Jezus przed wstąpieniem do nieba dał swoim uczniom nakaz głoszenia Ewangelii całemu światu i udzielania chrztu. "Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest będzie zbawiony; a kto nie uwierzy będzie potępiony" – miał powiedzieć. Czy w tym przekazie jest mowa o tworzeniu instytucji kościelnej z jej hierarchią, instytucji, która będzie gromadzić dobra materialne i tak naprawdę coraz bardziej oddalać się od ludzi? Co poszło nie tak?
Zacytuję wybitnego teologa protestanckiego Rudolfa Bultmana, który nie bez ironii powiedział, że Jezus głosił Królestwo Boże, a jego uczniowie stworzyli kościół. Nie musiał dodawać, że to nie miało żadnego związku z jego nauczaniem. Pani cytuje zdanie przypisywane Jezusowi zmartwychwstałemu, więc jego autentyczność jest wątpliwa, to raczej wyraz entuzjazmu pierwszej wspólnoty, która chciała się dzielić swoim przeżyciem z innymi. Dość szybko jednak w tej wspólnocie zaczęły się podziały i walka o władzę, o przywództwo. Wiemy to z listów św. Pawła i z Dziejów Apostolskich. Ale można powiedzieć, że to taka kłótnia w rodzinie. Prawdziwe odejście od nauki Jezusa zaczęło się od upolitycznienia chrześcijaństwa, które stało się faktem dzięki politycznej decyzji cesarza Konstantyna w 313 roku. Wtedy biskupi i księża dość szybko stali się wygodnym narzędziem umacniania władzy politycznej. Władza ze swej strony odpłaciła się hojnymi przywilejami i realną władzą, również polityczną. To upolitycznienie chrześcijaństwa, które trwa do dzisiaj jest tym, co Pani nazywa, że „ coś poszło nie tak”. Cel religijny głoszenia Królestwa Bożego stał się celem politycznym umacniania i utrzymania władzy. Temu służyła i służy cała struktura hierarchiczna katolicyzmu.
Od zarania wieków, począwszy od papieży po zwykłych duchownych, kler nie przestrzegał nauk Ewangelii, które głosi i oddawał się grzesznemu życiu. Jak to się stało, że Kościół popadł w taką hipokryzję?
Moim zdaniem nie można tak zdecydowanie potępiać kleru i biskupów, bo bywa różnie. Jednak ma Pani rację, że wraz z rozwojem chrześcijaństwa standardy moralne znacznie osłabły, a co najgorsze ci, którzy o tym głośno mówili byli stygmatyzowani jako wrogowie Kościoła. Myślę, że mechanizm, o którym Pani wspomina najlepiej uchwycił w swojej książce francuski socjolog Frederic Martel „Sodoma”, której podtytuł nieprzypadkowo brzmi „Hipokryzja i władza w Watykanie”. To książka oparta na setkach pogłębionych wywiadach. Powinna być lekturą obowiązkową dla każdego kto chce zrozumieć te mechanizmy przemilczania własnych grzechów i gromieniu tych, którzy nie chcą się podporządkować kościelnej dyscyplinie. Niestety dotyczy ten mechanizm również św. Jana Pawła II, który bardzo surowo oceniał kulturę współczesną i określał jako cywilizację śmierci i w tym samym czasie promował na najwyższe urzędy w Kościele ludzi, którzy byli daleko od moralnej doskonałości. I to tacy ludzi wyznaczają do dzisiaj standardy moralne tej instytucji.
Ale od XVII wieku katolicy mają do dyspozycji narzędzie zwane probabilizmem. Niewtajemniczonym wyjaśniam, że probabilizm opiera się na przekonaniu, że wątpliwego obowiązku moralnego nie można narzucić tak, jakby był pewny. „Tam, gdzie jest wątpliwość, jest wolność” (Ubi dubium, ibi libertas) to jego kardynalna zasada. Dało to katolikom prawo do sprzeciwu wobec hierarchicznego nauczania kościoła w kwestii moralnej. A jednak mało kto o tym wie, a Kościół ochoczo w tej kwestii milczy. A przecież probabilizm mógłby być doskonałym orężem dla wierzących w walce z hipokryzją czy irracjonalną czasami ideologią kościoła. Jak choćby z niechęcią do in vitro czy aborcji czy z dyskryminacją kobiet. Tymczasem część wierzących nie zgadza się z naukami Kościoła z jednej strony, z drugiej zaś udaje, że wszystko jest w porządku. Dlaczego?
Jak Pani dobrze wie, probabilizm to „wymysł jezuitów”, którzy nie tylko go stosowali w swojej nauce moralności, ale jeszcze do tego dodali bardzo poręczny trik, który po łacinie nazywa się restrictio mentalis, a oznacza ni mniej ni więcej tylko zasadę, że nie każdy ma prawa do dowiedzenia się tego, co ja naprawdę myślę, a więc nie tylko mogę kłamać w żywe oczy, ale robić to w przekonaniu, że tak powinienem robić. Klasyczny przykład tej zasady to sytuacja, której nazista szuka ukrywającego się w moim domu Żyda, a ja mu odpowiadam, że w domu żadnego Żyda nie ma. Przecież byłoby wyrazem skrajnej nieodpowiedzialności powiedzenie mu prawdy. A wracając do probabilizmu. Przecież stosowanie go w praktyce wymaga niezwykłej wiedzy, krytycznego myślenia, wyważania różnych racji. Do tego większość ludzi po prostu nie jest przygotowana, stąd fanatyzm religijny w podejściu do in vitro czy aborcji, a nawet środków antykoncepcyjnych. Ale to się zmienia. Coraz więcej ludzi postępuje tak jak uważa za słuszne i nie przejmuje się tym, co mówią księża czy biskupi, a nawet papieże.
Może i się nie przejmują, ale dla mnie przerażająca jest ta szczątkowa, wręcz ludyczna wiedza na temat swojej religii. Rozumiem, że w dawnych czasach nie było źródeł lub trudno było do nich dotrzeć. Ale dziś w dobie internetu nie ma już z tym problemu. Tymczasem większość katolików nawet nie wie, czym było niepokalane poczęcie. W 1969 roku Paweł VI usunął wielu wątpliwych świętych z kościelnego spisu, nadal jednak są parafie i kościoły pod ich wezwaniem. O co chodzi w tym wszystkim?
Zacznę może od anegdoty. Wśród socjologów religii swego czasu krążyło takie powiedzenie, że kraje Europy dzielą się na kraje protestanckie i kraje nieczytające Biblii, te drugie to naturalnie kraje katolickie. Jest w tym sporo złośliwości, ale też jest ukryte ziarno prawdy. Katolicy nie zwykli zastanawiać się nad swoją wiarą, bo to robią za nich księża i biskupi, a zwłaszcza papież. Stąd wszystkie dogmaty są przyjmowane „na wiarę” tzn. bez głębszej refleksji, co za tym się kryje. Dotyczy to nie tylko wspomnianego przez Panią niepokalanego poczęcia ale spraw tak fundamentalnych jak trójosobowa natura Boga, czy podwójna, bosko-ludzka natura Jezusa Chrystusa. Katolicy się nad tym nie zastanawiają, bo są przekonani, że zbyt wiele refleksji może prowadzić do herezji. Tak na przykład wielki jezuita Piotr Skarga, kaznodzieja królewski i autor jednej z najbardziej poczytnych w historii Polski książek „Żywoty świętych”, odradzał swoim słuchaczom czytanie Biblii tylko zalecał czytanie jego kazań. To zresztą znakomita proza i nie bez racji Skarga jest uważany za mistrza polszczyzny, ale to nie przeszkadza, by traktować go jako autora wrogiego pogłębionej wierze. To samo dotyczy wspomnianej przez Panią historycznej weryfikacji przez papieża Pawła VI świętych, z których większość albo nie istniała, albo ich związek z przedstawioną, również przez Skargę hagiografią, był luźny. To katolikom wcale nie przeszkadza, bo dla nich rozum nie ma większego znaczenia. Czasem mam wrażenie, że stanowi dla nich przeszkodę. Proszę też sobie przypomnieć legendę o Wielkim Inkwizytorze ze wspaniałej powieści Fiodora Dostojewskiego. Przecież gdy pojawił się Jezus w średniowiecznej Hiszpanii to został przez inkwizycję aresztowany, bo przeszkadzał w kontrolowaniu ludzkich sumień. Intuicja Dostojewskiego była bardzo trafna. Większość ludzi woli by im inni powiedzieli jak żyć, niż własnym rozumem dochodzić to konkretnych rozwiązań. Stąd tak wielki posłuch jakim cieszy się kler w polskim społeczeństwie. Ale to też się zmienia. Upadek autorytetu Kościoła jest największy w historii naszego kraju, a to oznacza, że ludzie zaczynają się budzić i myśleć po swojemu. Nawet więcej, zaczynają coraz śmielej odrzucać dyktat księży.
