Po ponad 30 latach z kulturalnej mapy Lublina zniknął Hades, potem nazwany Hades Szeroka z powodu zmiany miejsca. To nie była tylko restauracja, to było bijące serce miasta. Koncerty, spotkania, festiwale. Zawsze się coś działo, promowaliście młodych artystów, były poważne dysputy. Jak się z tym czujesz?
Cóż, nastrój mam raczej kiepski, bo to nie tylko rozstanie z Hadesem, ale też dla nas poważne tarapaty. Mamy ogromne długi, które wynikły na skutek splotu wielu okoliczności. Jesteśmy z mężem na emeryturze, mamy po 1500 złotych. Przyszłość nie jawi się w jasnych barwach. Ale nie żałuje tych lat, udało się wiele zrobić, spotkaliśmy na swojej drodze bardzo ciekawych ludzi.
Zaczęło się od baru, który powstał w 1984 roku w piwnicach przy u. Peowiaków.
Tak, potem wynajęliśmy większa powierzchnię i powstał Klub Towarzyski Hades. Były karty klubowe, nie każdy mógł wejść. Chodziło nam o to, by ograniczyć dostęp do lokalu osobom ze światka przestępczego. Miało być bezpiecznie, miała być określona klientela. Klub miał powierzchnię 900 metrów kwadratowych, była sala koncertowa na 200 osób, mniejsze salki, korytarze, na których organizowaliśmy wernisaże. Działo się tam wówczas bardzo dużo. Zapraszaliśmy muzyków jazzowych i nie tylko, współpracowaliśmy z rożnymi festiwalami, organizowaliśmy konferencje, spotkania. Były koncerty Lory Szafran, Nigela Kennelowego, Kroke, Marcina Świetlickiego, Borysa Somerschafa, Były koncerty poza Hadesem, jak choćby ten Cesarii Evory i wielu wielu innych, fado i flamenco. U nas swój dom miała Lubelska Federacja Bardów, pomagaliśmy Marcinowi Różyckiemu. Przychodził do nas Kazimierz Grześkowiak.
Ten ogromny lokal dawał jednak ogromne możliwości. Bardzo często udostępnialiśmy sale za darmo, promując w ten sposób artystów, licząc wyłącznie na zarobek z konsumpcji, choć z tym bywało bardzo różnie. Z perspektywy czasu myślę sobie, że może nie mamy talentów biznesowych, kierowaliśmy się zawsze chęcią pomocy w promocji imprez kulturalnych.
Myślę, że czasami mieliście zbyt dobre serce.
Niewykluczone. Już wówczas zaczęły się nasze problemy finansowe, nazwijmy to z eufemistycznie, z powodu nielojalnych wspólników. Nie chce wchodzić w szczegóły, ani wymieniać nazwisk, zostawmy to na boku. W 2010 roku miasto zdecydowało o remoncie budynku przy ul. Peowiaków, mieliśmy jednak obietnice, że za dwa lata tam wrócimy, nowe miejsce miało być wyłącznie siedziba tymczasową. Wynajęliśmy lokal przy Ośrodku Brama Grodzka, gdzie jest Teatr NN.
Znasz to miejsce doskonale, dużo mniejsze, na dwóch kondygnacjach z niezbyt wygodnymi schodami i z przepięknym tarasem. Tam zrobienie imprezy na 50 osób to już był spory problem, ale działaliśmy. Była nadzieja, że ożywimy to miejsce, że coś się w okolicach Bramy Grodzkiej będzie się wreszcie działo. To sam koniec Starego Miasta, ludzie jednak częściej zatrzymywali się w lokalach bliżej rynku. Wielkiego ruchu nie było, ale my liczyliśmy na powrót do dawnego locum. Jednak obietnicy nie dotrzymano i musieliśmy na ul. Grodzkiej zostać.
W dodatku z 2012 roku był remont schodów, co odcięło wam drogę od strony zamku.
Ja wówczas protestowałam, remont robiono jednocześnie na dwóch biegach schodów, odcinając nas od miasta. Było odległe dojście od Bramy Krakowskiej i Zaułku Panasa. Była zima, wiedziałam, że to nas pogrąży, bo i tak ruch w interesie był niewielki. Można rzecz zaczęła się równia pochyła.
Ale próbowaliście ratować biznes.
