Do pierwszej klasy poszłam w 1968 roku w wieku lat sześciu. Szkoła Podstawowa nr 9 w Lublinie była wówczas placówką eksperymentalną, choć do dziś nie wiem, na czym ów eksperyment polegał.
Miałam obowiązkowo czarny fartuszek ze „skrzydełkami”, biała bluzkę i białe podkolanka. Wszystkie dziewczynki tak były ubrane. Albo w satynowe fartuchy z długim rekawem i białym kołnierzykiem. Chłopcy mieli fartuchy – bluzy. Siedziało się przy jednoczęściowych drewnianych ławkach z dziurą na kałamarz po środku, było też miejsce na piórnik. Piórnik to była w ogóle wielka sprawa. Drewniany, z przegródkami, co bardziej nowocześni mieli piórniki, które miały zamknięcie na harmonijkę.W piórniku obowiązkowy Plastuś.
Pani pisała na tablicy kredą, a bycie dyżurnym i moczenie gąbki oraz wycieranie tablicy było zajęciem pożądanym. Każdy czekał na swój dyżur.
Pierwsze litery pisało się obowiązkowo piórem, maczanym w atramencie. Dodatkowo rysowało szlaczki. Szlaczki lubiłam najbardziej. Kolorowe, we wzorki. To akurat pamiętam.
Pamiętam też, że nudziłam się na lekcjach, bo litery znałam. Ciekawsze były czytanki z elementarza Falskiego. Do liczenia używalismy liczydeł. Pierwszy tornister był z tektury, zapinany na sprzączki.
Książki dziedziczyło się po starszym rodzeństwie, bo w każdej szkole były te same podręczniki. Rzadko kto miał nowe, bo i nie było potrzeby, a i trudno było kupić. Były jednak giełdy, gdzie kupowało się używane i wszyscy byli zadowoleni. Ja też sprzedawałam swoje stare książki, dziedziczone po bracie, ale on był pedantem. Podręczniki były jak nowe.
Po fartuszkach z satyny wprowadzono ohydne fartuchy typu non – iron, dziewczynki miały do kolan, chłopcy – krótkie. Takie same miały szkolne woźne. Tylko my zmienialiśmy kołnierzyki, żeby były czyste. I musiała być przypięta tarcza szkolna. Do fartucha, do płaszcza. Żeby każdy wiedział na ulicy z jakiej szkoły jest uczeń.
W czwartki, ci co byli w harcerstwie, zakładali mundurki. Chusta, lilijka, pasek skórzany, sznur, świadczący o stopniu w harcerstwie. Uwielbiałam mundurek. Dawał poczucie przynależności do harcerskiej braci, zdobywało się różne sprawności, były wyjazdy na pikniki.
Czy fartuch, czy mundurek – wszyscy wyglądali tak samo. Nie było szpanu, noszenia markowych ciuchów. Zresztą nie było ich w sklepach. Każdy miał mniej więcej to samo. Jak wprowadzili polskie dżinsy Odra, wszyscy nosiliśmy Odry. Mało kto czegoś komu zazdrościł. No chyba, że talentu lub wiedzy. Bo żeby się wyróżnić z tłumu, trzeba było zabłysnąć. Nie gadżetem, nie pieniędzmi rodziców.
Nauczyciele bywali różni – od fantastycznych po kompletnych idiotów. Ale nie dyskutowało się z nimi i było powiedzenie „ z nauczycielem i tak nie wygrasz”, więc lepiej było siedzieć cicho. Rodzice też rzadko kwestionowali ich decyzje, a w domu raczej mało kto się na nich skarżył. Czy chciało nam się uczyć? Pewnie jak wszystkim dzieciakom na świecie. Były przedmioty lubiane i nie lubiane, ciekawie prowadzone lekcje i lekcje nudne. Po podstawówce rozpierzchliśmy się do różnych szkół. Sporo kolegów poszło do zawodówek, które nowy system zniszczył.
