Zgodnie z obowiązującymi przepisami, osoby powracające do Polski ze strefy non Schengen, aby uniknąć kwarantanny, muszą mieć negatywny test, zrobiony w Polsce. Jest na to 48 godzin od czasu przylotu, w tym czasie wynik musi trafić do systemu. Najpierw jednak odbywa się kontrola paszportowa, podczas której zostaję przez Straż Graniczną wpisana na kwarantannę – niestety, nie mam jeszcze dwóch dawek szczepionki.
Zważywszy na powrót podczas majówki nie zamierzałam ryzykować wykonania testu poza lotniskiem, choć zaoszczędziłabym nawet 90 zł. Na Okęciu test antygenowy kosztuje 200 zł, w Lublinie można zrobić go za 110 złotych. Nie mając jednak pewności, czy zdążę, wolałam odstać swoje w kolejce na hali przylotów. Na test, jak pisałam jest 48 godzin, w tym czasie wynik musi jeszcze trafić do centralnego systemu. Po godzinie w kolejce na test odczekałam jeszcze 15 minut na wynik. Dostałam kartkę do ręki z informacją, że jestem wolnym człowiekiem, nic więcej mnie nie obchodzi, wszystko dalej realizuje laboratorium. Westchnienie ulgi i radosny powrót do domu.
Niestety, następnego dnia już z samego rana zadzwonił telefon, wyświetlił się warszawski numer. Odebrałam automatyczną informację, że… została na mnie nałożona kwarantanna. Włos zjeżył mi się na głowie. Jak to? Przecież mam negatywny wynik testu? Zaczęło się wydzwanianie na infolinię. Do tzw. „informacji dla obywatela” dodzwonić się jest jeszcze w miarę prosto, ale tam niczego nie załatwię, zostałam przełączona na infolinię do Sanepidu. Niestety, tu już jest droga przez mękę. W końcu jednak się zaparłam – czekałam na połączenie blisko 20 minut.
Trzeba swoje odczekać na połączenie...
Radosny nastrój prysł jak bańka mydlana, zamiast delektować się wolnym dniem, wiszę na telefonie. Pani z infolinii sanepidowskiej potwierdza, że a jakże, jestem na kwarantannie po powrocie z zagranicy. Tłumaczę, że to nieporozumienie, że mam wynik negatywny, że Centrum Damiana…. Nic z tego, pani obiecuje, że przekaże sprawę do mojego rodzimego sanepidu i żebym spodziewała się telefonu już stamtąd. Faktycznie, dosłownie za chwilę dzwoni kolejna pani, skądinąd przemiła, ale kompletnie bezradna. Przepisy są przepisami, dopóki wynik nie spłynie do systemu, jestem na kwarantannie. Proponuję wysłanie wyniku na maila, na telefon, gdziekolwiek, byle mnie wypuszczono na wolność. Nic z tego. Tylko Centrum Damiana może to zrobić. Pani sugeruje, żebym nie ruszała się z domu, bo może przyjechać do mnie policja, ale obiecuje sprawdzać, czy wynik się w systemie pokaże. W międzyczasie dostaję kolejny telefon. Tym razem to ponaglenie do zainstalowania aplikacji Domowa Kwarantanna. Już mi się słabo robi, bo spędziłam z nią 10 dni w styczniu i na samo wspomnienie robienia codziennych selfie robi mi się niedobrze. No bajka, po prostu bajka...
Dzwonię więc do Centrum Damiana. Słyszę, że laboratorium ma 24 godziny czasu na to, by wrzucić wynik do systemu. Niestety, na lotnisku nikt o tym nie informuje, podobnie jak nie informuje, że brak wyniku w systemie równa się nałożeniu kwarantanny. Ponadto minęło już ponad 24 godziny od zrobienia testu, a wynik nie został wysłany. Pani z Centrum Damiana obiecuje, że postara się laboratorium pospieszyć. Za pół godziny dostaję od niej telefon z numerem wpisu do systemu. Dosłownie za kwadrans dzwoni pani z Sanepidu (są jednak słowni ludzie na świecie) – tak wynik spłynął, jestem zwolniona z kwarantanny, ale… od jutra.
- Jak pani nie musi, proszę nie wychodzić z domu, bo może przyjechać na kontrolę policja. To jest do odkręcenia, ale więcej pisania, niż to warte – słyszę w słuchawce.
Z domu wychodzić nie muszę, jest dzień wolny, pogoda mało zachęcająca. Jednak czuję się ubezwłasnowolniona przez system. I co z ludźmi, którzy następnego dnia po przylocie mają się stawić rano w pracy, mają pilne sprawy do załatwienia?
Koleżanka, która przyjechała ze mną jest w identycznej sytuacji. Jej wynik trafił do systemu grubo ponad 24 godziny po czasie i też dopiero po telefonicznych ponagleniach.
- Zapłaciłam prawie dwa razy tyle za test, co w Lublinie. Usłyszałam na lotnisku, że nie mam kwarantanny. Od rana mam telefony z Sanepidu, że jednak mam kwarantannę, chyba więc coś jest nie tak, coś nie działa. Nie mogę się nigdzie dodzwonić, na żadną infolinię, jutro muszę iść do pracy, dramat – mówi.
Owszem, nie działa. Wyniki wysyłane są z dużym opóźnieniem. Można by też nakładać na podróżnych kwarantannę odroczoną w czasie, dając im te 48 godzin na załatwienie formalności. I tak bez względu na porę lądowania, zgodnie z obowiązującymi przepisami, kwarantanna zaczyna się dopiero od kolejnej doby.