Cała akcja miała miejsce w listopadzie. Napisałam o niej felieton, zbulwersowana zachowaniem Marka L., lekarza WSPR Lublin. : Wzięłam do domu moja dobrą znajomą – samotną, znacznie starszą ode mnie kobietę. Jej jedyny syn mieszka daleko od Polski. Ona źle się czuła od dłuższego czasu, nie chciała być sama w domu. Wieczorem jednak jej stan znacznie się pogorszył. Postanowiłyśmy wezwać karetkę. Lekarz już od wejścia był nadęty niczym świński pęcherz, antypatyczny, zero empatii. Udzielny książę, brakowało tylko konia, bo za giermków robili ratownik z kierowcą. Nic to, w końcu najważniejsze, że przyjechał. Kiedy doszło do badania, zapytał kim jestem dla chorej. Powiedziałam, że znajomą, że syn daleko, że nie ma nikogo. Kazał, żebym wyszła. Zapytałam moją znajomą, czy chce żebym została. Powiedziała, że chce, bo jestem przecież jedyną jej bliską tu osoba, że ma kłopoty z mówieniem. Lekarz, że jeśli nie wyjdę, on nie zbada chorej! Choć przepis jasno stanowi, że pacjent ma prawo do obecności bliskiej, wskazanej przez niego osoby podczas badania lekarskiego.
Wyszłam, bo nie chciałam zadrażniać sytuacji zważywszy na stan mojej znajomej. Powiedziałam lekarzowi, że jest wyjątkowo antypatyczny i na tym na pewno nie skończę. Nie ma żadnych uzasadnionych powodów, by człowiek pracujący w „służbie” zdrowia, wynagradzany z naszych podatków w WSPR w Lublinie traktował innych ludzi w sposób tak arogancki i niezgodny z obowiązującym prawem. Jest to szczególnie przykre, że chorym ludziom, zestresowanym sytuacją trudno się wtedy przed chamstwem bronić. Ale ja, jak na razie chora nie jestem i nie mnie dotyczyła ta interwencja, bo zawsze trudniej występować w swojej sprawie. A chamstwa nie odpuszczę, nie odpuszczę łamania prawa. Jeśli ów pan nie wie, jak zachowywać się w stosunku do ludzi, niech zmieni zawód.
Jak napisałam, tak zrobiłam. Pierwsze kroki skierowałam do WSPR. I tu zdziwienie. Na skargę otrzymałam absurdalną odpowiedź, że doktor L. nie jest etatowym pracownikiem pogotowia więc oni za niego nie odpowiadają…
Wielu może by odpuściło. Ale ja jestem zodiakalny Baran. Postanowiłam szukać dalej sprawiedliwości i wysmarowałam pismo do Rzecznika Praw Pacjenta w Warszawie. Moja przyjaciółka Zofia właśnie dostała odpowiedź, w którym rzecznik potwierdził, że lekarz naruszył jej niezbywalne prawa do opieki osoby bliskiej podczas choroby. I na tym można by było zakończyć ową opowieść, gdyby nie kuriozalne i tchórzliwe tłumaczenia lekarza. Co możecie przeczytać poniżej:
Bredzenie, że moja obecność w pokoju opóźni udzielanie pomocy biorę na karb ciężkiej traumy, bo lekarza napadł mój pies! I z tego powodu ma do dziś ciężką amnezję, bo już zapomiał, jak po chamsku kazał mi wyjść. Oto kolejny fragment jego zeznań:
Fakt. Zapominałam psa zamknąć w całym tym zamieszaniu. Fakt. Pies radośnie przywitał zespół, cieszył się bardzo z przyjazdu doktora. Ten warknął – Czy sama go pani zamknie, czy ja mam to załatwić? Już miałam na końcu języka pytanie czy poda mu pavulon, ale się powstrzymałam. Psa zabrałam, co humoru doktorowi jak widać nie poprawiło.
Oto Frida, waży 8 kilo, nigdy w zyciu na nikogo nie szczeknęła i w przeciwieństwie do doktora L., bardzo kocha ludzi.
Zapewne lekarzowi nie poprawił humoru również fakt, że ratownicy, którzy przyjechali z nim do chorej nie podtrzymali jego wersji i powiedzieli, jak było. Zaś WSPR, który rzekomo za lekarza nie odpowiada, została też pouczona w tej sprawie.
Nadal trwa postępowanie w Lubelskiej Izbie Lekarskiej i Zofia właśnie wybiera się tam składać zeznania, bo i tam wysłałam pismo. Machina poszła w ruch. A wystarczyło po mojej pierwszej wizycie w WSPR wziąć do ręki telefon i powiedzieć zwykłe przepraszam. Ale do tego trzeba mieć i klasę i odwagę cywilną. Jak widać z bredzenia Marka L., który nawet nie potrafi przyznać się do winy, ani jednego ani drugiego nie posiada.
Magdalena Gorostiza