Ale nie wszyscy. W Polsce jest nadal u wiernych lęk przed duchowieństwem. I tu kolejne pytanie. Dlaczego ludzie, którzy doskonale wiedzą, co czynią i czynili duchowni, nadal chodzą do kościoła i oddają swoje dzieci na lekcje religii? Skąd u nas w Polsce ten uniżony stosunek do Kościoła? Na ile właśnie taka postawa na kolanach ułatwia brak oczyszczania się Kościoła ze skrzętnie ukrywanych grzechów, szczególnie z pedofilii. Jak to możliwe, że jest dla kościelnej pedofilii taka ogromna tolerancja? I ze strony obywateli i ze strony państwa?
Dotyka Pani tym pytaniem wielu poziomów polskiej religijności i jej większości chłopskich korzeni. W Polsce nie ma tradycji krytycznego stosunku do własnej tradycji religijnej, ale też politycznej. Dominuje pasywność, zgoda na rzeczywistość niemal fatalistyczna. Często padają odpowiedzi, że nie ma alternatywy. Przecież to nie jest Ameryka gdzie każdy może sobie wybrać księdza czy rabina. Po prostu duchowni są narzuceni przez biskupa, a biskupi przez papieża. Owszem zdarzają się czasem protesty, listy, ale przeważnie to nic nie daje, więc ludzie się poddają, bo są przekonani, że z tym nic nie można zrobić. Księża i biskupi to wiedzą, dlatego zachowują się jak udzielni książęta, co gorsze własną biernością i pochlebstwami - wierni, samorządowcy i politycy ich w tej świadomości absolutnej wyjątkowości tylko utwierdzają. Tak więc najważniejsze jest to chłopskie, niewolnicze podejście do wszelkiej władzy. A co do pedofilii? Wiele na ten temat pisałem, w najbliższych miesiącach wyjdzie moja książka „Polak katolik po przejściach”, która jest nowym wydaniem wydanej w 2015 roku książki „Polak katolik?” Mówię o tych publikacjach bo to temat bardzo złożony, a przede wszystkim zafałszowany przez kościelną narrację. Moim zdaniem w Kościele nie tylko nie ma woli, by się z plagą pedofilii rozliczyć, tak naprawdę struktury kościelne zostały stworzone po to, by wszelkie przestępstwa kleru ukryć. To temu służył tzw. sekret papieski czy tzw. wizyty ad limina jaką składają papieżowi co pięć lat wszyscy biskupi z całego świata. Przecież my o tym nic nie wiemy, a doniesienia medialne to mały odprysk sekretnej wiedzy, którą posiada papież i biskupi. Dopóki te struktury tuszowania zła w Kościele się nie zmienią to nic się nie zmieni i pedofile będą nadal chronieni.
Dlaczego jednak pedofilię w Kościele tolerują sami duchowni? Już nie mówię o tych, którzy ją kryją, ale o tych innych. Dlaczego ci, którzy sami się tym brzydzą, nie wystąpią z Kościoła na znak protestu? Ja od księży słyszę, że w Kościele obowiązuje hierarchia i poddaństwo. Ale nikt nikt nikomu nie każe tam być. Czy tkwienie w takiej instytucji i nierobienie niczego nie jest współuczestnictwem? Pan odszedł z zakonu, więc jednak można…
Tak można i tych odchodzących jest bardzo dużo. Lekko licząc, to dana z hiszpańskiej organizacji byłych księży, blisko 100 tysięcy. Tak więc to armia ludzi, która zdecydowała, że nie chce tkwić w tych feudalnych strukturach. Jednak jako byli księża jesteśmy „źle obecni”, tzn. w świadomości większości katolików tkwiących bezkrytycznie w strukturach kościelnych były ksiądz to zdrajca i zaprzaniec, który powinien przestać istnieć. Ale my nadal istniejemy i przekonujemy, że można inaczej, bo przecież Kościół ma tyle władzy, ile mu jej dajemy. Ja mu nie daję żadnej władzy nad sobą i on ją po prostu utracił. Takich ludzi jak ja jest coraz więcej. A dlaczego tylu ciągle w tych strukturach trwa i cierpi? Myślę, że nie można udzielić na to pytanie jednej odpowiedzi bo powody bywają różne. Ja sam trwałem w tych strukturach blisko 30 lat. Mam wielu przyjaciół księży i nie ośmielam się ich osądzać. Czy są współodpowiedzialni za to, co się w Kościele dzieje? Oczywiście, że tak. Są też tacy, którzy próbują coś zmienić. Znam takich i ich podziwiam.
