Szukałaś innej pracy?
Owszem, ale bezskutecznie. Poza tym ja włożyłam w swoje wykształcenie masę wysiłku, chciałabym żyć ze swojego zawodu. Mam uprawnienia do prowadzenia różnych zajęć, płaciłam za szkolenia, za kursy. Kiedy miałam 19 lat wyprowadziłam się z domu, skończyłam studia pracując, byłam cały czas na własnym garnuszku. Wiele lat mieszkałam i pracowałam w Warszawie. Wszystko się skończyło. Nigdy nie było łatwo, sama wychowuję synka. W Warszawie rano woziłam go do przedszkola, potem praca, potem go odbierałam, brałam do klubu, gdzie była bawialnia, ja znowu do pracy. Wracaliśmy do domu koło godziny 21. Ale zarabiałam między 4 a 5 tys. zł na rękę. Wiedziałam, że jak mam niespodziewany wydatek, mogę dorobić, wziąć w innym klubie zastępstwo. Miałam jakąś kontrolę nad swoim życiem. Teraz totalny rozpad.
Miałaś etat?
Nigdy nie miałam, w klubach pracowałam nie jako trenerka, ale jako instruktorka, na umowę zlecenie. Od takich umów też składki się odprowadza. W pandemii okazało się, że nic mi się nie należy. Tak jak i innym koleżankom i kolegom. Chyba, że ktoś miał zarejestrowaną firmę. Ale takie zakładają trenerzy personalni, którzy mają dobrych klientów, wystawiają faktury. Dla mnie to było nieopłacalne, 1500 zł płacić na ZUS. I tak wszystko zawsze szło „na biało”, bo jak się pracuje w sieciówkach to oni się ze wszystkiego rozliczają, więc nie zarabiałam żadnych pieniędzy na czarno. Ale ja nie znam nikogo, podkreślam nikogo z instruktorów, kto kiedykolwiek miałby etat. A znam sporo osób z branży. No jak to wszystko siadło podczas lockdownu musiałam wrócić do rodzinnego miasta, nie stać mnie było na wynajem mieszkania w Warszawie. Zaczęłam pracę w kilku klubach, nie było łatwo, ale zaczęłam powoli odbijać się od dna. I znowu zostałam na lodzie.
Nie chcesz się ujawnić? Trochę rozumiem, znam cię od lat, wiem, że jesteś ambitna.
Nie, bo mi wstyd. Ja jestem tym wszystkim zażenowana, zdołowana, to jest jakaś maskara. Ja mam w tej chwili 500 plus i 1100 zł alimentów, z tego muszę utrzymać siebie i syna, opłacić mu prywatne przedszkole, bo w państwowym nie było miejsca i kawalerkę, bo z rożnych powodów nie mogę mieszkać u mamy. Ja mam w tej chwili na koncie 2 zł i 50 groszy. Jak syn poprosił o pączka, to powiedziałam mu, że zapomniałam z domu zabrać karty. Wstyd mi ciągle prosić mamę o pieniądze na wszystko, ale nie mam wyjścia. Myślałam, żeby znowu wyjechać. Ale pandemia wszystko utrudnia, nie ma gwarancji, że gdziekolwiek znajdę pracę i jest jednak problem dziecka. Muszę mieć dla niego jakąś opiekę. Jak pracowałam ostatnio, to mama się nim zajmowała popołudniami. Jej też mi żal, bo widzę, jak ciężko pracuje. Niestety, to taka branża, że nie mogę jej pomóc, kompletnie nie znam się na tym. Teraz robię nowy kurs, szukam innej opcji, ale to dziedzina, która jest mi obca. Słucham wykładów i wiem, że kompletnie mnie to nie obchodzi, że to nie moja bajka. Moja pasją jest sport i praca z ludźmi, jestem w tym dobra. I nie wiem, co dalej.
Nie masz żadnych zajęć w tej chwili?
Nie mam, bo ludzie się boją. Znam kluby, które działają, zamieniły rodzaj działalności i rzekomo trenują sportowców na zawody. Ale chętnych jak na lekarstwo. Wiele osób unika takich miejsc, nie chcą się zarazić. To ciekawe, bo w klubach zawsze było czysto i dezynfekcja. Sklepów się ludzie nie boją. Do sklepów chodzą. A tam, gdzie mogliby zadbać o swoje zdrowie, nie chcą iść. Co zrobić. Taka specyfika. Ale ja przez to zostałam kompletnie bez szansy na zarobek. To jest dla mnie coś nie do opisania, jak ja się psychicznie czuję. Zawsze byłam niezależna, umiałam o siebie i dziecko zadbać. Teraz jestem jak w klatce. Jak bym jakaś głupia była, czasami dostaję obłędu, ja nawet nie wiem, jak to wszystko określić. Jeden wielki dół.
Nie należy ci się nic od państwa? Jesteś w końcu samotną matką.
No nie należy, bo jak mówiłam, byłam na śmieciówkach. Ja z tej determinacji zadzwoniłam do MOPR. I dowiedziałam się, że mogę się starać o zapomogę, bo mam dochód poniżej 1200 zł miesięcznie, 500 plus nie liczą. Ta zapomoga to 95 zł miesięcznie. Ja zaczęłam się normalnie śmiać, bo nie wiedziałam co powiedzieć. I jeszcze dowiedziałam się, że w filii MOPR mogę dostać 200 zł na jedzenie. Ale oni robią wywiad środowiskowy, czy nikt mi nie pomaga. Zresztą jak zadzwoniłam tam, to pracownica sama zapytała, czy rodzice nie mogą mi pomóc. Na litość nieba, ja mam 35 lat! I kobiety mają tu dzieci rodzić. Żeby potem słuchać, że powinny wrócić na garnuszek do swoich matek. To jest jakaś paranoja.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza