Ale problem nie jest wcale nowy. Już dane z 2018 roku alarmowały, że Polska jest drugim krajem w Europie pod względem ilości prób samobójczych wśród młodzieży i dzieci. Raport z maja 2020 roku pokazał, że polskie nastolatki, a dotyczy to dziewcząt i chłopców, należą do najmniej siebie akceptujących osób na świecie. Dane są zatrważające. Według raportu dla Światowej Organizacji Zdrowia aż 52% procent polskich dziewczyn i 31% procent polskich chłopaków w wieku 15 lat nienawidzi swojego ciała. To oznacza, że co druga nastolatka i co trzeci nastolatek, których mijamy każdego dnia na ulicy, nie akceptuje siebie takim, jakim jest. To najgorsze wyniki wśród przebadanych krajów, nikt nie jest siebie tak krytyczny jak polska młodzież.
Poza niską samooceną, młodzież mierzy się też z brakiem wsparcia. Poczucie osamotnienia ze strony znajomych odczuwa 64% dziewczyn i aż 75% chłopaków. Wsparcia nie otrzymują też polskie nastolatki od dorosłych. Badania pokazują, że 69% chłopaków i 79% dziewczyn nie odczuwa żadnego pozytywnego wzmocnienia ze strony nauczycieli. Oznacza to, że brakuje młodym ludziom tego, co jest kluczowe dla samoakceptacji – świadomości, że mogą na kogoś liczyć.
Izolacja, życie w wirtualnym świecie, również z powodu lockdownu, tylko sytuację pogarsza.
- SPÓJRZ NA SIEBIE to kampania, która wychodzi naprzeciw temu problemowi. To pierwsza ciałopozytywna kampania w Polsce angażująca bezpośrednio młodzież. Jej celem jest uświadamienie nastolatków, że wygląd zaczyna się w głowie. Chcemy, by młodzież zaakceptowała własne ciała, zyskała poczucie własnej wartości, zaczęła być dumna ze swojego wyglądu. Zależy nam, aby młodzi ludzie przestali walczyć ze swoimi „niedoskonałościami”, porównywać się do siebie czy konkurować z wyretuszowanymi zdjęciami. Wierzymy, że zasługują oni na przestrzeń, w której będą mogli pogadać o własnym ciele, spojrzeć na nie bez krytyki, bez skupiania się na słabych stronach, spojrzeć z miłością i szacunkiem. – mówi Marysia Pyrek.
Choć promowanie ciałopozytywności wcale nie jest łatwe.
- Już spotkałyśmy się z opiniami, że promujemy otyłość – mówi Marysia. - Nie promujemy, chcemy tylko pokazać, że nie zawsze wynika z nadmiernego jedzenia czy braku ćwiczeń. Że są ludzie chorzy, biorą określone leki, które powodują apetyt, mają genetyczne skłonności do otyłości. Ale to nie wygląd ma decydować naszej wartości, każdy z nas jest tak samo wartościowy.
Aleksandra Musielak, która na co dzień pracuje w gabinecie z dziećmi i młodzieżą, mówi, że takiej fali depresji, destrukcyjnych zachowań, samookaleczeń, już dawno nie było. Młodzież wtłoczona w wirtualne życie, często nie mająca wsparcia w domu, a w dodatku teraz żyjąca w izolacji, jest w coraz gorszej kondycji psychicznej.
- To wypadkowa wielu czynników – tłumaczy Aleksandra. - Wizerunku tworzonego przez media, relacji w domu. Ja znam dziewczynki z II czy III klasy szkoły podstawowej, które już mówią o tym, że powinny ograniczyć słodycze, choć wcale nie są grube. I nawet jeśli mają w domu przekaz – jesteś śliczna (choć też nie jest on najlepszy, ale to inny temat), to obserwują mamy, które są wiecznie z siebie niezadowolone i chcą coś zmienić w swoim wyglądzie.
I Aleksandra podkreśla, że gdyby te zmiany w wyglądzie wynikały z troski o swoje zdrowie, byłoby to korzystne. Ale u ich podłoża leży przede wszystkim skupianie się na swoim wizerunku. Jeśli matka obrabia zdjęcia, stosuje filtry, zanim wpuści je do sieci, to pokazuje również dziecku, że naturalny wygląd nie wystarczy.