Tak, robiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Imprezy, koncerty, debaty. Sponsorowaliśmy młodych muzyków dając im sale za darmo, za darmo prąd i obsługę. Były imprezy małe i większe. Ja kiedyś policzyłam, że myśmy z Leszkiem zorganizowali w sumie ponad 2500 różnych imprez! Myślę, że to niezły dorobek. Ale nasze zasługi dla kultury to jedno, a rachunki do drugie. Łataliśmy dziury, ale kołdra była ciągle za krótka. Wchodzi się więc w taką spiralę, która się potem sama nakręca. Po drodze była nagła śmierć mojej mamy w 2017 roku, w 2018 roku Leszek otarł się o śmierć, wylądował w szpitalu, miał operację. Te zdarzenia tez miały wpływ na naszą działalność. Widzę to wyraźnie z perspektywy czasu. Sam lokal był drogi w utrzymaniu, wszystko było na prąd. Żywność drożała, z pracownikami był stale problem, chcieli też coraz wyższych zarobków. To musiało przekładać się na ceny w restauracji. Nie mniej jednak promowaliśmy Lublin. Przychodził do nas na spotkania ojciec Tomasz Dostatni, ksiądz profesor Alfred Wierzbicki, współpracowaliśmy z Festiwalem Brunona Schulza, Stowarzyszeniem Angelusa, z Festiwalem Smaku,z Cavalliadą, z Akcentem. Wygraliśmy Festiwal Prowansja nad Bystrzycą. W jury był słynny kucharz Jean Bos, wtedy go poznałam. Gdy organizował konferencję kucharzy świata, u nas zamówił kolację. Z jednej strony więc dużo się działo, z drugiej my osobiście ciągle nie mogliśmy wyjść z długów. Taki paradoks.
Aż w 2019 roku na 30 – lecie Hadesu artyści zorganizowali dla was koncert charytatywny.
Tak, w podzięce za naszą pracę. Koncert trwał blisko 4 godziny, był cudowny. Udało się uzbierać sporo pieniędzy i wówczas ujrzałam światełko w tunelu. Spłaciliśmy dużą część długów, wydawało się, że wyjdziemy wreszcie na prostą. Niestety, przyszła pandemia i nas pogrzebała. Z pierwszej tarczy dostaliśmy pieniądze na pracowników i te 5 tysięcy złotych pożyczki, które zaraz zajął ZUS. Z drugiej tarczy już nic. Dziś wiem, że aby zmniejszyć dług, trzeba było ludzi zwolnić. Nie zrobiliśmy tego, teraz mamy pozwy od pracowników za zaległe postojowe. Mamy niezapłacone zobowiązania wobec Urzędu Skarbowego, bo jak 24 października zeszłego roku ogłoszono kolejny lockdown zostaliśmy z towarem i mamy niezapłacony VAT. Umowa na wynajem była zawarta do końca 2020 roku. Jednak Ośrodek Brama Grodzka nie mógł jej przedłużyć, bo mamy ogromny dług wobec miasta. Obecnie jest sprawa w sądzie, to 80 tysięcy złotych plus 9 tys. zł sądowych kosztów. A my mamy dwie emerytury, jak już mówiłam i mieszkanie, na które spłacamy kredyt. To nasz cały dorobek po ponad 30 latach prowadzenia biznesu.
Teraz w przestrzeni publicznej – można ją podpisać w internecie jak i w wersji papierowej, pokazała się petycja do prezydenta Krzysztofa Żuka i Rady Miasta Lublina o umorzenie waszego długu z powodu waszych niebagatelnych zasług dla miasta i kultury. Podpisali się pod nią min. ks Alfred Wierzbicki, ks. Adam Szostek, Stowarzyszenie Kultury Wienner Krakauer, Stowarzyszenie Angelus, Stowarzyszenie Festiwal Brunona Szulca i wiele innych organizacji czy osób. Masz nadzieję, że to coś da?
Nie wiem, nie byliśmy inicjatorami tej petycji, ale nie ukrywam, że jest nam bardzo miło, że ludzie pamiętają, że docenili nasz wkład w kulturę, nasze zaangażowanie. Co ja mogę powiedzieć? Chciałabym pójść do pracy, bo przecież mam dużą wiedzę na temat organizacji imprez jak i na temat kuchni. Na pewno się nie poddam, mój ojciec nauczył mnie jednego – nic nie jest dane na zawsze. Został wysiedlony z rodziną ze Lwowa przez sowietów, stracił wszystko w kilka minut. Rodzina została wywieziona do Kazachstanu. Przeszedł szlak wojenny z generałem Berlingiem, bo do Andersa się nie zdążył zaciągnąć. Rodzinę sprowadził do Polski w 1946 roku. On był moim wielkim nauczycielem życia. Więc będę się starał wyjść na prostą, choć nie będzie to łatwe. I jeszcze coś ci powiem. Ja kocham to miejsce na ul. Grodzkiej, ale ono jest chyba przeklęte. Byliśmy piątym najemca, który tam zbankrutował, nie utrzymała się tam żadna restauracja. Może trzeba było traktować to jako przestrogę?
Rozmawiała Magdalena Gorostiza
Tu można podpisać petycję https://www.petycjeonline.com/pomomy_cwalinom?fbclid=IwAR3Tq75MDr_pEIwg_mimtT6BAjhWD4v9VECEqF34hEWMRzF8YuEkF5SEHwM