Jak to jest z tą naszą potrzebą posiadania? Skąd się w nas bierze?
Pożądanie rzeczy, potrzeba ich gromadzenia są zapisane w naszej pamięci komórkowej sięgającej odległej prehistorii. Człowiek gromadził zapasy, ponieważ ich posiadanie dawało większą szansę na przetrwanie. Ten kto posiadał więcej, był bardziej bezpieczny. Jednocześnie miał dzięki temu więcej do powiedzenia w swojej grupie społecznej. Rosła jego pozycja, a co za tym idzie wpływ, który tożsamy był z władzą. Nie tylko władza, ale też poziom atrakcyjności u kobiet wzrastał zgodnie z zasadą, że kobieta instynktownie szuka mężczyzny, który reprezentuje wyższy niż jej status społeczny. Mężczyzna posiadający więcej niż inni daje nadzieję na lepsze, łatwiejsze, przyjemniejsze, bezpieczniejsze życie dla niej i jej potomstwa. Ośrodek nagrody w mózgu uruchamia się i sprawia, że kobieta chce być przy posiadaczu, a mężczyzna zrobi co może, by jak najwięcej posiadać, bo z tego status społeczny wynika, władza, atrakcyjność u atrakcyjnych kobiet. Im więcej dóbr, tym więcej dzieci o dobrych genach spłodzonych z atrakcyjnymi kobietami. Imperatyw przedłużania gatunku sprawia, że człowiek gromadzi dobra materialne, nieważne jak to uzasadnia.
Naprawdę chodzi tylko o te instynkty przetrwania? Dosyć to banalne.
Mózg nam to odpowiednio nagradza. Chcemy czuć się dobrze. Zmierzamy do przyjemności, unikamy tego, co dyskomfortowe. Proste. Póki mózg nami rządzi, póty te mechanizmy biorą górę. Jest zresztą jeszcze jeden powód wynikający tym razem z naszego doświadczenia historii zupełnie nam współczesnej. Nasi dziadkowie, rodzice, którzy przeżyli ostatnie wojny i lata PRL-u zmagali się z brakiem towarów. Nawet gdy mieli pieniądze, to i tak meble, telewizor, czy auto były trudne do kupienia. Kupował ten, kto miał znajomości, kontakty, układy. Kto wiedział jak się wokół tematu zakręcić, ten zgarniał śmietankę. Wartość towarów w tych czasach była przez lud przeceniana, tak zrodził się kult własności, marzeniem było posiadać, mieć, swoje, własne. Wyssaliśmy to z mlekiem babek i matek, z przykładem ojców i dziadów. Ten imperatyw, który objawia się naszym chceniem, dążeniem, zmierzaniem, jest tak naprawdę wdrukiem społecznie uwarunkowanym, impulsem sięgającym tysięcy lat wstecz, wzorcem wgranym w nas przez najbliższych.
Czy to jest takie straszne, że chcemy posiadać rzeczy, które nam służą, sprawiają przyjemność? W końcu po coś te pieniądze zarabiamy.
Świat współczesny, w którym żyjemy, to apogeum kultu konsumpcji, kumulacja bezwiednej tendencji do gromadzenia wszystkiego, co rynek sprawnie nam wmawia. Dajmy temu trochę uwagi z poziomu samoświadomości. Spróbuj choć przez chwilę poczuć moc takich słów jak: „Mój”, „Moja”, „Moje”. Mój ogród, mój samochód, mój dom, mój mąż… Uwiązanie do czegoś natychmiast uruchamia lęk przed tego utratą, bo projektujemy cechy przypisywane sobie na dobra materialne, które posiadamy. Im więcej projekcji na daną rzecz, tym silniejsza staje się nasza emocjonalna więź, a z nią przychodzi wspomniany lęk przed utratą. Zauważ więc, że nie tyle boisz się utraty samej rzeczy, ale utraty złudzenia swojej tożsamości, z jaką ten przedmiot powiązałeś. Zobacz jak konstruowany jest przekaz reklamowy. Bazuje właśnie na tym mechanizmie: „Odpowiedzialny, szanowany obywatel w bezpiecznym Volvo”, „Wyzwolony, bogaty playboy w sportowym Ferrari”, „Twardziel jadący własną drogą w terenowym Jeepie”. Nie tylko wszechobecny biznes, ale cała nasza kultura, społeczeństwo, media utrwalają w nas ten mechanizm nieustannie. Jestem tym, czym się otaczam, z czego buduję pozór siebie.
Te twoje projekcje mają najczęściej charakter ekspozycyjny, co znaczy, że wyobrażasz sobie siebie takim, jakim chcesz, by cię inni widzieli. Stąd wyjaśnienie, dlaczego tylu ludzi otacza się przedmiotami, jakie mają pokazać ich status materialny, a co za tym idzie lokujący ich na pożądanym szczeblu drabiny społecznej. Z tego bierze się potrzeba gromadzenia rzeczy, które nie muszą być wcale funkcjonalne, ale za to reprezentują istotne cechy osobowości. Za tym idą irracjonalne decyzje zakupowe, marzenia o posiadaniu jakiegoś konkretnego domu, auta, biżuterii, zegarka, sukienki, telefonu, butów... Tymi przedmiotami iluzorycznie tworzysz własne konstrukcje osobowościowe. Twoja osobowość podczepia się pod przedmioty, którym nadałeś znaczenie i wtedy lękasz się, że gdy je utracisz, albo nie zdobędziesz, to nie będziesz tym, za kogo chcesz się uważać, i za kogo chcesz być przez innych postrzegany.