Ale jak to w końcu jest w aspekcie samej wiary? Skoro jakaś część duchownych dopuszcza się ciężkich grzechów, mają kochanki, dzieci, są pazerni, zakochani w mamonie, krzywdzą dzieci, inni nie reagują na ich krzywdę, przymykają oko na te niegodne zachowania swoich kolegów, to znaczy, że nie boją się oni Sądu Ostatecznego, którym straszą wiernych? A może mają świadomość, że nie ma żadnego Boga, a te opowieści są wyłącznie dla maluczkich, żeby ich trzymać w poddaństwie?
Myślę, że sytuacja jest paradoksalna, bo księża, którzy raczą słuchaczy mrożącymi krew w żyłach katuszami piekielnymi, sami wierzą w Boga miłosiernego, który im wszystkie grzechy wybaczy i perspektywa Sądu Ostatecznego jest im niestraszna.
Powstaje Kongres Katoliczek i Katolików, który oddolnie ma oczyszczać Kościół. Co Pan sądzi o tej inicjatywie. Jak pan widzi przyszłość Kościoła katolickiego?
Głównym pomysłodawcą Kongresu Katoliczek i Katolików jest profesor Fryderyk Zoll, który będąc na mszy w katedrze w Osnabrück, usłyszał homilię wygłoszoną przez kobietę, zaproszoną tam przez biskupa Franza-Josefa Bode i doszedł do wniosku, że u nas takich wydarzeń brak, co więcej, jak powiedział w jednym z wywiadów: "Ciągle patrzymy na pewne nierówności w Kościele jak na sprawy oczywiste, nic z nimi nie robimy". Jak rozumiem to ma być pomysł na „zrobienie czegoś”. Jak na razie to mała grupa organizatorów, która liczy około 180 osób, które spotykają się na internetowych kanałach by dyskutować w grupach roboczych o interesujących ich kwestiach. Ciekawe są też drogi jakimi te osoby trafiły na Kongres. To przede wszystkim Kluby Tygodnika Powszechnego, wspólnoty takie jak Wiara i Społeczeństwo. Pewnym impulsem był również "List zwykłych księży". W sumie więc to ludzie działający na marginesie życia kościelnego. Czy się przebiją, trudno powiedzieć, ale nie wiązałbym z tą inicjatywą większych nadziei. Przyszłość polskiego katolicyzmu widzę przez pryzmat zmian w Irlandii. Tam doszło do całkowitej zapaści. Podobna zapaść czeka i nas.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza
Prof. zw. dr hab. Stanisław Obirek (ur. 1956 r.) wykłada w Uniwersytecie Warszawskim w Ośrodku Studiów Amerykańskich. Studiował filologię polską w Uniwersytecie Jagiellońskim, filozofię i teologię w Neapolu i w Rzymie na Uniwersytecie Gregoriańskim. W 1997 r. habilitował się na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 2002 r. wydał antologię tekstów, Co nas łączy? Dialog z niewierzącymi, w 2006 Religia – schronienie czy więzienie?, w 2008 Obrzeża katolicyzmu, w 2009 r. Catholicism as a Cultural Phenomenon in the Time of Globalization: A Polish Perspective, w 2010 r. Uskrzydlony umysł. Antropologia słowa Waltera Onga, w 2011 Umysł wyzwolony. W poszukiwaniu dojrzałego katolicyzmu, razem z Zygmuntem Baumanem w 2013 O Bogu i człowieku. Rozmowy, i On the World and Ourselves w 2015, Polak katolik? w 2015, razem z Arturem Nowakiem w 2020 Wąska ścieżka. Dlaczego odszedłem z Kościoła i razem z Zygmuntem Baumanem (pośmiertnie) w 2020 O świecie i sobie samych. Bada miejsce religii we współczesnej kulturze, interesuje się dialogiem międzyreligijnym, konsekwencjami Holokaustu i możliwościami przezwyciężenia konfliktów religijnych, cywilizacyjnych i kulturowych.