- Płynie komunikat - taka jaka jesteś naprawdę, nie powinnaś się pokazywać – mówi Aleksandra. - Powinnaś się „ulepszyć”. Tymczasem to ilość lajków pod zdjęciem buduje samooceny. Trzeba na takim zdjęciu wypaść naprawdę dobrze, by nie stać się ofiarą hejtu. Rola wyglądu została sprowadzona do absurdu.
Historie, które opowiada młodzież potrafią zdziwić.
- Matka dziewczyny, która jest leczona na depresję, powiedziała jej, żeby ograniczyła ilość leków, bo przez nie przytyje! Jakby jej figura była ważniejsza od choroby. Są dziewczyny, które pytają, czy mogą przyjść na spotkanie bez makijażu. Są osoby, które wstydzą się tego, że chodzą na terapię - wylicza Marysia Pyrek. - Młodzież dostaje w domu przekazy, które choć może płyną „w dobrej wierze”, tak naprawdę powodują obniżenie samooceny. „Zobacz, jak się ubrałaś”, „powinnaś schudnąć”, to są częste w domach komentarze. Nie tylko do dziewczyn, ich adresatami są też chłopcy, co widać w tych smutnych statystykach.
Dlatego kampania kierowana jest do obu płci, zakłada różne formy pracy. Mają być warsztaty dla rodziców i osób pracujących z młodzieżą, turnusy ciałopozytywne w wakacje, prelekcje w szkołach, kiedy tylko pandemia pozwoli na ich otwarcie. I oczywiście duża kampania w mediach społecznościowych, chęć dotarcia do jak największej liczby młodych ludzi.
- Zbieramy fundusze, piszemy projekty – mówi Marysia. - Zależy nam bardzo, aby wszelkie podejmowane przez nas działania były oferowane za darmo. Problem jest naprawdę poważny, trzeba o nim mówić.
Aleksandra Musielak dodaje, że dużo prościej jest pozbyć się kilku kilogramów wagi, które przybyły podczas siedzenia w domu, niż wyjść z ciężkiej depresji. Już teraz zauważyła, że dzieci, z którymi wcześniej nie było żadnych problemów, coraz częściej maja obniżony nastrój czy epizody depresji.
- Przedłużająca się nauka zdalna i ograniczenie kontaktów społecznych powoduje, że nastolatki czują się pozbawione sensu życia, nie mają nadziei na przyszłość, są zniechęcone, pozbawione poczucia sprawstwa i motywacji nie tylko do nauki, ale często do jakichkolwiek działań - mówi. - O tym rozmawiam codziennie z moimi uczniami i nastolatkami w gabinecie. To co nastolatkom teraz jest najbardziej potrzebne to dostępne dla wszystkich wsparcie psychologiczne i powrót do normalności.
Stąd pomysł na warsztaty kierowane także do dorosłych, którzy być może nie wiedzą, jak sobie radzić w takiej sytuacji.
A normalność to również dobre relacje ze swoim ciałem. Bo tylko to pozwoli realizować rożne inne wyzwania, zrozumieć, że nasze życie wcale nie zależy od wyglądu.
- Niestety, żyjemy w kulturze narzekania – podsumowuje Aleksandra. - Polacy są bardzo krytyczni wobec innych jak i wobec siebie. Czas powoli to zmieniać, mam świadomość, że to długa droga, ale kiedyś trzeba wreszcie wyruszyć w tę podróż wyruszyć.
Magdalena Gorostiza
O zespole:
Marysia Pyrek – teatrolożka. Ukończyła Wiedzę o Teatrze na Uniwersytecie Gdańskim, aktualnie studiuje Zarządzanie II stopnia na Wyższej Szkole Bankowej w Gdańsku. Od trzech lat współpracuje z agencją marketingową, organizując wydarzenia kulturalne i tworząc marki dla klientów. W kampanii odpowiada za media społecznościowe oraz prowadzenie warsztatów kreatywnych. Razem z Natalią prowadzi Fundację Fala Nowej Kultury.
Natalia Królak – teatrolożka, studentka Wiedzy o Teatrze na Akademii Teatralnej w Warszawie. Prowadzi zajęcia teatralne, m.in. w Gdańsku i w Warszawie. Zajmuje się edukacją kulturalną, organizacją wydarzeń poświęconych demokratyczności w teatrze, współpracuje jako dramaturżka z offowymi, warszawskimi grupami teatralnymi. W kampanii pełni rolę graficzki oraz odpowiada za warsztaty kreatywne.