Brzmi to naprawdę mało przyjemnie. Wiąże się pewnie z dużymi kosztami dla naszej psychiki i jakości życia, choć intencją nabywania rzeczy jest przecież poprawianie jakości życia.
Koszty są bardzo poważne. Materialne dobra zaczynają decydować o twoim charakterze, osobowości i twojej jakości, stajesz się ich zakładnikiem. Bez tych wszystkich przedmiotów-symboli król przecież okazałby się nagi, pustka twojego złudzenia wewnętrznego „braku” wciągnęłaby cię w czarną i bezdenną otchłań niebytu. Dla takiej osoby, która żyje z poczuciem „braku”, pozorna nagość budzi podświadomy lęk, bo przecież obnażyłaby to wszystko, co stara się ukryć przed sobą i światem. Dlatego też takie osobowości dość łatwo uzależniają się od posiadania i pragnienia posiadania. Takiego pragnienia nie da się jednak zaspokoić. Posiadanie i zdobywanie dóbr materialnych potrafi stać się dla wielu z nas głównym imperatywem działania, pracy, osadzoną w niskich rejestrach energetycznych motywacją życia, która i tak wciąż rodzić będzie kolejne frustracje niezaspokojenia. Każda zdobycz cieszy chwilę, bo już przychodzą następne obiekty pożądania, a po nich następne... Człowiek zrobi wszystko, żeby tylko utrzymać pozór własnej tożsamości sklecanej z różnych dóbr materialnych, jakim nadaje znaczenia, bądź wierzy w znaczenia, które nadają im ich sprzedawcy (kup nasze auto, a będziesz wolny, kup taką kurtkę, a będziesz obiektem westchnień, kup loda, a przeżyjesz ekstazę, kup chipsy, a będziesz mieć świetną paczkę znajomych…). Tracimy poczucie sensu, żyjemy dla chwilowych ulg, jakich dostarcza nam przez chwilę zakup nowego przedmiotu. W tym wszystkim jest jeszcze imperatyw porównywania się z otoczeniem. Zawsze jest ktoś kto ma coś lepsze, nowsze, droższe, większe. Z tego szaleństwa biorą się dolegliwości zdrowotne, choroby cywilizacyjne, depresje, pośpiech, pracoholizm, brak czasu dla siebie i dla rodziny, rozwody, rozstania, zawały, otyłość, chroniczne stresy, cukrzyce, wylewy, zawiści, konflikty, manipulacje, wojenki, kłamstwa, degradacja środowiska naturalnego, żądze pieniądza, żądze władzy, ksenofobie, rasizm, podziały na lepszych i gorszych. Dużo tych kosztów. Warto zdawać sobie z tego sprawę.
Jest na to jakiś ratunek?
Pragnienia obklejania się nieustannie metkami różnych marek nie zastąpią ci spotkania z tym, co próbujesz nimi zakryć, ani tego co bezskutecznie starasz się z nich zbudować. Rozwój świadomości pozwala nam wyjść z tego chomiczego koła. Z dystansu widać lepiej tę jatkę. Z dystansu dostrzegamy, że statusu społecznego nie musimy wcale budować na prymitywnej potrzebie posiadania i władzy. Jest inna opcja. Niech punktem odniesienia dla ciebie będzie, zamiast posiadania samochodu lepszego od samochodu sąsiada, twój wzrost wewnętrzny. Dzięki niemu dostrzeżesz, że jeszcze rok temu na przykład słabiej się z ludźmi komunikowałeś, a teraz widzisz wyraźnie, że lepiej umiesz ich słuchać, jesteś ich bardziej ciekawy, spotykasz ich tam, gdzie są w sobie teraz, nie krytykujesz ich, nie oceniasz, szanujesz ich pogląd na sprawy, o których rozmawiacie, że są dla ciebie ważni. Oni czują twój do nich stosunek, co daje ci nowe szanse i możliwości z nimi współdziałania, dzielenia się tym co masz dla nich. Z tego czerpiesz satysfakcję, poczucie dumy, spełnienia. To wpływa też na to jak jesteś odbierany, a za tym przychodzą szanse, biznes, nowe kontrakty. Odkrywasz swoją autentyczność, w dobrej energii, z dobrymi emocjami wpływasz na ludzi wokół siebie i na wasze relacje. Nie ma w tym lęku, obawy utraty, jest swoboda, otwartość, zabawa życiem, z którym już się nie szarpiesz, które po prostu płynie, a ty z nim w jego nurcie.
Stojący mocno nogami na ziemi rozwój osobisty zamiast wyścigu zaślepionych szczurów? Podoba mi się.
Czas wyzwalać się z pułapki przeszłych instynktów, wzorców, schematów poznawczych. Nasza planeta coraz dotkliwiej odczuwa skutki ludzkiego nienasycenia. Zbyt sprawny i skuteczny jest człowiek, by mógł bezkarnie pozostawać ślepy.