jeszcze znajdują miejsce w sercu, dla córek już go brakuje. Bo mężczyzna to mężczyzna, a syn to często mężczyzna ich życia.
Bywa też, że toksyczne matki, które same kiedyś były oczkiem w głowie tatusia, szukają wiecznej adoracji i chcą zniszczyć córki z zazdrości, szczególnie jeśli córki te są kochane przez swoich ojców. Powodów może być wiele, efekt finalny z reguły podobny.
- Metod poniżania są dziesiątki. Dam przykład, moja pacjentka opowiadała mi, jak w dzieciństwie musiała zajmować się młodszym bratem. Kiedyś matka przyniosła pomarańcze, a były to czasy, gdy jadało się je tylko na święta. I matka powiedziała córce – nie ruszaj, to jest dla brata. To są słowa rzucane do córek – zobacz, jak ty wyglądasz, nic z ciebie nie będzie, nikt ciebie nie zechce, naucz się chociaż gotować, bo i tak kariery nie zrobisz. Mam pacjentki z anoreksją, które wpadły w chorobę, bo słyszały od matek – żresz jak świnia, albo - zobacz, jaka jesteś tłusta. Brak miłości tak podkopuje samoocenę, że te córki kiedy dorosną i wejdą w związek, to nawet jeśli znajdą normalnego faceta, sprawią, że za kilka lat mąż czy partner też będzie je poniżał. One prowokują takie zachowania, bo bycie ofiarą jest jedyną rzeczą jaką znają i w tej „roli” czują się bezpiecznie. One tak rozumują – poniżanie nie jest OK, ale to jedyna forma bliskości, jaką znam. Oczywiście, nie wszystkie kobiety, nie generalizujmy, wiele zależy od charakteru, od osobowości. Opisuję tu tylko pewien mechanizm, choć tak to wygląda niestety, w zbyt wielu przypadkach – mówi Koczberski.
Wyzwolenie od toksycznej rodzicielki jest możliwe. Ale tylko jedną drogą – trzeba umieć zerwać kontakt, przestać liczyć na to, że matka nagle zacznie zauważać sukcesy czy doceni córkę.
- Na szczęście część kobiet się buntuje i trafiają do mnie albo do innych terapeutów. Ale wiele z nich myśli, że tak powinny żyć, taki ich los kobiecy. Bunt to ciężka praca nad sobą, musiałyby poddać się jakiejś formie terapii, namówić na wspólną terapię matkę, a że to jak mówiłem, praktycznie niemożliwe, należałoby się odseparować od rodzicielki. Nie mówię o ucieczce, ale o mądrym dystansie, a nie odrzuceniu relacji. Trzeba by matce postawić granice, nie być na każde skinienie, postawić siebie na pierwszym miejscu. To jest możliwe, ale dla wielu nieosiągalne – podsumowuje Janusz Koczberski.
Magdalena Gorostiza