Łasiłam się jak kotka
Monika na samo wspomnienie tamtego czasu jeszcze się wzdryga. Wracała z pracy do domu i nie wiedziała, w jakim humorze jest jej mąż. Miała wewnętrzny barometr, który z tonu jego głosu wyczuwał, czy jest w miarę dobrze, czy znowu jest jakiś foch.
- Często na moje przywitanie tylko coś burknął i już wiedziałam, że jest źle – mówi Monika. - Siedział zapatrzony w telewizor i ledwo mnie dostrzegał.
Próbowała pytać, co się stało, słyszała, że przecież nic. Próbowała rozmowy, odpowiadała jej głucha cisza.
- To było nie do zniesienia, bo szukałam ciągle jakiejś winy w sobie – opowiada Monika. - W końcu nie wytrzymywałam, łasiłam się do niego, jak kotka, choć w takich chwilach czułam się upokorzona. I jak mój pan i władca miękł, dopiero mogłam zacząć oddychać.
Żyła w wiecznym ogniu krytyki, nigdy nie wiedziała, co ją spotka. Panicznie bała się, że mąż odejdzie, zostawi ją samą z dziećmi. Starała się robić wszystko, by męża zadowolić.
- Bo w uszach mi dźwięczały słowa matki, że nikt mnie nigdy nie zechce – opowiada Monika. - A jak już kogoś znajdę, to powinnam się cieszyć, że złapałam pana Boga za nogi.
Matka wychowała ją sama. Ojciec odszedł kiedy Monika miała pięć lat. Od dziecka dziewczynka żyła w przekonaniu, że jest niewiele warta. Że każdy ją może zostawić. Teraz Monika jest po rozwodzie. Od kilku lat wreszcie oddycha pełna piersią. Dziwi się, że wytrzymała tyle lat.
- Ale to jest jak nałóg, ta emocjonalna huśtawka – mówi. - Trudno się z tego wyzwolić.
Masz nie kupować fasolki
Teresa wie, że żyła w toksycznym związku. Ale potrzebowała wielu lat terapii. Bo na początku małżeństwa uważała, że to mąż ma rację, że to ona jest nieudacznicą, niewiele potrafi, ciągle coś źle robi.
- Żyliśmy pod jego dyktando – mówi Teresa. - On decydował co jemy, jak się mam ubierać, do których znajomych pójdziemy.
Miała pewne rzeczy tak zakodowane w głowie, że w sklepach omijała szerokim łukiem produkty, których on nie jadał. Na przykład fasolkę, która sama uwielbia. Nie przyszło jej do głowy, że mogłaby ją kupić i tylko dla siebie ugotować. Ale jemu serwowała golonki, których nie znosi. Albo flaki, których też sama nie jada.
- Stawiałam przed nim talerz i z napięciem czekałam, czy będzie smakować – opowiada Teresa. - Wystarczył jego grymas, a zapadałam się w sobie. Bo znowu było źle.
Bez szemrania zdejmowała sukienkę, która skrytykował, choć sama ją bardzo lubiła. Rezygnowała ze spotkań z koleżankami, bo krzywił się, kiedy miała wyjść.
- Wiecznie wszystko krytykował – mówi Monika. - Mój wygląd, innych ludzi. Wszystko było nie tak. A ja potulnie się na to zgadzałam. Byłam przekonana, że to ze mną jest coś nie tak, że jak się nie będę starać wystarczająco, to zostanę sama.
Nie wytrzymała, kiedy przytyła po sterydach. Słuchała codziennie, że jest gruba, że nie powinna tak dużo jeść. Była chora, ale zamiast współczucia, była tylko fala krytyki.
- Poszłam wtedy pierwszy raz do psychologa – mówi Teresa. - I wtedy dowiedziałam się, że nie muszę słuchać o tym, że jestem gruba. Że to co robi mój mąż to zwykła przemoc.
Ale dopiero po trzech latach terapii zdecydowała się na rozstanie. Dzieci już były dorosłe, ona dostała w pracy awans. Uwierzyła, że da radę sama. Mąż był zdziwiony jej decyzją. Uważał, że Teresa miała z nim wspaniałe życie. Przecież dbał o dom i dobrze zarabiał.
Żyję jak na huśtawce
Emilia najbardziej się boi napadów agresji u męża. Bo wtedy na nią krzyczy i nie przebiera w słowach. Awantura może być o wszystko. O to, że kupiła niedobrą wędlinę, albo że jogurt się przeterminował. Prosiła wielokrotnie, żeby nie krzyczał, ale on mówi, że to ona go prowokuje, bo nic go nie wkurza tak, jak głupota. Od krzyków jeszcze gorsze jest może tylko milczenie. Bo mąż potrafi się też obrażać. Z byle powodu, na przykład dlatego, że Emilia nie odbierze od niego telefonu, bo nie słyszy, bo jest w sklepie. Oddzwania natychmiast, ale jest za późno. On już wtedy nie odpowiada. Ona wraca do domu i wie, co ją czeka.
- Wzgardliwe milczenie, bo jego zdaniem ja go lekceważę – mówi Emilia. - Powinnam być dostępna w każdym momencie.