Aleksandra Musielak – psycholożka. Terapeutka nurtu Terapii Skoncentrowanej na Rozwiązaniach - Solution Focused Brief Therapy. Prowadzi szkolenia dla nauczycieli, warsztaty dla dzieci, młodzieży i rodziców, konsultacje psychologiczne i zajęcia ze studentami. Jest autorką scenariuszy zajęć edukacyjnych dla uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych. Wiceprezeska zarządu Stowarzyszenia Educational Cha(lle)nge i wicedyrektorka jednej z gdańskich szkół podstawowych. Zajmuje się również popularyzacją wiedzy psychologicznej.
Opowieści nastolatek, które biorą udział w kampanii SPÓJRZ NA SIEBIE. Ze względu na swoje historie, bohaterki chcą pozostać anonimowe:
Historia A.
Przez 11 lat trenowałam wyczynowo sport, który wymagał ode mnie, abym była szczupła. Niestety, miałam inną budowę ciała i zawsze wyglądałam na trochę grubszą. Przez to byłam częściej ważona i ciągle słyszałam uwagi na temat swojego wyglądu. Chociaż ja nie byłam wtedy gruba, ja miałam niedowagę, ale po prostu moje ciało nie wpasowywało się w ich normy. To było strasznie przykre. Często słyszałam „biegaj kółka” albo „bierz skakankę, przyda ci się”. Na treningu zawsze miałam leginsy i spodenki, żeby nie było widać, że mam grube uda. Pamiętam jak raz nie założyłam leginsów i miałam dobry trening i byłam z siebie niesamowicie dumna, ale na koniec zajęć trenerka i tak rzuciła do mnie: „na wagę”. Więc tylko zaciskałam pięści, bo co innego mogłam zrobić. Na szczęście czasy się zmieniły i teraz to już tak nie wygląda.
Kiedyś przed jednym z obozów przytyłam w wakacje 5 kilo, więc podczas obozu nie mogłam jeść tak jak inne dziewczynki. Miałam dwa treningi dziennie po 3-4 godzinny i nikt mi nie wytłumaczył, jak powinnam się odżywiać, tylko kazano mi odstawić część jedzenia. Nie mogłam jeść chleba, bułek, ziemniaków, trenerki ściągały mi nawet skórkę z mięsa, żebym nie jadła tłustego. Mogłam jeść tylko warzywa i mięso bez panierki. I tak było przez cały obóz. Rozumiem, że przytyłam, ale byłam małym dzieckiem, które tego nie widziało i nikt mi nie wytłumaczył tej całej sytuacji.
W podstawówce bałam się przy kimś jeść, więc potrafiłam nie jeść nic przez cały dzień. Po prostu bałam się, że ktoś będzie mnie oceniać. Potem wracałam do domu i wyjadałam pół lodówki. I tak było od 4 do 6 klasy podstawówki, wracałam do domu z kanapkami, które mi mama zrobiła, a obiady odnosiłam tak, żeby pani na stołówce nie zauważyła. Moja siostra zgłosiła jej, żeby pilnowała mnie i moje koleżanki, żebyśmy wszystko zjadały, ale jak się obróciła to szybko oddawałyśmy wszystko. Nie jadałam nic, trenując po 3-4 godziny dziennie i będąc w szkole od rana. Wtedy też często mdlałam i prawie codziennie bolał mnie żołądek.
Trenować przestałam w drugiej klasie liceum. Lekarz mi zabronił z powodu kontuzji. Więc tak jak wcześniej przy wzroście 170 ważyłam maksymalnie 55 kg, to wtedy przytyłam 10 kg. Czułam się przez to okropnie. Przestałam się mieścić we wszystkie swoje rzeczy i trenerki w szkole tylko wlepiały wzrok we mnie (może tego nie robiły, ale ja czułam na sobie wzrok każdego). Jak przychodziłam do klubu to była taka jedna starsza trenerka, i kiedyś do mnie powiedziała „weź skakankę i pokaż dzieciom podskoki, a przy okazji tobie też się przyda”.
