Smutna prawda jest taka, że żadna z tych pań nie jest liderką, nie ma pozycji, którą wypracowałaby sama. Każdą z nich to na to stanowisko desygnowali mężczyźni. Tusk – Ewę Kopacz, Kaczyński – Beatę Szydło, a Barbara Nowacka ma „przykryć” Millera i Palikota. Ale, tak jak zostały przez mężczyzn powołane, tak w każdej chwili, mogą oni je odwołać. Tusk zaufał Kopacz dlatego, że ma wpływ na nią i wie, że gdyby musiał wrócić do Polski ona usunie się i zrobi mu miejsce.
Czego nie zrobiłby żaden mężczyzna...
Właśnie tak, żaden facet władzy już by nie oddał. A ponieważ PiS jest „lustrzanym odbiciem” PO na zasadzie antytezy, to mamy Beatę Szydło. Choć jej pozycja jest już lepsza po kampanii prezydenckiej. I ma jednolity wizerunek – silna, opanowana. Lewica, która promuje suwaki, parytety, siłą rzeczy wystawiła Nowacką. To zabieg naturalny. I ona wyróżnia się z tej trójki – młodsza, ma w sobie potencjał, prezencję. Może przyciągnąć część męskiego elektoratu.
Ale sama uroda to za mało. Mamy przykład Magdaleny Ogórek...
Oczywiście to prawda. Uroda może pomóc zdobyć głosy, znam wygrane kampanie do samorządów, gdzie o ilości głosów zdecydowało ładniejsze zdjęcie. Teraz jest trochę trudniej, ale dobry wizerunek na bilbordzie dalej działa. Na marginesie, oglądając tegoroczne banery wyborcze, mógłbym nawet palcem pokazać, które kandydatki swoją fotografią w znacznej części niweczą swoją szansę na sukces, ale zachowam dla siebie te nazwiska. Tak więc uroda jako taka jest przydatna i może pomóc w zdobyciu mandatu. Ale już nie pozycji w partii czy bycie liderką. Nawet lokalną liderką. Do tego potrzeba czegoś więcej – wiedzy, charyzmy. Angela Merkel nie należy do najurodziwszych kobiet, a ma ogromną pozycję w świecie politycznym. Tak więc Magdalena Ogórek, budziła zainteresowanie, dopóki nie zaczęła mówić. Jak się odezwała, było wiadomo, że nie udźwignie. Niemniej jednak bywa i tak, że część męskiego elektoratu właśnie kieruje się wyłącznie wizerunkiem. A 16 procent obywateli podejmuje decyzję w drodze do lokalu wyborczego. Dlatego co sprytniejsi kandydaci właśnie tam wieszają swoje bilbordy, bo mają wiedzę na ten temat. Pamiętam te walki komitetów i nocne wieszanie plakatów tuż przed wyborami, właśnie w okolicach komisji. Bo ktoś jest zdecydowany, że zagłosuje na konkretna partię, ale nie zna żadnego nazwiska z listy. I nagle widzi bilbord tuż przed wejściem. Działa.
Chcesz powiedzieć, że wyborcy nie mają swoich konkretnych kandydatów, że idą do urn zupełnie bezmyślnie?
Większość wyborców głosuje na konkretną partię. Dlatego najwięcej głosów biorą jedynki. Wyborca wierzy w ogólnopolskiego lidera i uważa, że skoro dana osoba została jedynką w okręgu, to znaczy, że lider jej ufa. Stąd jedynka ma tak ogromną przewagę nad pozostałymi na liście. Ładna jedynka jeszcze większą. Dlatego od jakiegoś czasu powstają różne akcje typu „nie głosujemy na jedynkę”, namawiające obywateli do świadomego wyboru konkretnego kandydata, co uważam za świetny pomysł. I oczywiście są też tacy wyborcy, którzy od początku wiedzą, na kogo zagłosują. Są też tak zwane wybory kwalifikowane – kobieta na kobietę, lekarz na lekarza itd.
Ale wieść gminna niesie, że kobiety rzadko właśnie wybierają kobiety...
To prawda, nie jest to zbyt popularna postawa.
A inna prawda głosi, że „największym wrogiem kobiety jest inna kobieta na liście”?
To nie dotyczy wyłącznie kobiet, mężczyzn również. Jest nawet takie stopniowanie – wróg, śmiertelny wróg, kolega z partii. Główną wadą obecnego systemu wyborczego jest brak rywalizacji z innymi partiami, a walka wewnątrz komitetów. Załóżmy, że sondaże mówią, że partia w okręgu zdobędzie 2 mandaty. Pierwszy zgarnie jedynka, a drugi? Tu się zaczyna prawdziwa walka. Różnica jest tylko taka, że mężczyźni są bardziej wyrachowani, robią to na chłodno. Kobiety są bardziej emocjonalne, czasami działają szybciej niż pomyślą. No i w ich przypadku dochodzi jeszcze rywalizacja „na wygląd”.
No i to kobiety są w stanie robić różne dziwne rzeczy, jak premier Kopacz skacząca przez rów czy kręcąca pupą na huśtawce...
Wizerunkowo to jest fatalne, nie wiem, kto jej doradza takie zachowania i jaki chce tym zdobyć elektorat. Twardy elektorat PO na pewno nie jest zachwycony takimi wyczynami. A Kukizowców i ludzi Korwina i tak to nie przekona, bo im jest wszystko jedno kto, byle spoza obecnego układu. Dla odmiany potencjalny elektorat Nowoczesnej to są ludzie, którzy na listach szukają ekspertów, osób, które faktycznie mają jakieś osiągnięcia. Tak więc tak naprawdę trudno dociec do kogo Ewa Kopacz kieruje swoje akrobatyczne popisy. Nie wyobrażam sobie w takiej sytuacji choćby wspomnianej Angel Merkel...
Wiele osób jest jednak w stanie zrobić wszystko, albo prawie wszystko, żeby tylko zostać posłem...
I to mnie trochę dziwi, bo samo bycie posłem obecnie u obywateli nie budzi zbyt mocnych emocji. Na 460 posłów liczy się kilkunastu, rozpoznawalnych, opiniotwórczych. Reszty większość obywateli nawet nie zna z nazwiska. I tak naprawdę są pionkami w swoich własnych partiach. Zaś dla ogólnopolskich partyjnych liderów liczą się wyłącznie prawdziwi lokalni liderzy, którzy mają mocne poparcie. Stąd tak ważne są wyniki z konkretnych okręgów, bo to one potem decydują o pozycji poszczególnych osób. Ale to dopiero początek politycznej kariery. Trzeba jeszcze mieć grubą skórę, nauczyć się partyjnego życia, wiedzieć, kiedy spuścić głowę, a kiedy ją podnieść. Dlatego nie każdy nadaje się do polityki.
Rozmawiała Magdalena Gorostiza