Niesubordynacja karana była waleniem linijką po łapie. Mój kolega Leszek, geniusz matematyczny, dziś robiący karierę w IBM, często lanie dostawał. Bo bez przerwy gadał na lekcjach. Pewnie się nudził. Ale wtedy nikogo to nie obchodziło.
Obchodziły za to inne rzeczy. W szkole była córka I sekretarza KW, zresztą zdolna i normalna, ale widać było, że nauczyciele mają do niej inny stosunek. Była też córka wojewody, przywożona służbowym samochodem. Chodziła samotnie na przerwie po korytarzu, odziana w satynowe „zarękawki” jak Rzecki w Lalce, żeby nie zniszczyć sweterków przy pisaniu. Więc chyba nam w starszych klasach już te fartuchy odpuścili. Ale tarcza zawsze była obowiązkowo.
Nasza wychowawczyni ze starszej klasy – nie ta na zdjęciu - była zakochana w Połomskim i opowiadała nam, jak będąc w Bułgarii na jego koncercie, udawała dziennikarkę, żeby się do niego dostać. Słuchaliśmy zafascynowani, bo już sam fakt wyjazdu do Bułagrii był czymś niesamowitym, a tu jeszcze Połomski...
Potem nadał czas Złotych Myśli. To były zeszyty z pytaniami, które dawało się koleżeństwu do wpisu. Odpowiadali na pytania – jaki lubisz kolor, czy masz dziewczynę/chłopaka, jakiej nauczycielki nie lubisz. Nie lubliśmy baby do wychowania technicznego i akurat ona odkryła te zeszyty. Afera w szkole była straszna, na miarę afery taśmowej, przeszukiwali nam teczki, zakazali Złotych Myśli. Wezwali do szkoły rodziców, a my poznaliśmy, co to inwigilacja...
Czy nas ktoś mocno indoktrynował, czy czuliśmy jakieś piętno komunizmu? Nie sądzę, bo niczego takiego nie pamietam. Owszem, były akademie z okazji rocznicy rewolucji, ale przyjmowaliśmy je jako naturalny element życia szkolnego, nie do końca wiedząc, o co chodzi.
Było może siermiężnie, ale nikt innego życia przecież nie znał. Tylko kolorowe historyjki, skrzętnie zbierane z balonówek z Donaldem, mówiły, że gdzieś jest chyba inny świat, kolorowy i pachnący. Na wagę złota były też opakowania po zachodnich papierosach przyczepiane jak trofea na słomianych matach nad biurkiem. Kiedy wujek z Kanady przywiózł mi zestaw fryzjerski dla lalek, biały w kwiatuszki (dziś do kupienia w każdym markecie), byłam oszołomiona. Ale w sklepach nie brakowalo zabawek. Były na przykład bardzo piękne lalki.
Takie były czasy. Nie było smartfonów, iphonów, laptopów. Mało kto miał w domu telefon, a encyklopedia na półce świadczyła o wysokim poziomie rodziny oraz jej zaradności, skoro udało się ją kupić.
Jaka jest dzisiejsza szkoła? Nie wiem, bo moje dzieci już ten okres mają za sobą. Ale z przerażeniem słucham opowieści o zastraszonych pedagogach, rewiach mody, samochodach na urodziny. Ostatnio słyszałam, że na osiemnastkę dziewczynki się składały, żeby kupić jubilatce markową torebkę za ponad tysiąc złotych.
Myślę więc, że czasy, w których trzeba było „być”, a nie „mieć” żeby imponować, odeszły do lamusa. Moja szkoła jeszcze stoi, ale sądzę że dziś też już jest zupełnie inna...
Magdalena Gorostiza
Jedyne zdjęcie z pierwszej klasy, jakie posiadam. Lekcja WF z wychowawczynią na szkolnym boisku, ja piąta od lewej w głębi.