Pamiętam też jak do domu wróciła moja siostra, która mieszkała w Łodzi i ona nie widziała mnie przez 3 miesiące w czasie których skończyłam właśnie trenować. Zamiast się ze mną przywitać powiedziała tylko: „o Boże, co ci się stało”. A moja babcia, która zawsze mówiła „jesteś za chuda”, „powinnaś przytyć”, „zjedz coś”, zaczęła do mnie mówić: „o w końcu zaczęłaś wyglądać normalnie”, tylko, że dla mnie to nie znaczyło, że wyglądam normalnie i jest super, tylko, że jestem grubsza niż byłam. I że muszę coś z tym zrobić.
To nie było myślenie, że przejdę na dietę, żeby zdrowo jeść i się odżywiać, tylko jak szybko schudnąć. Czyli nie jadłam cały dzień, po czym wieczorem miałam napady, że jadłam wszystko i chciałam wymiotować. Nie miałam bulimii, bo nie potrafiłam wymiotować na zawołanie. Ale chciałam mieć. Fascynowało mnie, że ktoś ma bulimię – że może nie jeść, potem się nażreć wszystkiego i wymiotować. Szukałam sposobu, żeby mieć. I dlatego raz byłam spuchnięta, raz grubsza, raz chudsza i tak w kółko.
Żeby czuć się lepiej nosiłam za duże rzeczy, wkurzało mnie, że się nie mieszczę w swoje stare ubrania i specjalnie kupowałam za duże. I porównywałam się do innych dziewczyn: ona jest wyższa, szczuplejsza, ma mniejsze uda. Sprawdzałam wagę, wzrost i wymiary różnych gwiazd, sprawdzałam czy jestem w normie. Strasznie dużo czasu na to poświęcałam. Szukałam też magicznych sposobów, żeby schudnąć, żeby wyglądać inaczej. W tym najgorszym okresie ważyłam się 10 razy dziennie. Przed jedzeniem, po jedzeniu, przed piciem i po piciu. Nie potrafiłam wejść do łazienki bez wejścia na wagę. Potem miałam fazę, aby sprawdzać jak wygląda mój brzuch. Miałam obsesję na jego punkcie. Jak przechodziłam koło lustra to nie umiałam się nie spojrzeć i nie skrytykować jego wyglądu.
Zajadałam stres. Wieczorem, żeby nie myśleć pochłaniałam tabliczkę czekolady, ciastka i wszystko. Ale też były takie momenty, w których starałam się zdrowo odżywiać. Zaczynałam dzień jedząc coś zdrowego, potem nie wytrzymywałam i zjadałam słodycze, a potem się znowu napychałam zdrowym jedzeniem. I tak w kółko. To wszystko się wiązało ze stanami depresyjnymi. Miałam tygodnie, że nie wychodziłam z domu przez tydzień, dwa. Chłopak mnie wynosił na rękach. To się wszystko napędzało wzajemnie – stres, sytuacja w domu, obniżona samoocena. Nie uważam, że gdyby nie trudna sytuacja w domu to bym nie miała tych problemów, ale to się nakręcało jedno z drugim. I bardzo długo nie mogłam sobie z tym poradzić.
Wielkim krokiem jest to, że zauważyłam, że miałam problem. Wiedziałam, że coś jest nie tak z moim jedzeniem. Ale to nie było na zasadzie, „okej, to z kimś porozmawiam i będzie mi lepiej i zacznę zwracać uwagę na to, co robię”. Tylko to było myślenie w rodzaju, „znajdę sobie superszybki sposób, żeby schudnąć, nie ważne czy będę się dobrze czuła, czy będę mdlała”. Skoro w miesiąc przytyłam 10 kilo, to w miesiąc schudnę 10 kilo. I nie ważne jak to wpłynie na zdrowie. Więc potrafiłam specjalnie się głodzić lub jeść rzeczy, które wywołują odruch wymiotny.
Tak naprawdę dopiero pół roku temu przestałam liczyć, co ile ma kalorii, ile jem czy ile pije. Przez kwarantannę zaczęłam regularnie jeść, mniej się stresowałam, więc do normy wrócił mój metabolizm i nie mam też już problemów z żołądkiem. Wszystko zaczęło wracać do normalności po sześciu latach. Uważam, że nawet jeśli ktoś wokół z takich najbliższych znajomych chce pomóc osobie, która ma problemy z wagą i postrzeganiem siebie to nie do końca wie, jak to zrobić. Wiele zmienia poznanie osoby, która ma podobne doświadczenia. Takiej, która rozumie i wie co to znaczy mieć zaburzenia odżywiania. To jest zupełnie inne wsparcie i zupełnie inaczej się rozmawia. Poznanie takich osób naprawdę potrafi zmienić myślenie i sprawić, że poczujemy się lepiej z sobą samym. Możemy wspólnie dzielić się problemami, ale i wspierać siebie nawzajem. Kiedy mój chłopak mówił mi, że dobrze wyglądam to myślałam, że kłamie, żeby było mi miło i nie przyjmowałam tego do siebie. Rodzina też nigdy nie mówiła mi nic złego, ale nie potrafiła mi też powiedzieć czegoś, co na mnie wpłynie. A tak naprawdę to wolałabym, żeby po prostu niczego do mnie nie mówili. Nie komentowali. Nie nawiązywali do mojego wyglądu. Nie porównywali mnie z wcześniejszą wersją mnie. Tylko zachęcili do pójścia do psychologa i dietetyka, bo łatwiej jest się zwierzyć kompletnie obcej osobie niż komuś bliskiemu.
Aktualnie jestem na dobrej drodze, aby wyzdrowieć. W ciągu tych kilku lat poznałam wiele nowych osób i zauważyłam, że dla nich jestem po prostu sobą. One mnie nie porównują do nikogo innego. Dodatkowo już prawie pogodziłam się z jedzeniem. A największym krokiem dla mnie jest podzielenie się tą historią z innymi.
Historia D.
Dla mnie najgorsze są komentarze od mojej mamy. Ona mnie potrafi na każdym kroku obrazić, skrytykować czy powiedzieć coś nie miłego. A ja już nie daję sobie z tym rady, nie potrafię z nią rozmawiać. Jest mi strasznie przykro, gdy mówi, „nie masz już talii”, „zjedz trochę mniej” albo „odpuść sobie dzisiaj kolację, już i tak dobrze wyglądasz”. I to nie jest na zasadzie, że mam ograniczyć spożywanie pewnych rzeczy, czy zamienić pewne rzeczy na inne. Tylko ogranicza mi jedzenie, a ja potem jestem po prostu głodna. A u nas musi być na obiad tłusto, zawsze muszą być ziemniaki czy mięso smażone. Więc moja mama wymaga, żebym ja tego nie jadła, zamiast po prostu zamienić pewne składniki, żeby było zdrowiej czy mniej kalorycznie. I naprawdę nie wiem co mam robić, bo najpierw mi każe jeść wspólnie ze wszystkimi, a potem mnie krytykuje za to, co jem.
Kiedyś też wyszła z inicjatywą wspólnego biegania. Mi się to spodobało, bo fajnie jest razem spędzić czas i faktycznie miałam już dosyć siedzenia w domu i przed komputerem. Ale to jak zakończyła to zdanie sprawiło, że od razu mi się odechciało. Powiedziała: „może pójdziemy razem dzisiaj pobiegać… bo się zaniedbałaś”.
Moja mama też mi potrafi powiedzieć, żebym zeszła z dawki leków na depresję, bo to od nich mogę tyć. I mojej mamy nie interesuje, jak się czuję, że tego potrzebuję, że bez tego nie potrafię sobie poradzić. Tylko interesuje ją jak ja wyglądam i że mogę przytyć. A moja mama przecież jest położną, więc chyba powinna wiedzieć jak się zajmować dzieckiem. Takie teksty bolą i ich się nie da zapomnieć. A jak się je słyszy codziennie albo prawie codziennie to ma się dość. Ja już miałam dość nie raz. Ale co mogę z tym robić? Przecież nie mam 18stki, nie mogę się wyprowadzić.
W szkole nazywali mnie cegłą, klocem albo prosiakiem. Takie żarty i nękanie zaczęły się już w podstawówce. Głównie dokuczali mi chłopacy, ale nie tylko. Przez te komentarze nie chciałam chodzić na wf, później już w ogóle nie chciałam chodzić do szkoły. Śmiali się ze mnie, z mojego wyglądu, braku kondycji. Bolały mnie takie komentarze „już się zdaszyła”, albo „chodzi jak kaczka”. A wtedy z powodu niepełnosprawności miałam jeszcze większe problemy z chodem. Więc to nie była do końca moja wina i mimo tego, że naprawdę chciałam ćwiczyć to miałam dość. Bo ile razy można słuchać takie komentarze?
No i też było tak, że nikt nie zwracał uwagi na moją niepełnosprawność. Nie chodzi mi o to, że chciałam być inaczej traktowana, tylko po prostu o zrozumienie, że pewnych rzeczy nie jestem w stanie wykonać. Nie rozumiem do dzisiaj, jak można na koniec roku dostać dwóję z wf-u, tylko dlatego, że nie potrafi się czegoś wykonać. Miałam średnią 5,2 i dwóję z wf-u. No absurd. Moi rodzice nic z tym nie zrobili, bo ich to za bardzo nie obchodziło. Więc tak pozostało.
Dla mnie uprawianie sportu i ćwiczeń to duży problem. Naprawdę kilkanaście razy próbowałam ćwiczyć z różnymi trenerkami online, czy aplikacjami. Ale ja nie mogę bardzo wielu zadań wykonywać. Nie mogę długo stać, nie mam też takiej samej masy mięśniowej i chwytliwości po obu stronach ciała. Jak nie mogę zrobić połowy filmiku to bardzo mnie to wkurza i jeszcze bardziej wytyka moją niepełnosprawność. Powinnam mieć systematyczne zajęcia z fizjoterapeutą, który wybrałby dla mnie odpowiedni zakres ćwiczeń i ułożył plan treningowy, ale także pomagał mi wykonywać niektóre ćwiczenia, bo ja ich sama nie dam rady wykonać. Niestety, w Polsce nie ma dla mnie takich zajęć refundowanych, były do określonego wieku, ale teraz mi powiedzieli, że jestem za stara. A moich rodziców nie stać, aby zapewnić mi systematyczną rehabilitację.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ja nie chodziłam do zwykłej klasy. Ja chodziłam do klasy integracyjnej, w której każdy mną pomiatał i nikt mnie nie szanował. Oprócz mnie chodziły do klasy osoby niepełnosprawne społecznie, tzn. zagrożone poprawczakiem. A to one mi najbardziej dokuczały i nikt nie chciał im narobić kłopotów, więc one mogły robić wszystko co chciały. A ja niejednokrotnie prosiłam o pomoc wychowawczynię, pedagożkę szkoły, czy dyrektorkę. I one mi tylko doradzały, że nie powinnam zwracać na to uwagi i tym się przejmować. Więc te rozmowy tak naprawdę były ze mną, a nie z nimi, choć to ja byłam ofiarą. A w klasie wiadomo, jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Więc oni mogli wszystko, a ja nie mogłam nic.
Jednym z najgorszym moim przeżyć była dla mnie szkolna wizyta u higienistki. Wszystkie dziewczyny były razem, musiały się rozebrać, powiedzieć o swoich chorobach. Wszystkie też byłyśmy ważone, a Pani mówiła na głos, ile która waży. I wszystkim skomentowała, że „o super, dobra waga” albo „jesteś w normie”. I każdemu powiedziała coś miłego, a mi nie powiedziała nic. Płakać mi się wtedy chciało.
Dopiero jak poznałam mojego kolegę z liceum to on powiedział niby takie proste zdanie, ale które bardzo utkwiło mi w pamięci. Powiedział: „Naprawdę to ile ważysz jest okej i dla nikogo nie powinno mieć to znaczenia. A jeśli chcesz się odchudzać to tylko dla siebie”. To mnie trochę poruszyło, ale też podniosło na duchu, bo nigdy tego wcześniej nie usłyszałam od chłopaka. I to dla mnie dużo znaczyło, bo zawsze miałam kłopot z męsko – damskimi relacjami. Nie umiałam podejść i zagadać, a przez to jak wyglądam chłopcy nie chcieli się ze mną zadawać.
Bardzo dużo mi dało spotkanie dziewczyn, zajęcia z Marysią i Natalią oraz spotkania z Olą. To pozwoliło mi uwierzyć w siebie, docenić swoje mocne strony i mieć nadzieję, że zaraz będę mogła sama decydować o sobie i swoim życiu. Wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze ku akceptacji siebie, sam fakt, że dzielę się moją historią to dla mnie bardzo dużo. Rok temu na pewno bym tego nie zrobiła. Ale dzięki wsparciu, rozmowom i odkrywaniu tego, że mogę i daję radę, zaczynam wierzyć w siebie. A to jak dziewczyny traktują innych, powinno być przykładem dla nauczycieli i innych osób dorosłych – po prostu z szacunkiem, na luzie, „na ty”, bez żadnych ograniczeń i tematów tabu.