Ale bywają lepsze chwile i wtedy Emilia wierzy, że w jej związku nie jest wcale tak źle. Jednak jak jest zbyt długo dobrze, podświadomie czeka na kolejną burzę.
- Żyję w takiej emocjonalnej huśtawce. Już tyle lat – opowiada. - Co gorsza, nie wiem jak się z tego wyplątać.
Jej potrzeby nie mają znaczenia, ważne jest to, czego chce mąż. Emilia spełnia jego zachcianki. Czasami zostanie pochwalona, wtedy czuje się jak mała dziewczynka, która w nagrodę dostała lizaka.
- Ja wiem, że to jest chory układ – mówi Emilia. - Ale ja nie mam pojęcia, co mam zrobić. Panicznie boję się życia w pojedynkę.
Kobiety, które kochają za bardzo
Psycholog Kinga Więckowska pisze na swoim blogu, o kobietach, które kochają za bardzo” Kochać za bardzo, to być w związku w którym jesteś nieszczęśliwa, cierpisz, czujesz się poniżana i odrzucana i mimo to nie potrafisz odejść. I choć prawdziwa miłość jest cierpliwa, wiele potrafi wytrzymać i wybaczyć to jednak mieści się w zdrowych granicach, których nie wolno przekraczać. Tą granicą jest poczucie godności i szacunku dla drugiej osoby.
W syndromie kochania za bardzo, tak naprawdę nie chodzi o miłość. Prawdziwa i dojrzała miłość jest zaprzeczeniem uzależnienia. Nałóg jest chorobą, wymagającą wsparcia i leczenia.”
Psycholog wymienia symptomy bycia w podobnym związku. To poświęcanie się, poczucie winy, obsesja i paniczny lęk przed odrzuceniem, lęk przed bliskością i lęk przed samotnością.
Z kim wiążą się takie kobiety? „Kobiety doświadczające uzależnienia od drugiej osoby najczęściej wybierają typ mężczyzny niedostępnego emocjonalnie, nieodpowiedzialnego, wiecznego chłopca z syndromem Piotrusia Pana lub zespołem Otella. Często są to mężczyźni uzależnieni, zdradzający, stosujący przemoc i lubiący pokazać kobiecie „kto tu rządzi”. - pisze na swoim blogu Kinga Więckowska.
Ten wybór ma najczęściej związek z lekiem przed porzuceniem, czyli nullofobią. Ona tworzy się już we wczesnym dzieciństwie, najczęściej u dzieci z rodzin dysfunkcyjnych, które nie znają prawdziwego poczucia bezpieczeństwa.
Czy ciebie też dotyka ten problem?
Wiele kobiet żyjących w toksycznych związkach, nie zdaje sobie nawet sprawy z faktu, że tkwią w chorych relacjach, że cierpią z powodu lęku przed porzuceniem. Jest jednak lista symptomów, która pomoże postawić diagnozę. „Zazwyczaj lęk przed porzuceniem występuje u osób, które mają problemy z samoakceptacją i cierpią z powodu niskiego poczucia własnej wartości. Takie osoby są bardzo przywiązane do swoich partnerów, a całe swoje życie podporządkowują ich wspólnej relacji. Jak zauważyć u siebie prześladujący lęk przed odrzuceniem?
Wciąż zabiegasz o kontakt z partnerem (często bez odwzajemnienia);
Masz trudności z uszanowaniem prywatnej przestrzeni partnera;
Jesteś nadmiernie tolerancyjny na zachowania drugiej osoby;
Potrzeby partnera stają się dla Ciebie ważniejsze niż własne;
Często analizujesz co możesz jeszcze zrobić, aby Twój partner bardziej Cię docenił (jednocześnie czujesz, że nigdy nie możesz sprostać jego wymaganiom);
Zawsze to Ty jesteś osobą, która dostosowuje się do potrzeb i wymagań drugiej strony;
W przypadku złego postępowania partnera starasz się go usprawiedliwiać;
Łamiesz własne zasady i przekraczasz granice, aby sprawić drugiej osobie radość (np. granice seksualne);
Zdarza Ci się traktować seks jako dowód miłości, masz wrażenie, że tylko wtedy partner daje Ci poczucie bezpieczeństwa;
Brak kontaktu z partnerem powoduje u Ciebie poczucie lęku i dyskomfortu, nie możesz skupić się na obowiązkach dopóki nie odzyskasz kontaktu z nim;
Pragniesz nieustannych deklaracji od partnera, masz ogromną potrzebę otrzymywania oznak czułości;
Wraz z czasem trwania związku Twoje granice zaczynają się przesuwać – zaczynasz tolerować coraz więcej negatywnych zachowań partnera, tj krzywdzenie, niewierność;
Z biegiem czasu zauważasz, że partner coraz mniej wysiłku wkłada w związek, i pomimo dyskomfortu tej sytuacji starasz się nie apelować o zmianę obecnego stanu przed obawą utraty partnera.” - czytamy na stronie psychomedic.pl.
Jeśli widzisz u siebie podobne zachowania, powinna zapalić się czerwona lampka. Lęk przed odrzuceniem można leczyć, jest to co prawda proces długotrwały i wymaga terapii, ale z nullofobii można się wyzwolić.
Źródła: